Zaczyna się w przedszkolu

Spread the love

Pewnych rzeczy nigdy nie zrozumiem. Ale cóż… moje idealistyczne podejście do świata zabija mnie samą codziennie i bardzo powoli. 
Oto na dzień przed obchodami dnia Holocaustu dostałam na facebooku zaproszenie, które jest jak zwykle połączone z pytanie, czy weźmiesz udział. (Wśród znajomych na fb mam i fundację Shalom i Muzeum Historii Żydów Polskich itp. organizacje. W końcu, jako dziennikarz lokalnego programu telewizyjnego specjalizuję się w historii Polski i Warszawy. A polscy Żydzi to cześć naszej historii.) Odpowiedziałam oczywiście, że tak, że udział wezmę. Byłam zresztą wczoraj z kamerą na mrozie przed pomnikiem Bohaterów Getta na modlitwie ekumenicznej. W każdym razie, gdy zgłosiłam swój akces do obchodów, wtedy zaczęły przychodzić prywatne wiadomości od kilku osób (na szczęście tylko kilku), z których wynikało, że nie wiedzieli, że jestem Żydówką, a teraz się odsłoniłam. Niektóre teksty to był żart, ale był wśród nich jeden napastliwy, jakby bycie Żydem było czymś złym. Tymczasem mnie uczono, że złe jest bycie złodziejem, zdrajcą, tchórzem czy oszustem – Żydem nie. A skoro o tym mowa, to Żydem niestety nie jestem. Piszę „niestety”, bo przydałaby się nawet daleka rodzina w Izraelu, wtedy mogłabym bez przeszkód wybrać się do Ziemi Świętej. Są miejsca, które mnie ciekawią i to jest jedno z wielu takich miejsc. Na marginesie tylko dodam, że sama wolałabym zresztą być Żydówką niż Żydem. Opowiadam się za swoją płcią. Powód prosty – wyznanie mojżeszowe nakłada na mężczyzn obowiązek noszenia nakryć głowy, a ja lubię z gołą.  hahaha
Jako dziecko myślałam, że w Polsce nie ma antysemityzmu. Dlaczego? Dzieci postrzegają świat przez pryzmat tego, co im najbliższe. W moim rodzinnym domu nie było ani rasizmu ani antysemityzmu. Oboje rodzice z otwartymi ramionami witali Eileen, moją czarnoskórą przyjaciółkę, przed która zamykały się drzwi domów wielu naszych koleżanek i kolegów. Jej zresztą zadedykowałam swoją powieść „Dzika”. Może nie było rasizmu, bo ojca wuj – żołnierz armii Andersa po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama i tam ożenił się z rodowitą mieszkanką tych wysp? Może…, ale myślę, że raczej nie o to chodziło! Po prostu moi rodzice tacy byli, bo z takich wyszli domów. Uczyli mnie, że człowiek odpowiada za to kim jest, a nie to, kim się rodzi, choć przyznaję, że mamy tolerancja kończyła się, gdy w progu domu stawała koleżanka lub kolega z tzw. nizin społecznych, czyli, jak to się mówi „żulackiej rodziny”. Całe życie tacy ludzie też do mnie ciągnęli, a ja ich nie odpychałam. Mama zaś widziała w tym zagrożenie. Chyba bała się, że się stoczę. W każdym razie w domu nie było ani rasizmu, ani kultu mężczyzny, a więc traktowania kobiety, jako podczłowieka i kogoś gorszego. Nie było ksenofobii i wmawiania mi, że Polska najlepsza i wybrana. Wiedziałam, że ktoś może na temat naszego kraju mieć inne zdanie i ma do tego prawo. Uczono mnie jednak miłości do ojczyzny, bo moja!Pisałam już zresztą o tym w swoim czasie.
Antysemityzmu nie było w rodzinnym domu mojego ojca. Kiedy w 1979 roku wydał swoje wspomnienia „Tak zapamiętałem” opisywał swoją pierwsza wizytę w synagodze zakończoną wielkim płaczem, bo tata, jako dziecko, z szacunku dla świętego miejsca… zdjął z głowy czapkę! Opisywał też, jak on, jako dziecko, widział przedwojenny Nowy Dwór w ostatnie lato przed wojną. 
„Obyczaje Żydów, których obserwowałem w Nowym Dworze, dla mnie zamieszkałego w Warszawie, w dość ekskluzywnej dzielnicy, miały blask egzotyki. W każdą sobotę ruch na ulicy zamierał. Większość sklepów była pozamykana, bo szabas. Za to w pozostałe dni tygodnia, oczywiście poza niedzielą, na ulicach roiło się od ludzi. Żydowskie sklepy kusiły. Można w nich było wszystko kupić. Pejsaci sprzedawcy mieli długie, czarne chałaty i czarne okrągłe jarmułki na głowach, a sprzedawczynie długie kwiaciaste kiecki i ufryzowane peruki. Na Warszawskiej, przed magistratem, sklep z artykułami technicznymi prowadził pan Natan Blatt, zwany Beniusiem. On nosił się normalnie, zaś nieco dalej, po stronie przeciwnej, właściciel sklepu z wędkami i przyborami rybackimi, wysoki, chudy, z długimi czarnymi pejsami, chodził w chałacie aż do samej ziemi i strasznie szwargotał.
Obok budynku Pocztowej Kasy Oszczędności, w którym rodzice wynajmowali tego roku mieszkanie, mieściła się żydowska szkoła. Podczas przerw panował w niej iście żydowski harmider. Niejednokrotnie podpuszczani przez starszych wyrostków toczyliśmy bójki z uczniami tej szkoły.
Gdy utonęła w Narwi córka starego Hanzyna, przed domem zebrał się tłum. Z wnętrza dochodziło zawodzenie płaczek. Lament płaczek towarzyszył też konduktowi pogrzebowemu aż na cmentarz. Po raz pierwszy i ostatni widziałem wówczas prawdziwy żydowski pogrzeb. Wprawdzie rok przedtem uczestniczyłem w pogrzebie Marii Monk, przyjaciółki szkolnej mojej mamy, na cmentarzu żydowskim na Okopowej, ale ponieważ była to rodzina zasymilowana, pogrzeb ten nie różnił się wiele od katolickiego, chociaż prowadził go rabin i towarzyszyły płaczki.”
Jako dziecko jeździłam z ojcem do Bronisława Krystalla, historyka sztuki, na zamówienie którego Karol Szymanowski napisał „Stabat Mater”. Krystall mieszkał w Hotelu Europejskim. Był chory na cukrzycę i woziliśmy mu mało słodkiego, bo bez lukru sękacza od cukiernika Pomianowskiego, bo i z nim tata się przyjaźnił, a także nóżki w galarecie, które robiła moja mama. Potem kilka razy byłam na jego grobie na Cmentarzu Żydowskim. 
W rodzinnym domu mojej mamy też nie było antysemityzmu. W dzieciństwie uwielbiałam jej opowieść o tym, jak panu Zysiowi pokazała język. Mama, która dzieciństwo i okupację spędziła w Chełmie, nie należała do grzecznych dzieci. Była i pyskata i uparta. Babcia wzięła ją na zakupy do sklepu pana Zysia. W tym sklepie Zysiowi pomagał pejsaty syn Moszek. Był niezwykle grzeczny, ubrany w niebieskie, czyste ubranko i wypełniał wszystkie polecenia swojego ojca. Ta grzeczność doprowadzała moją niegrzeczną mamę do szału. Zwłaszcza, że Moszek był stawiany jej za wzór. Ilekroć więc Moszek koło niej przeszedł nie omieszkała go szturchnąć. Pan Zyś mówił wtedy:
– Pani Stecowa, pani powie coś Halince, bo ona mojego Moszka zaczepia. 
– Hala uspokój się – skarciła mamę babcia. 
Skarcenie nie pomogło. Miało odwrotny skutek. Jak tylko Moszek znalazł się w zasięgu mamy rąk, znów dostał kuksańca. I znów pan Zyś poprosił babcię o interwencję. Chyba za trzecim razem mama wywaliła ozór na brodę i całą jego długość pokazała panu Zysiowi. To rozsierdziło babcię. Kazała mamie pójść do pana Zysia i go przeprosić, a na znak przeprosin pocałować w rękę. 
Była to dla mnie opowieść o tym, że szacunek należy się każdemu, a także o tym, że wszyscy w dzieciństwie bywają niegrzeczni. Nawet rodzice. 
Wtedy nie wiedziałam, że pan Zyś, gdy 17-go września 1939 roku wkroczyły do Chełma wojska radzieckie wydał w ich ręce niektórych przedstawicieli chełmskiej inteligencji. Dowiedziałam się o tym dopiero, jako dorosły człowiek. Mama nie chciała, abym myślała, źle o Żydach. Bo czyn pana Zysia nie był spowodowany faktem bycia Żydem, ale jego komunistycznymi przekonaniami. Zresztą Niemcy, którzy od Sowietów przejęli władze w Chełmie nie oszczędzili Zysiowej rodziny. Prawie cała zginęła w Majdanku. 
W chełmskim getcie znalazło się wielu Żydów, z którymi przyjaźnił się mój dziadek. Wiem, że musieli go darzyć ogromnym szacunkiem, bo gdy w 1941 roku siostra mojej mamy Zosia umierała na białaczkę, jakiś Niemiec przyprowadził z getta Żyda z przesyłką dla dziadka. Był to kilogram kawy, którą żydowski doktor polecił dziadkowi zaparzyć z żółtkiem, rozwodnić i podawać, jako lewatywę. Miało to ponoć pomóc. Nie pomogło, bo była to białaczka szpikowa. Ale o tym dowiedział się dziadek dużo później od jednego Niemca, który wywiózł wynik badań Zosi, do jakiegoś profesora do Berlina. Wojna to moment, który pokazuje, kto jakim naprawdę jest człowiekiem. A jego rasa, czy narodowość nie mają tu nic do rzeczy. Kryzysy i kataklizmy, a wojna jest czymś takim, potrafią obnażyć złe i dobre ludzkie cechy. Nie zapominajmy, że gdy 2-go września 1939 roku Ignacy Mościcki ogłosił amnestię, wówczas wielu z tych, którzy wyszli z więzień zgłosiło się, jako ochotnicy do Obrony Warszawy. Tymczasem wielu zdawałoby się praworządnych obywateli, po klęsce wrześniowej, podpisało Volkslisty. 
Kilka lat temu koleżanka, której syn chodził wówczas do przedszkola niedaleko placu Grzybowskiego, opowiadała mi, że w tym przedszkolu stało się coś takiego, że ona poważnie myśli o przeniesieniu stamtąd dziecka. Otóż… jedna z babć poinformowała ją, że gdy wracała autobusem ze swoim wnukiem z przedszkola do domu, wnuk powiedział, że w autobusie śmierdzi Żydami. Babcię zatkało, bo w domu takich tekstów nikt nie wygłasza. Zaczęła temat drążyć i okazało się, że niektóre panie z przedszkola tak mówią, bo do przedszkola uczęszczają tez żydowskie dzieci. Niedaleko jest przecież Synagoga Nożyków i Teatr Żydowski im. Estery Racheli i Idy Kamińskich. Zrobiła się z tego niezła awantura. Już nie pamiętam, jak się skończyła, ale strach mojej koleżanki o to, że jej dziecko przesiąknie jakimiś odmianami ksenofobii i rasizmu był wielki. W końcu mówi się, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Z reguły nasiąka w domu, choć wpływ mają i przedszkola i szkoła. W dzieciach zawsze jest pewna agresja w stosunku do nieznanego. Co jakiś czas czytelniczki „Magazynu 13-tka”, na łamach którego odpisuję na listy, zwracają się do mnie z problemem, który brzmi mniej więcej tak: „W klasie jest Zosia (Kasia, Basia, Kamila, Jadzia). Jest inna niż my. Jest głupia, wredna i nikt jej nie lubi. Jak się jej pozbyć? Pomóż!” Nie piszą, co jest dziwnego w Zosi (Kasi, Basi, Kamili, Jadzi). Jest inna i to wysuwane jest na plan pierwszy. Na drugim jest głupota i wredność, z których ta ostatnia może być wynikiem złego traktowania jej przez klasę. Ale nie zmienia to faktu, że najważniejsze jest by Zosi (Kasi, Basi, Kamili, Jadzi) się pozbyć! Wszystko, co jest inne – odrzucamy. Kultura żydowska, z tego powodu, że jest hermetyczna, a więc inna, zawsze ma blask egzotyki. W domu uczono mnie, że światli ludzie zawsze interesują się egzotyką. Chcą poznać to, czego nie znają. Tępaki i prymitywy boją się egzotyki. I pewnie dlatego istnieje rasizm, że więcej na świecie jest tępaków i prymitywów. A ja ciągle nie mogę się z tym pogodzić. Chyba za dużo w dzieciństwie naczytałam się bajek, w których dobro i prawda zawsze zwyciężają. 
P.S. Fakt, że wśród antysemitów wielu jest Chrześcijan, którzy modlą się do ukrzyżowanego Żyda przemilczę, bo to przecież, jakby powiedział klasyk, absurdalna „oczywista oczywistość”.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...