Od dłuższego czasu traktuję Facebooka jak gazetę. Czytam linki do artykułów, do których być może sama bym nie dotarła, bo są z lokalnych różnych portali. Przeglądam memy – cenna wiedza o nastrojach społecznych. Coraz częściej jednak myślę o opuszczeniu portali społecznościowych na zawsze, bo… dołują. Niestety nasilające się awantury między ludźmi wpędzają mnie w depresję. I… kiedy już podejmuję decyzję, by zostawić to w diabły, wtedy pojawia się myśl: co z oficjalną stroną, czytelnikami itd. Potem następuje żal… i w rezultacie zostaję. Z miesiąca na miesiąc jednak media społecznościowe jawią mi się jako miejsca coraz bardziej przerażające, bo poczucie humoru w nas zanika. Obrażamy się o wszystko. Wszystko bierzemy do siebie.
Zostałam dziś wyrzucona z grona znajomych na Facebooku za żartobliwy komentarz. Otóż jeden znajomy napisał, że jest… PISIOREM. Tak! Dokładnie tak napisał! Takiego użył wyrazu! A towarzyszyła temu prorządowa deklaracja polityczna połączona z prośbą, by każdy komu się to niepodoba wyrzucił go z grona znajomych.
Jak moim znajomym powszechnie chyba wiadomo, mnie żadne poglądy polityczne nie przeszkadzają, dopóki nie jestem zmuszana do ich wyznawania. Tyczy to zresztą przeważnie obu stron tego chorego sporu dzielącego kraj. Mam więc wśród przyjaciół i kochających obecny rząd i nienawidzących go i jakoś daję radę utrzymywać te przyjaźnie, choć czasem tylko ja wiem, jak bywa ciężko. Natomiast, do dziś mi się wydawało, że chyba wszyscy moi znajomi wiedzą, jak wielką jestem miłośniczką kawałów, żartów, gier i zabaw słownych, gier pół słówek (znam tego miliony), przejęzyczeń, a zwłaszcza dwuznaczności, czyli jednym słowem wszystkiego śmiesznego co jest oparte na języku. Zauważyłam zresztą kiedyś, że najlepsze dowcipy to te nieprzetłumaczalne. Znam więc wiele takich i po angielsku i po rosyjsku, ukraińsku, a przede wszystkim rzecz jasna po polsku. Generalnie w moim prywatnym świecie, im dowcip oparty na języku jest głupszy, tym bardziej śmieszny. To samo z głupkowatymi wierszykami. Gdy ostatnio na spotkaniu pomaturalnym zawołałam: „Hej dziewczyny! W górę waginy!” i „Hej chłopaki! W górę ptaki!” – wszyscy się uśmiechnęli! Wiedzieli, że to takie wariackie, rymowane serdeczności. Dlatego więc to rozbrajające wyznanie znajomego, poprzez użycie dwuznacznego słowa, naprawdę mnie ubawiło. Ponieważ poglądy mi nie przeszkadzają, więc… wyznanie skomentowałam uśmiechem 😉 i obok uśmiechu zamieściłam w komentarzu następujący obrazek, będący screenem hasła ze słownika…
patrz źródło: https://dobryslownik.pl/slowo/pisior/221509/
Od razu jakaś jego koleżanka się oburzyła. Słów już nie pamiętam, ale zostałam odsądzona od czci i wiary, a owa koleżanka spytała mnie, czy jestem z siebie dumna. Zwróciłam jej więc uwagę, że obrazkowi towarzyszy uśmiech, a to oznacza, że jest to żart. Dodałam też, że nastały smutne czasy skoro muszę to tłumaczyć. Najwyraźniej dla znajomego żart to nie był, gdyż zostałam przez niego bez słowa wyrzucona i zablokowana. Oczywiście nie płaczę, bo ma to swoje dobre strony. Przynajmniej coś już wiem o tym człowieku. Przede wszystkim to, że jest bardzo, ale to bardzo na serio. Choć w świetle poczynionego wyznania wciąż nie dowierzam. Jakoś… kijowo się przedstawił.
Natomiast generalnie aż chce się zawołać: Ludzie! Opanujcie się! Co się stało z narodem kochającym kabarety, szopki, dowcipy etc. Z narodem, który zbierał „humor z zeszytów” i „humor z protokołów policyjnych”. Już nic nie można powiedzieć, bo wszystko jest niepoprawne politycznie, a w najlepszym razie nie takie, jak trzeba, czyli niestosowne. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja codziennie zakładam na swoją niewyparzoną mordę (sic!) „kaganiec”. Już z niemal nikim nie dzielę się tym co mnie śmieszy, bo z dnia na dzień coraz bardziej orientuję się, że już nie wolno zażartować! Choć do dziś wydawało mi się, że w świecie humanistów i ludzi słowa, wszelkie gry słów, dwuznaczności etc. są specyficznym obszarem humoru pozostającym poza wszelkim podejrzeniem o złe intencje. Sama z siebie codziennie się śmieję i to poczęstokroć dwuznacznie. A ponieważ jestem z tym głupkowatym śmiechem coraz bardziej osamotniona, więc chciałam w tym momencie przypomnieć…
Wy kłamiecie aby kupić nas
Sprzedajecie nasz bezcenny czas
Wciąż myślicie, że to tylko tłum
Zabraniacie dźwięków wszystkich strun
I NIKOMU NIE WOLNO SIĘ Z TEGO ŚMIAĆ
I w dwa złotka oklejacie się
Choć kryjecie dokładnie wiem
Że jesteście ludźmi tak jak my
Choć czasami władza wam się śni
Kobranocka z tekstem Rafała Bryndala była prorocza. (W oryginale był to utwór „Armee der Verlierer” niemieckiego zespołu punkrockowego Die Toten Hosen.)
Wychodzi bowiem na to, że naprawdę I NIKOMU NIE WOLNO SIĘ Z TEGO ŚMIAĆ!
Przy okazji… Za jaki to dowcip trafiało się w PRL do więzienia? Jak pisała Polityka – nr 12 (2237) z dnia 2000-03-18; s. 80
Historia jednego dowcipu
Jesienią 1952 r. Bogdan M. opowiedział kolegom z pracy kawał polityczny o moskalikach. Zimą odjechał na przymusowe roboty, bo koledzy zacytowali żart śledczemu z UB. W lutym 2000 r. Sąd Okręgowy w Łodzi przyznał rodzinie represjonowanego Bogdana M. odszkodowanie.
W 1952 r. łódzka Delegatura Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym skazała Bogdana M. na dwa lata pracy w kopalni węgla Mysłowice. Uzasadnienie: „Działalność M. Bogdana mogła przyczynić się do powstania u jego współpracowników niesłusznego poglądu o eksporcie, do obniżenia powagi Józefa Stalina oraz ambasadora ZSRR w Polsce. W formie dowcipu o moskalikach rozpowszechniał fałszywą wiadomość o przyczynach naszych przejściowych trudności aprowizacyjnych”.
W 2000 r. decyzją Sądu Okręgowego w Łodzi wdowa i dwaj synowie Bogdana M. dostali 14,5 tys. zł do podziału za jego bezprawne aresztowanie w okresie stalinowskim: 10 tys. zadośćuczynienia, 4,5 tys. odszkodowania.”
Dowcip o moskalikach (rodzaj śledzi) brzmiał:
Dwóch klientów poprosiło w restauracji o menu. W karcie wszystkie
dania były skreślone. Tylko na samym dole zostały samotne „moskaliki”.
– Patrz – powiedział jeden gość do drugiego: – Nie dość, że wszystko zjedli, to się jeszcze podpisali.
Mnie dziś napiętnowano za cytowanie słownika. Uśmiechu 😉 nikt nie zauważył. Uznano najwyraźniej, że ów koński żart jest wyrazem moich przekonań i przyczynia się do obniżenia powagi znajomego. Ja zaś najwyraźniej kieruję się chęcią dogryzienia mu. Jeśli ktoś tak myśli to mnie… Pora umierać!
I tak na koniec. Średnio raz w miesiącu ktoś ze znajomych obraża się o jakiś mój żart językowy. Co ciekawe wszystko to dzieje się na Facebooku. Dobrze, że w realnym życiu tak nie ma. Jeszcze nie ma. Ciekawe jak długo…
PS I pomyśleć, że gdy przed laty Panicz Syn chodził do podstawówki i wyniósł do szkoły słownik eufemizmów, to wszyscy mieli radochę. Zwłaszcza z określenia męskiego członka mianem… „najlepszy przyjaciel żony”…