Jestem więźniem nowoczesnej technologii. Zapewne wielu z nas tak ma. Ja jednak przez tę właśnie technologię zostałam dziś przykuta do biurka. Wszystko zaczęło się kilka dni temu, kiedy zepsuła się bateria w laptopie. Nie dała się już naładować. Zapewne dlatego, że ma już ponad rok i była bez przerwy eksploatowana. W każdym razie zadzwoniłam po pomoc tam gdzie zwykle, czyli do kumpla, który ma firmę komputerową, w której nomen-omen 16 lat temu kupiłam swój pierwszy komputer. Po wielu konsultacjach zdalnych, którymi było m.in. nie tylko słanie symboli laptopa, ale fotografii wszystkich symboli znajdujących się na laptopie i baterii, kumpel powiedział, że do wyboru mam dwie baterie. Taką jak ta, którą miałam lub drugą – mocniejszą. Wprawdzie ta mocniejsza jest droższa i cięższa, ale droższa o 90 złotych, a trzyma prawie dwa razy dłużej. Laptop może bowiem na niej pracować bez zasilania nawet 10 godzin! Bardzo się do tego zapaliłam rzecz jasna i zażyczyłam sobie właśnie tę baterię, którą będzie trzymała przez 10 godzin. Oznacza to przecież, że zabierając z domu laptopa będę mogła nie brać ze sobą zasilacza. Na baterię trzeba jednak było dwa dni poczekać. Przez te ostatnie dni byłam więc ciągle przykuta laptopem do kontaktu. Jednak mogłam wędrować z nim z pokoju do pokoju. Pisać na nim w łóżku, w salonie czy w gabinecie, choć tu króluje komputer stacjonarny zwany Celiną Merc. Ponieważ jednak lubię pisać poza domem dlatego wczoraj po namyśle gdzie tu można pisać, bo jest kontakt wybrałam się na Międzynarodową do „Fregaty” na nóżki i kielicha oraz kawę. Mam tam swój ulubiony stolik pod ścianą. Pisze mi się tam do tego stopnia fenomenalnie, że wczoraj w dość szybkim tempie skończyłam „LO-terię”, co oczywiście spowodowało u mnie kolejny atak depresji, że napisałam gówno, ale też przyniosło to cudowne uczucie ulgi, że to już. I właśnie tam, tuż po tym, jak postawiłam w powieści ostatnią kropkę, kumpel dowiózł mi baterię do laptopa. (Jak sie dowiedział, że siedzę we „Fregacie” zapalił się jak szczerbaty do sucharów.) Od razu jednak okazało się, że firmowo bateria jest do połowy naładowana i żeby ją dobrze sformatować trzeba postępować zgodnie z instrukcją. Ta zaś mówi, że najpierw trzeba baterię rozładować do zera. Baterię dostałam o 17-tej… Tuż potem włożyłam ją do komputera, który poinformował, że zostało jej jeszcze 6 godzin pracy. Niestety laptop nie mógł być cały czas włączony, bo musiałam jeszcze przemieszczać się po mieście w różnych sprawach. Gdy wróciłam do domu przed 21-szą natychmiast włączyłam laptopa, by bateria się rozładowała, a laptop z braku w niej prądu wyłączył. Niestety około północy laptop cały czas jeszcze działał! Chciało mi się strasznie spać. Nie byłam w stanie ślęczeć dłużej nad poprawkami powieści, bo kleiły mi się oczy. Rozpoczęłam więc coś w rodzaju modlitwy do baterii z prośbą o szybsze wyładowanie się, ale skubana była tak twarda w swojej pracowitości, że nadal nie zdychała. Ocknęłam się o 1 w nocy z gębą nad klawiaturą leżącego na desce na moich kolanach laptopa, który nadal działał! Zamknęłam pokrywę i wraz z deską schowałam pod łóżkiem. Niestety rano okazało się, że wskaźnik baterii mówi, że ona jeszcze będzie działać godzinę! Trochę popracowałam i… uff nastąpiło rozładowanie, na które tak długo czekałam. Niestety instrukcja obsługi baterii mówi, że aby dobrze ją sformatować pierwsze pełne ładowanie musi potrwać 14 godzin. Nie wolno wtedy wyjmować wtyczki z kontaktu. I tak… kolejną godzinę bateria w laptopie się ładuje, a ja…. nie mogłam dziś nie tylko pójść pracować gdzieś na miasto (do knajpy czy biblioteki), ale nie mogę z laptopem wędrować po chałupie. Jak go włączyłam w salonie tak muszę tam siedzieć. Odłączyć od prądu będę go mogła dopiero o 21:40. To zbyt późno na to, by wyjść np. do BUWu, w którym tez całkiem nieźle mi się pisze.
Tak więc jako więzień technologii pozostaje mi pocieszanie się tym, że jak już przeprowadzę tę żmudną procedurę formatowania baterii to laptop będzie śmigać jak nowy. Niestety na to potrzeba jeszcze trzy razy po 10 godzin eksploatacji plus trzy razy po 14 godzin ładowania. O matko! Do końca tygodnia na uwięzi!
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...