Żegnajcie haluszki

Spread the love
Żegnajcie haluszki
Na Ukrainę przyjechaliśmy przez Słowację. Powód prosty. Ostatnie spotkania autorskie miałam na Podkarpaciu w Dylągówce. Stamtąd bliżej do Użhorodu przez Słowację niż przez Medykę czy Lwów. Z Dylągówki do Użhorodu 225 kilometrów. Gdybym chciała jechać na Ukrainę przez przejście w Medyce – jechałabym 30 kilometrów dłużej. Zresztą… i z Warszawy do Użhorodu bliżej przez Słowację. Poza tym słowackie drogi lepsze. Był jednak jeszcze jeden powód. Nazywał się „haluszki”. Ta narodowa słowacka potrawa jest przeze mnie uwielbiana. Pewnie dlatego, że smakuje podobnie, jak moje ulubione polskie danie, zwane ruskimi pierogami, choć przecież z ruskimi potrawami poza nazwą niewiele ma wspólnego. No i tak chciałam te haluszki po prostu po chamsku zeżreć! Co się jednak okazało? Ostatnie spotkanie autorskie na Podkarpaciu miałam o 16:30. Skończyłam o 18-tej i… jak dojechaliśmy do granicy w barwinku była 20-ta z minutami, bo po z powodu robót drogowych na szosie był w paru miejscach ruch wahadłowy. Przed nami było ok. 130 kilometrów do granicy Słowacji z Ukrainą. Ściemniło się błyskawicznie, a na dodatek lał potworny deszcz. Na wprost nas pędziły tiry i ochlapywały szyby. Na dodatek po drodze nie było żadnej czynnej knajpy! I dlatego musiałam zrezygnować z haluszek. Przejście graniczne między Słowacją a Ukrainą pokonaliśmy w pół godziny. Ani jedni ani drudzy celnicy „Nie zajrzeli do kufrów, nie zajrzeli do waliz, nie zajrzeli i w dupę gdzie schowałam socjalizm”. Nie zmienia to jednak faktu, ze w Użhorodzie byliśmy po 1 w nocy. Wczoraj cały dzień dochodziłam do siebie. Mam łeb jak bania i mieszają mi się w nim wszystkie języki, bo w Użhorodzie jak się pokręci gałką radia to trafia się obok siebie na stacje radiowe ukraińskie, rosyjskie, słowackie i węgierskie. Toż to tygiel proszę Państwa, tygiel! Na ulicach też słuchać różne języki, bo mimo że przeważa ukraiński to są tu wszechobecne napisy węgierskie. Miasto dostało się pod panowanie sowietów dopiero w 1945 roku. Starówka usiana jest tablicami upamiętniającymi różnych wielkich Węgrów, którzy tu żyli i tworzyli kulturę tego miasta, a ja po raz kolejny ciesze się, że uczyłam się węgierskiego i cokolwiek rozumiem, ale żałuję, ze tę naukę zarzuciłam, bo rozumiałabym więcej. Słowacki znalazłam tu tylko kościół, ale w kościele jedzenia przecież nie dają, więc… żegnajcie haluszki. Przecież jeszcze nie wiem, nie tylko kiedy, ale i którędy będę wracać do domu.

Na Ukrainę przyjechaliśmy przez Słowację. Powód prosty. Ostatnie spotkania autorskie miałam na Podkarpaciu w Dylągówce. Stamtąd bliżej do Użhorodu przez Słowację niż przez Medykę czy Lwów. Z Dylągówki do Użhorodu 225 kilometrów. Gdybym chciała jechać na Ukrainę przez przejście w Medyce – jechałabym 30 kilometrów dłużej. Zresztą… i z Warszawy do Użhorodu bliżej przez Słowację. Poza tym słowackie drogi lepsze. Był jednak jeszcze jeden powód. Nazywał się „haluszki”. Ta narodowa słowacka potrawa jest przeze mnie uwielbiana. Pewnie dlatego, że smakuje podobnie, jak moje ulubione polskie danie, zwane ruskimi pierogami, choć przecież z ruskimi potrawami poza nazwą niewiele ma wspólnego. No i tak chciałam te haluszki po prostu po chamsku zeżreć! Co się jednak okazało? Ostatnie spotkanie autorskie na Podkarpaciu miałam o 16:30. Skończyłam o 18-tej i… jak dojechaliśmy do granicy w Barwinku była 20-ta z minutami, bo po z powodu robót drogowych na szosie był w paru miejscach ruch wahadłowy. Przed nami było ok. 130 kilometrów do granicy Słowacji z Ukrainą. Ściemniło się błyskawicznie, a na dodatek lał potworny deszcz. Na wprost nas pędziły tiry i ochlapywały szyby. Na dodatek po drodze nie było żadnej czynnej knajpy! I dlatego musiałam zrezygnować z haluszek. Przejście graniczne między Słowacją a Ukrainą pokonaliśmy w pół godziny. Ani jedni ani drudzy celnicy „Nie zajrzeli do kufrów, nie zajrzeli do waliz, nie zajrzeli i w dupę gdzie schowałam socjalizm”. Nie zmienia to jednak faktu, ze w Użhorodzie byliśmy po 1 w nocy. Wczoraj cały dzień dochodziłam do siebie. Mam łeb jak bania i mieszają mi się w nim wszystkie języki, bo w Użhorodzie jak się pokręci gałką radia to trafia się obok siebie na stacje radiowe ukraińskie, rosyjskie, słowackie i węgierskie. Toż to tygiel proszę Państwa, tygiel! Na ulicach też słuchać różne języki, bo mimo że przeważa ukraiński to są tu wszechobecne napisy węgierskie. Miasto dostało się pod panowanie sowietów dopiero w 1945 roku. Starówka usiana jest tablicami upamiętniającymi różnych wielkich Węgrów, którzy tu żyli i tworzyli kulturę tego miasta, a ja po raz kolejny ciesze się, że uczyłam się węgierskiego i cokolwiek rozumiem, ale żałuję, ze tę naukę zarzuciłam, bo rozumiałabym więcej. Słowacki znalazłam tu tylko kościół, ale w kościele jedzenia przecież nie dają, więc… żegnajcie haluszki. Przecież jeszcze nie wiem, nie tylko kiedy, ale i którędy będę wracać do domu.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...