Zaproszono mnie do jednej z bibliotek na warszawskim Targówku. Biblioteka po remoncie. Drzwi do niej… na fotokomórkę. Biblioteka czynna od 10-tej, spotkanie ze mną na 10-tą, ja jednak przyszłam wcześniej, bo chciałam się przygotować i… wejść nie mogę, bo drzwi się nie otwierają. Dzwonię, ale coś mi nie wychodzi. Tuż obok była przychodnia psychiatryczna. Weszłam i spytałam, jak dostać się do biblioteki, a pan mi na to:
– Drzwiami, proszę pani, drzwiami…
Cóż… do przychodni psychiatrycznej najwyraźniej zaglądają tylko ci, którzy do biblioteki walą oknami lub przez komin… Rzecz oczywiście dobrze się skończyła, bo jakoś tam się dostałam, ale naszła mnie taka oto refleksja. Ostatnio ciągle podróżuję i spotykam się z czytelnikami toteż, co chwila odwiedzam jakąś bibliotekę i stwierdzam, że są one tak różne jak Polska długa i szeroka. Różne pod względem usytuowania w regionie, mieście, gminie itd.; usytuowania na mapie, czy usytuowania w samym budynku, ale coś wszystkie łączy – czytelnik. Jaki?
Zdarzało mi się odwiedzać biblioteki w remizach, domach kultury, szkołach, urzędach gminy czy wreszcie pawilonach przemysłowych. Wszystkie są fajne, bo we wszystkich są rzecz jasna książki, a jak sami wiemy (albo nie wiemy, a powinniśmy) „z książki płynie odwaga, książka życiu pomaga, chcemy książek jak słońce i piosenek jak wiatr”. Ja znów jakby niepomna, że jedną książkę w domu już mam kupiłam kolejne. Domowa biblioteka liczy kilka tysięcy woluminów i nie ma już ich gdzie wpychać. Ostatnio postanowiłam coś z domu wyrzucić. Znalazłam rocznik statystyczny z 1976 roku. Wyrzuciłam, bo stary. Ale teraz nie wiem, czy słusznie. W każdym razie znów z Targów Książki wróciłam objuczona niczym wielbłąd i na dodatek lekko zżydziałam. Zawsze mówię o sobie, że choć Żydówką nie jestem, to chętnie zostanę „Żydem honoris causa”. W końcu nie tylko chowałam się na lekturze „Przy szabasowych świecach”, nie tylko uwielbiam twórczość Izaaka Singera, powieści Jerome Salingera, ale filmy Woody Allena i Sachy Barona Cohena i Mela Brooksa i Bena Stillera i Romana Polańskiego, więc właściwie można mnie tym „Żydem honoris causa” spokojnie mianować. W każdym razie przywlokłam do domu sentencje Moniki Gutman. Przyznam, że najpierw zachwycałam się sentencjami, a potem lekko się niepokoiłam odwagą autorki, że takie rzeczy pisze bez obawy o oskarżenie o antysemityzm. Dopiero notka mi wszystko wyjaśniła. Gutman urodziła się Łodzi, a żyje w Izraelu. Jest córką Ignacego (Izaaka) Gutmana – łódzkiego architekta. Wraz z ojcem i matką opuściła Polskę w 1968 roku. Wcześniej przeżyła łódzkie getto. To daje dystans do świata. Stąd sentencje tak piękne. „Zrehabilitowany pośmiertnie to jak rozstrzelany salwą honorową” albo „W Polsce pasożyt pisze się czasami pasożyd” albo „Najwyższy czas, by wreszcie sprawiedliwością zajęli się okuliści” albo „Żydzi to naród książki. I to książki zażaleń” albo „Stara się, stara i wreszcie jest stara” (wypisz wymaluj lada moment o mnie – he he) albo „Mózg ludzki ma dwie półkule. Pośladki również. Jest w tym fakcie coś niepokojącego.” Mogłabym zresztą zacytować tu całe jej „Myśli zebrane i rozebrane” i byłoby dla mnie mało. Podkreślam – DLA MNIE. Kogoś może powyższe sentencje nie bawią.
Potem dalsze „zżydzenie” spowodowała książka Ryszarda Marka Grońskiego Pt. „Szlemiel”. Książka dla dzieci. Książka o holokauście widzianym oczami buldoga. Książka niesłychanie piękna i przejmująca. I ja znowu przy lekturze się „wzruchnęłam” i płakałam rzewnymi łzami, choć powinnam była być poważna lub wesoła, bo przecież na targach odwiedzali mnie czytelnicy. Przeżywam tego „Szemiela” zresztą do tej pory i jeśli ktoś chce się wzruszyć i przeczytać kawałek czegoś naprawdę fajnego dla młodzieży, to niech gna do księgarni po „Szemiela”, który jest trochę bezczelnym buldogiem, śpiącym w łóżku, warczącym i nabijającym się z Niemców, a zwłaszcza z pewnego foksteriera podnoszącego prawą przednią łapę w pewnym dziwnym geście pozdrowienia i mówiącego, że są rasy uprzywilejowane i inne.
Miało jednak być o bibliotekach… A ja znów weszłam na książki… (Obie wydał mój wydawca, czyli „Nowy Świat”). A mogę jeszcze o książkach? Na chwilę? Bo jeszcze kilka kupiłam. Miedzy innymi „Życie prywatne elit drugiej Rzeczypospolitej” Sławomira Kopera. Fragmenty publikował łódzki tygodnik „Angora” (nie mylić z wydawnictwem Agora), ale tylko fragmenty o Józefie Piłsudskim, a całość wydała „Bellona” do spółki z „Rytmem”. Opowieści obyczajowe zawsze świetnie się czyta. Te dodatkowo świetnie są napisane. Fragmencik o pułkowniku Olgierdzie Pożerskim, który po odtańczeniu tańca i odprowadzeniu partnerki do stolika, a także wypiciu lampki szampana padł rażony apopleksją i został pośmiertnie awansowany do stopnia generała, a śmierci zazdrościli mu inni wojskowi – ubawił mojego nastoletniego syna. No to się czyta, jak kryminał!
To teraz, jak już smaku (mam nadzieję) niektórym narobiłam przechodzę ad rem, czyli do bibliotek. Toż to skarbnice tych książek, które wywlokłam z targów i tych, które wyrzucają mnie już nawet z sypialni i kibelka. Otóż… tak jeżdżąc po tych bibliotekach doszłam do wniosku, że ich „klientami” są zazwyczaj albo ludzie bardzo młodzi albo bardzo starzy. Średniacy unikają bibliotek, jak diabeł święconej wody. Kilka razy miałam tak, że w małych miejscowościach, których uliczek GPS nie zna, na zadawane przechodniowi w średnim wieku pytanie, gdzie jest biblioteka, nie otrzymywałam innej odpowiedzi nad wzruszenie ramion. Za każdym razem musiałam do biblioteki dzwonić i prosić bibliotekarzy o pilotowanie. Tylko raz na pytanie „Przepraszam, gdzie jest biblioteka?” usłyszałam swojskie „chuj wie” i choć miałam chęć odpowiedzieć, że „właśnie, dlatego pana o to pytam”, to jakoś nie chcąc zaogniać sytuacji, ugryzłam się w język.
Smutne to wszystko. Książki czytają: dzieci, młodzież, bibliotekarze, nauczyciele, pisarze i dziennikarze, starzy ludzie, a wszyscy inni w niewielkim stopniu. I jeśli teraz ten tekst, (choć to nie książka) czyta ktoś w wieku produkcyjnym (nie należący do żadnej z wymienionych przeze mnie grup) i jeszcze np. czasem korzysta z biblioteki i wie gdzie jest najbliższa jego miejsca zamieszkania i książki czyta, to jest w mniejszości. Proponuję mu podejść do lustra i przyjrzeć się sobie. Zawsze warto wiedzieć, jak wygląda mniejszość. I to bynajmniej nie narodowa.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...