Gdybym chciała podsumować miniony rok to nie mogłabym napisać, że był kompletnie nieudany. Zapewne to wynik mojego wrodzonego optymizmu. Ciągłej wiary, że jutro będzie lepiej i mój los się odmieni. A może to zasługa gry Polyanny, w którą gram od kiedy przeczytałam książkę Eleanor H. Porter? Przecież od lat staram się w każdym zdarzeniu znaleźć coś dobrego. Zła w tym roku trochę było. Pandemia, izolacja, a co za tym idzie utrata źródeł dochodów, wreszcie ciężka choroba, złamanie nosa z przemieszczeniem (czeka mnie niestety operacja), no i choroba kota z kroplówkami etc., ale… sporo rzeczy mi się udało.
Przede wszystkim ożenił się mój jedyny syn, a to znaczy, że zyskałam córkę. Bilans od razu jest więc na plus. Poza tym skończyłam I rok studiów magisterskich, na które wróciłam po 25 latach. Niestety mimo posiadania absolutorium na jednolitych 5-letnich magisterskich, czyli zdania wszystkich egzaminów i uzyskania w 1995 roku wszystkich zaliczeń, nie udało się teraz przystąpić od razu do pisania i obrony pracy magisterskiej. Musiałam studia robić drugi raz i to z dużym hakiem, bo najpierw… licencjackie. Ale i to się udało. Jeszcze w 2019 obroniłam licencjat i zdałam na dwuletnie magisterskie. Teraz je robię. Za moment przedostatnia już sesja.
Udało mi się skończyć kolejną książkę – „Drzewo Maurycego”. Jest już u wydawcy, ale niestety ukaże się prawdopodobnie dopiero w 2022 roku, co jest skutkiem pandemii. Za to wraz z Ulubionym zrobiliśmy projekt „Dziewiętnastoletni marynarz – online”. Zekranizowaliśmy listy brata mojego dziadka, czyli bohatera mojej wydanej w 2005 roku książki „Dziewiętnastoletni marynarz” – Zbyszka Piekarskiego. Dzięki temu przeniosłam na ekran jednoaktówkę autora listów – o czym od dawna marzyłam. Film „Strach, albo ona boi się jego” jest do obejrzenia w sieci.
Podpisałam dwie trzy umowy wydawnicze, z czego jedną na nową książkę, drugą na wznowienie „Dziewiętnastoletniego marynarza”, a trzecią to przedłużenie trwające już umowy wydawniczej, by książka mogła mieć legalne dodruki.
Sprawdziłam się też (chyba) jako wydawca, bo pod moim kierownictwem udało się Oddziałowi Warszawskiemu SPP wydać 12 książek. Wprawdzie w pewnym momencie nadzorowałam wszystkie prace leżąc w łóżku i dosłownie zdychając, ale… udało się. 11 publikacji opuściło drukarnię, a 12 się drukuje i opuści lada moment.
Tak więc myślę, że może nie powinnam jednak narzekać. W końcu bywanie, podróże, życie towarzyskie itd jeszcze przede mną, a pieniądze to nie wszystko. Co do złamanego nosa to… zoperuję. Wprawdzie na operację od urazu trzeba poczekać rok, ale… minie jak z bicza strzelił. Bo tak to już jest, że czas nie biegnie. On pędzi.