Czas szybko leci, czyli sentymenty

Spread the love

– Mamo, jak pierwszy raz zajrzałaś do internetu, to jak szybko ładowały się strony? – spytał dziś mój syn między jednym, a drugim odcinkiem „Czterdziestolatka”. Doznałam olśnienia, choć nie odkryłam Ameryki. Oto uświadomiłam sobie, że czas leci szybko i nieubłaganie. Oglądam film z czasów, gdy szczytem nowoczesności był fiat 126p, ale na giełdzie na Żeraniu brat Magdy Karwowskiej, Antoni Sławek kupił chevroleta, któremu „trzasnął dyferencjał”. Oglądam jak inżynier Karwowski zostaje dyrektorem zjednoczenia wybranym przez komputer i ten komputer to jakiś trup wielki jak szafa trzydrzwiowa, a tymczasem mój netbook, dzięki któremu sprawdzam w bazie filmu polskiego gdzie jeszcze grała Grażyna Lisiewska, czyli wyuzdana Mariolka – koleżanka z pracy Magdy Karwowskiej (nigdzie więcej nie grała), już jest przestarzały, bo wchodzą nowe komputery, systemy itd. No i cofnęłam się myślą do tego swojego pierwszego wejścia do internetu.
Był rok… 1994. Nie ładowały się żadne strony. W moim komputerze nie było jeszcze przeglądarek. A jednak… Po prostu nie miałam forsy na stacjonarny fax, więc do nowego komputera PC486SX kupiłam fax modem. Niestety… gdy nie było mnie w domu nikt nie umiał wysłać faxu, bo w komputerze włączała się anglojęzyczna sekretarka automatyczna, która informowała, że jak się chce zostawić wiadomość to trzeba wcisnąć jeden, a jak wysłać fax to 2. Ludzie głupieli. Ważne jednak było, że ja mogłam słać fazy. Tak skończyło się jeżdżenie z artykułami po redakcjach… Pewnego wieczora przyszedł kumpel – student informatyki. Ten sam, który jak kupiłam komputer miał mnie nauczyć obsługi, ale nie miał właściwego podejścia pedagogicznego. Przyszedł bowiem i uważając się za niezwykle dowcipnego rozpoczął wykład, który brzmiał mniej więcej tak:
– W komputerze są katalogi, a w nich pliki. Praca polega na ciągłym przenoszeniu plików z jednego katalogu do drugiego. Robi się to albo klawiatura albo myszą Klawiaturą tak… – i tu coś ponaciskał, ale diabli wiedza co. – A myszą tak… – i tu coś kliknął, a ja też nie wiedziałam co. – Teraz w twoim komputerze stworzyłem ci dwa katalogi – cipa i dupa. Plik jest jeden i nazywa się chujek. Właśnie siedzi w dupie. Przenieś go do cipy.
Ponieważ kompletnie nic z wykładu nie zrozumiałam, więc mocno zirytowana, zwłaszcza jego wielce rozbawioną miną (o jakże cieszył się ze swojego dowcipu o katalogach i plikach), kazałam kumplowi wyjść. Potem popłakałam się z bezsilnej złości. Przecież właśnie wydałam na ten komputer jakieś strasznie duże pieniądze i na dodatek był to zakup na kredyt wzięty na 5 lat. Komputer miał przecież usprawnić pisanie przeze mnie artykułów, a tymczasem… nie wiem co z tym zrobić. Do północy stawiałam na ekranie czarno-białego monitora pasjansa, a potem… wyszedłszy z założenia, że skoro komputer wymyślił człowiek to i człowiek go rozgryzie rozpoczęłam rozgryzanie. Otwierałam wszystko, co się dało i uruchamiałam wszystkie pliki z rozszerzeniem exe… Jakoś poszło… Kiedy więc już miałam komputer i dokupiłam do niego fax modem i znów przyszedł zwariowany kumpel informatyk, dałam mu się namówić na zajrzenie do internetu. Nie było przeglądarek. Były BBS-y. Pamiętam, że przez Maloka BBS zaglądaliśmy do amerykańskiej Biblioteki Kongresu i jeszcze gdzieś. Kilka razy potem sama tam wchodziłam, ale nie było to specjalnie atrakcyjne. Kojarzyło mi się z Whoopi Goldberg w „Jumping Jack Flash”…
Mniej więcej po półtora roku komputer się zepsuł. Już nie pamiętam, co dokładnie się zepsuło w każdym razie była sobota, ja miałam coś pilnego do napisania na poniedziałek, a komputer już nie był na gwarancji. Znalazłam w gazecie ogłoszenie o ekspresowych naprawach i… przyjechał jakiś facet, który do komputera zajrzał i powiedział, że to potrwa, więc zabierze go do chaty, a odwiezie następnego dnia, czyli w niedzielę. Tak też się stało. Ile kosztowała naprawa nie pamiętam, ale zapamiętałam jedno. Facet powiedział:
– Zobaczyłem, że ma pani modem, więc zainstalowałem pani Netscape 2.0. To przeglądarka do internetu. Założyłem tez pani e-mail. Nie wiedziałem jaką nazwę wybrać, więc wziąłem nazwę pani firmy… I tak w 1996 roku stałam się posiadaczką konta na polboxie.Nie istniały wtedy ani Onet, ani Wirtualna Polska, nie było też Interii i innych mniejszych portali. Dzięki tzw. „netszkapie” wędrowałam po zachodnich stronach, które rzeczywiście ładowały się dość długo. Swoją stronę na Polboxie założyłam w 1997 roku i… napisałam ją w html za pomocą zwykłego worda. Dzięki e-mailowi korespondowałam z niemal całym światem. Adres na Polboxie miałam do końca. Wprawdzie przestał być moim podstawowym adresem e-mail, ale… cały czas miałam tę skrzynkę, bo subskrybowałam na nią różne newslettery. Gdy pewnego dnia program pocztowy zgłosił błąd i problem nie znikał, weszłam na stronę polbox.com. Przywitało mnie logo Netii i wyczytałam, że kont pocztowych już nie ma. Zrobiło mi się trochę smutno. I tak myślę… co Netii przeszkadzały te polboxowe konta? Czemu nie rozwijała tej usługi, czemu nie inwestowała w to co przejęła po połączeniu się z Polboxem? Przecież Polbox to był pierwszy dostawca darmowych kont poczty elektronicznej. W tym roku obchodziłby 15-lecie… czasem fajnie przejąc coś z historią i pielęgnując doskonalić. Ale pewnie jestem w błędzie. Pewnie i w swoim podejściu do internetu jestem staroświecka. Przecież od kilku lat obserwuję, że na coś w sieci jest boom, a potem… spada popularność i internauci żądni nowych wrażeń porzucają to, co wcześniej kochali, hołubili i dali się temu porwać. Był szał na IRC, potem na ICQ, na GG, tlen, grono, potem naszą-klasę i Goldenline. Teraz triumfy święci Facebook, a i ja czasem rozwiązuje na nim durne quizy w stylu „sprawdź, którym polskim poetą jesteś” lub: „sprawdź, jakiego masz kaca”. Co będzie po Facebooku – nie wiem. MySpace raczej nie, bo też już się ludziom przejadł. Teraz dostaję zaproszenia na Netlog. Nie wiem, czy skorzystam. I pewnie dlatego Netia nie chciała inwestować w coś, co modne było, gdy nie istniały Onet ani WP, bo są to tzw. czasy „dawno i nie prawda”. Szkoda. Sentyment do Polboxu mam ogromny, choć czasem konto się zawieszało, było mało pojemne, łapało góry spamu itd. Ale było pierwsze. A pierwszy e-mail to jak pierwsza miłość. Wspomina się ją zawsze. Ma się do niej sentyment. Nie mniejszy niż dziś ja do „Czterdziestolatka”. Chociaż Polbox i serial Gruzy dzieli… 20 lat…
A tak w ogóle to wszystkie odcinki „Czterdziestolatka” są z partykułą „czyli”, jak tytuł tego wpisu. Urocze, prawda?
P.S. Zgodnie z noworocznym postanowieniem pięciozłotówki zbieram; „Bardzo białą wronę” przeczytałam i… gorąco polecam (nawet na gorąco zrecenzowałam Ewie przez telefon); siadłam też do pisania i dokończyłam rozdział „LO-terii”. Chyba nie jest źle?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...