A miało być tak pięknie

Spread the love
A miało być tak pięknie
Miałam spokojnie w najbardziej zagonionym czasie zrobić rewolucje na blogu. To znaczy wymienić tło, fotografie itd. Potem skupić się na uaktualnianiu strony, przygotowywaniu do trasy spotkaniowej, a tymczasem… pobliski Stadion Narodowy wczoraj po raz kolejny doprowadził mnie do furii. Mecz Legia – „coś tam, coś tam” sparaliżował okolice mego domu. Nie mogłam się dostać do siebie, bo kibole opanowali Kępę niczym sępy trupa na pustyni. Na nic zdał się mój identyfikator, po który tydzień temu stałam w długiej dwugodzinnej kolejce. Most Poniatowskiego zamknięto dla mnie mówiąc, że do domu „przyjechałam za późno”. Musiałam jechać łazienkowskim i potem na każdym rogu jakiemuś patrolowi pokazywać przepustkę, która jest malutka i nierzucająca się w oczy. Tak więc okazało się, że policja i kibole będą dyrygować moim życiem! To oni będą decydować, kiedy przyjeżdżam do domu!
Potem jeszcze doprowadziła mnie do furii, dzierżąca najbardziej mniejszościowy pakiet, współwłaścicielka mojego domu. Kiedyś zostanie bohaterką jakiejś mojej książki. To pewne! Tak więc kolejną godzinę… zgrzytałam zębami i… palił mi się grunt pod nogami, bo czasu miałam coraz mniej. O trzeciej w nocy miałam wstawać i jechać na spotkania autorskie. Położyłam się po północy. Pracowałam na dwóch komputerach i oba mieliły informacje, których mielenie powinnam była skończyć szybko, by choć na chwilę się położyć. A miało być tak pięknie! Chciałam spokojnie napisać, że już na Ukrainie ukazała się „Klasa pani Czajki”. Chciałam pokazać, jak wygląda okładka. I dorzucic kilka słów o tłumaczce, wydawnictwie itd. Ale odebrały mi chęć do uśmiechów ten cholerny stadion i ten jeszcze bardziej cholerny mecz plus współwłaścicielka. Chętnie poświęciłabym jej trochę miejsca na blogu, bo to dopiero jest absurd, ale ponieważ pani jest pieniaczką, a na dodatek prawnikiem pozbawionym dożywotnio prawa wykonywania zawodu, więc nie chcę po raz kolejny być przez nią ścigana po sądach z tytułu tego, co piszę. Wystarczą skargi na to, co robię w domu. Och jak korci, by opisać to, o co jestem oskarżana! W każdym razie humor został mi odebrany. Tak więc tylko po dłuższym milczeniu napisałam, krótki tekst, w którym informowałam o nowej szacie graficznej bloga, „ukraińskiej wersji „Klasy pani Czajki” i… nawet nie mogłam wpisu zamieścić, bo w nocy Onet postanowił zrobić konserwację…  Nie skończyłam więc prac nad szatą graficzną bloga. Położyłam się spać na dwie godziny w poczuciu, że nie zrobiłam wszystkiego co zaplanowałam. Okropne uczucie. A dziś… po 2 godzinach snu i kilkuset kilometrach pod pedałem gazu padam na twarz w małym hoteliku w małej miejscowości. Otrzymana od czytelników róża spoczywa w muszli klozetowej. Wazonu tu bowiem nie ma, a szklanka jest za mała na tak długi kwiat. A miało być tak pięknie…

Miałam spokojnie w najbardziej zagonionym czasie zrobić rewolucje na blogu. To znaczy wymienić tło, fotografie itd. Potem skupić się na uaktualnianiu strony, przygotowywaniu do trasy spotkaniowej, a tymczasem… pobliski Stadion Narodowy wczoraj po raz kolejny doprowadził mnie do furii. Mecz Legia – „coś tam, coś tam” sparaliżował okolice mego domu. Nie mogłam się dostać do siebie, bo kibole opanowali Kępę niczym sępy trupa na pustyni. Na nic zdał się mój identyfikator, po który tydzień temu stałam w długiej dwugodzinnej kolejce. Most Poniatowskiego zamknięto dla mnie mówiąc, że do domu „przyjechałam za późno”. Musiałam jechać łazienkowskim i potem na każdym rogu jakiemuś patrolowi pokazywać przepustkę, która jest malutka i nierzucająca się w oczy. Tak więc okazało się, że policja i kibole będą dyrygować moim życiem! To oni będą decydować, kiedy przyjeżdżam do domu! Potem jeszcze doprowadziła mnie do furii, dzierżąca najbardziej mniejszościowy pakiet, współwłaścicielka mojego domu. Kiedyś zostanie bohaterką jakiejś mojej książki. To pewne! Tak więc kolejną godzinę… zgrzytałam zębami i… palił mi się grunt pod nogami, bo czasu miałam coraz mniej. O trzeciej w nocy miałam wstawać i jechać na spotkania autorskie. Położyłam się po północy. Pracowałam na dwóch komputerach i oba mieliły informacje, których mielenie powinnam była skończyć szybko, by choć na chwilę się położyć. A miało być tak pięknie! Chciałam spokojnie napisać, że już na Ukrainie ukazała się „Klasa pani Czajki”. Chciałam pokazać, jak wygląda okładka. I dorzucic kilka słów o tłumaczce, wydawnictwie itd. Ale odebrały mi chęć do uśmiechów ten cholerny stadion i ten jeszcze bardziej cholerny mecz plus współwłaścicielka. Chętnie poświęciłabym jej trochę miejsca na blogu, bo to dopiero jest absurd, ale ponieważ pani jest pieniaczką, a na dodatek prawnikiem pozbawionym dożywotnio prawa wykonywania zawodu, więc nie chcę po raz kolejny być przez nią ścigana po sądach z tytułu tego, co piszę. Wystarczą skargi na to, co robię w domu. Och jak korci, by opisać to, o co jestem oskarżana! W każdym razie humor został mi odebrany. Tak więc tylko po dłuższym milczeniu napisałam, krótki tekst, w którym informowałam o nowej szacie graficznej bloga, „ukraińskiej wersji „Klasy pani Czajki” i… nawet nie mogłam wpisu zamieścić, bo w nocy Onet postanowił zrobić konserwację…  Nie skończyłam więc prac nad szatą graficzną bloga. Położyłam się spać na dwie godziny w poczuciu, że nie zrobiłam wszystkiego co zaplanowałam. Okropne uczucie. A dziś… po 2 godzinach snu i kilkuset kilometrach pod pedałem gazu padam na twarz w małym hoteliku w małej miejscowości. Otrzymana od czytelników róża spoczywa w muszli klozetowej. Wazonu tu bowiem nie ma, a szklanka jest za mała na tak długi kwiat. A miało być tak pięknie…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...