Prawie jak Maria Dąbrowska…

Spread the love

Byłam ostatnio na spotkaniu autorskim w Choszcznie. Tamtejsza biblioteka im. Marii Dąbrowskiej jest w posiadaniu kilku rękopisów pisarki, bo jej krewna była w Choszcznie bibliotekarką. Miałam możność obejrzeć rękopisy i przyznaję, że zafascynował mnie zwłaszcza jeden z nich. Czytając go wreszcie odetchnęłam z ulgą. Do tej pory myślałam, że to tylko ja tak mam, że bez butów chodzę, czyli czasem nie mam własnych książek i muszę je dokupywać, a tu proszę… Marią Dąbrowska też przez to przechodziła. Co prawda daleko mi do Marii Dąbrowskiej, ale świadomość, że problem braku własnych autorskich egzemplarzy nie jest tylko moim problemem, ale mieli go więksi ode mnie, naprawdę pociesza. Otóż w liście do kuzynki, który pozwolono mi sfotografować Dąbrowska napisała tak:

„Kochana Helu – bardzo chętnie spełniłabym twoją prośbę i przesłała doktorowi Szigule moją książkę, ale nie wiem, na jakiej podstawie przypuszczasz, że ja mam moje ksiązki? Tego roku postawiono moją kandydaturę do nagrody Nobla. Nie mam żadnych szans i nic z tego nie będzie, ale przy tej okazji ogołocono mnie nawet z prywatnych, osobistych autorskich egzemplarzy moich utworów, zarówno w przekładach, jak i oryginalnych, bo każdy uniwersytet czy instytucja wysuwająca moją kandydaturę chciała przesłać do Szwecji egzemplarze – tak więc, jak szewc bez butów chodzę i nie mam nawet moich dzieł w jednym egzemplarzu do mojego użytku. W Warszawie bardzo trudno w księgarniach dostać moje ksiązki. Trzeba by za nimi bardzo biegać po różnych dzielnicach miasta, by szukać, a kto z nas ma na to czas i siły?”

No właśnie… kto ma czas biegać po księgarniach i szukać? Dlatego wszyscy myślą, że ja mam jakieś swoje książki na składzie i teraz przed świętami bombardują pytaniami, że tak sobie zrymuję. A tu… klops, kotlet, kaszana! Nie mam. Dobre chociaż to, że po przeczytaniu tego listu poczułam się prawie, jak Maria Dąbrowska. Niestety tylko prawie. I nie dlatego, że do Nobla nikt mnie nie nominuje (He He), ale dlatego, że cały czas by być pisarką musze pracować gdzie indziej. Bez tego… ani rusz. A przecież jak wiadomo z reklam – „prawie” robi wielką różnicę.

PS. Z ostatniej chwili… uświadomiłam sobie, że w bagażniku auta mam książki wzięte w komis od wydawcy, gdy jechałam na spotkania autorskie koło Radomia. Koleżankę, która wierciła mi dziurę w brzuchu spytałam, czy chce. Tropiciele 2 złote taniej niż w księgarni. Obraziła się. Innymi słowy ja mam tę ksiązkę kupić i jej dać. I kilkudziesięciu innym osobom, które mnie o to proszą.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...