Klient nasz pan? Czyli jak kupuje się coś taniego

Spread the love

Gdy kilka dni temu pisałam o rodzinie z Kazachstanu wspominałam, że zamierzam zabrać jedenastoletnią Daszę do siebie do domu na Mikołajki. Tak też się i stało. Dzięki temu spędziłam z Daszą trochę czasu i sporo już o niej wiem. Jednak nie o tym chciałam napisać. Otóż… Dasza z całą swoją sześcioosobową rodziną mieszka w pustym mieszkaniu bez mebli. Dlaczego? Ano, dlatego, że aby miasto wypłaciło jej rodzinie bezzwrotną zapomogę na zagospodarowanie się muszą zostać przetłumaczone wszystkie dokumenty. To niestety trwa. Dokumenty tłumaczone są bowiem z kazachskiego, a tłumacze przysięgli tego języka nie są spotykani na każdym rogu warszawskich ulic. Jest ich kilku i mają ręce pełne roboty. Dlatego cała procedura trwa. Na razie Daszy mieszkanie to polowe łóżka, kilka krzeseł i stary stolik. U mnie w domu najbardziej zainteresował ją telewizor. Z moim synem i resztą dzieci obejrzała na TVN serial „Niania” i jak przyznała – sporo zrozumiała.
– Gdybym miała telewizor, byłoby mi łatwiej rozumieć i uczyć się polskiego – wzdychała, kiedy odwoziłam ją do domu.
Zapewniłam, że niedługo wszystko już będzie ok. i dostaną zapomogę na meble, a wtedy to i pieniądze na telewizor się znajdą. Niestety szybko okazało się, że z tym tłumaczeniem dokumentów to jeszcze potrwa. Dlatego na pieniądze przyjdzie rodzinie Daszy jeszcze poczekać. Najpierw na pewno kupią zresztą inne, o wiele ważniejsze rzeczy od telewizora. Dlatego wpadłam na pomysł, że załatwię Daszy telewizor. Niestety znajomi mieli jakieś stare graty. Ktoś tam bez anteny, ktoś bez pilota, ktoś z obudową z dziurą wypaloną przez świeczkę, itd. Głupio coś takiego dawać. Myślałam, że może kupimy jako Telewizyjny Kurier Warszawski. Niestety… jako TVP możemy kupić odbiornik najwcześniej w styczniu. To trochę za długo. Myślałam o zbiórce wśród koleżeństwa w redakcji, ale… wolałabym zrobić w pracy zbiórkę na zimowisko dla Daszy. Dlatego, gdy niespodziewanie zarobiłam dodatkowe 300 złotych postanowiłam, że za tę kasę kupię Daszy telewizor. Pamiętałam, że rok temu kupiłam synowi polski 14 calowy telewizor Provision produkowany w Świdniku za 299 złotych. Może staniał? Pojechałam do Reala. Taki telewizor był i to za 230 złotych, niestety… ostatni. I tu zaczęły się schody. Obsługiwał mnie młody i na pozór sympatyczny chłopak, ale ewidentnie podszyty leniem. Błyskawicznie bowiem poinformował mnie, że telewizor nie ma pilota. Miałam wrażenie, że on ma nadzieję, że ja wtedy zdecyduję się na zakup innego telewizora i będzie miał sprawę z głowy. Niestety… inne były droższe niż 300, a ja więcej kasy na prezent wydać nie mogłam. Powiedziałam więc, że telewizor ma być ten i z pilotem i to nie mój problem gdzie on pilota znajdzie. Jeśli nie radzi sobie, niech zawoła swojego szefa, a ja mu szybko wytłumaczę, że skoro w zestawie jest pilot, to ja bez pilota telewizora nie kupię. Dodałam jeszcze, by się zastanowił, czy on sprzedaje telewizory czy zniechęca do ich kupna. Chłopak zadzwonił do szefa, oczywiście moje słowa przeinaczył, żebym wyszła na pieniącą się wariatkę. Poinformował bowiem, że przyszła tu pani i oskarża go, że on nie chce sprzedać telewizora. Ponieważ głośno zaoponowałam, więc coś szef pewnie powiedział do słuchu, bo chłopak oddalił się na dalsze poszukiwania pilota. Czekałam i z nudów rozglądałam się po sklepie. Chłopak wrócił po pół godzinie i… poinformował mnie, że pilota wprawdzie ma, ale i tak telewizora nie sprawdzi, bo… pilot nie ma baterii! Opadły mi ręce. Powiedziałam, że chyba oszalał. Ma znaleźć jakieś baterie i wsadzić je do tego pilota i ten telewizor z wystawy sprawdzić. Chłopak stanowczo odparł, że on baterii nie ma i nie ma gdzie ich znaleźć. Sytuacja nawet mnie bawiła, bo informacja, że stać mnie na telewizor dla Daszy wprawiła mnie w doskonały humor. Jednak chciałam szybko ze sklepu wyjść, dlatego machnęła ręką i kupiłam baterie, by przyśpieszyć sprawę. Ponieważ już wiedziałam, że cena telewizora jest niższa niż 300, więc wzięłam jeszcze radio z budzikiem. Niech Dasza posłucha też radia (wiedziałam, że tego tez nie mają w domu). Dałam chłopakowi baterie i wtedy… okazało się, że chłopak zniknął. Coś mnie tknęło i pobiegłam w alejkę, w której był ów ostatni w sklepie 14-tocalowy telewizor. Stał tam również chłopak i zmieniał kanały, ciesząc się jak dziecko, że pilot zmienia kanały w kilku telewizorach na raz. Powiedziałam mu, że też niezwykle cieszy mnie, że wszystko tak pięknie działa, ale teraz prosiłabym o wymycie zakurzonego od stania na wystawie telewizora. Chłopak mi na to, że… nie ma czym! Poradził, bym sama sobie ten telewizor umyła. Oczywiście w domu. Opowiedziałam więc, że telewizor kupowany jest na prezent. Chłopak na to, że na prezent telewizor się nie nadaje, bo za brudny. (Odkrywca!) Z kolei ja mu na to, że wiem i dlatego proszę o umycie. On znowu swoje, że nie ma czym. Spytałam więc, czy mam mu teraz kupić środki czystości? Telewizor jest brudny, ale to jego problem, bo ja brudnego nie kupię. Chłopak mruknął coś w stylu, że mogę nie kupować. Ale po pięciu minutach jakąś szmatą rozpoczął szorowanie telewizora. Spytałam wtedy o antenę. Znów niespodzianka. Leniuszek-sprzedawca próbował mi wmówić, że do tego telewizora nie ma anteny. Oczywiście powiedziałam mu, że już kupiłam taki w swoim czasie, i że do 14-tocalowych zawsze są anteny pokojowe, więc niech już przestanie się wygłupiać tylko znajdzie antenę. Chłopak zajrzał do jakiejś szafki i zaczęła się ta sama jazda, co z pilotem. To mnie już zaczynało bardzo bawić. Nawet zdjęłam płaszcz i przez jakiś czas obserwowałam jak chłopak wydzwania w różne miejsca, by upewnić się, czy ten telewizor na pewno ma w zestawie antenę. “Czy ten provision czternastka to kurwa jakąs antenę miał? To gdzie kurwa ona jest?” Gdy moje słowa okazały się prawdą, chłopak rozłożył ręce. Może antena być powinna, ale… nie ma. Powiedziałam, że to jego problem. Ma ją znaleźć i koniec. Ponieważ leniuszek nie przejawiał chęci udania się na poszukiwania anteny dlatego zdecydowałam się pójść do informacji z prośbą, by wezwano szefa działu. I tu… jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się zmieniło! Powiedziałam szefowi, że nie jestem pieniacz. Chcę tylko kupić małej dziewczynce, repatriantce z Kazachstanu telewizor, a nie jestem krezus i na ten prezent mogę przeznaczyć tylko 300 złotych. Zaś taki telewizor jest w sklepie jeden – ten! Chcę kupić ten telewizor. Z pilotem i anteną – tak jak powinno być w zestawie i wytarty ze sklepowego kurzu. Szefowi działu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sam wytarł odbiornik. Osobiście poleciał po antenę i jeszcze udzielił paru rad. Między innymi powiedział, że ten polski telewizor to dobry wybór. Sto razy lepszy od tych chińskich i że powinien długo służyć dziewczynce. Oczywiście mam taką nadzieję.
Jednak to nie był koniec przygód. Ze sklepu trzeba było jeszcze wyjść i podbić gwarancje. Zarówno na radiobudzik, jak i telewizor. Za te rzeczy zapłaciłam na stoisku RTV, więc miałam tylko przejść przez bramkę z ochroniarzem. Towarzyszył mi leniwy sprzedawca, którego przegnałam tego dnia przez cały sklep w poszukiwaniu pilota, baterii, szmaty do czyszczenia odbiornika i anteny. Chyba niczego go to nie nauczyło. mam wrażenie, że jak był leniwy taki chyba pozostanie. Na bramce ochroniarz rozpoczął sprawdzanie sprzętu i tego, co było napisane na paragonach. A potem… wziął głęboki oddech i do krótkofalówki powiedział niczym cyborg:
– Zgłaszam przejście przez bramkę telewizora czternastocalowego firmy provision, czterech baterii alkalicznych i radiobudzika firmy First. Powtarzam…
Wszystkie wydarzenia w sklepie mnie ubawiły, a najbardziej zachowanie leniwego sprzedawcy, który zapewne nie byłby tak leniwy, gdybym kupowała coś za kilka tysięcy złotych. A mówi się, że klient nasz pan? Naprawdę? Gdyby nie szef leniwca byłabym cały czas pełna wątpliwości. W każdym razie po podbicie gwarancji szłam z uśmiechem, jakiego nie powstydziłby się dżoker – wróg batmana. Mam nadzieje, że podobny uśmiech będzie miała Dasza, gdy wieczorem otworzy to wielkie pudło.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...