Jakiś rok temu zgłosiła się do mnie (via e-mail) Fundacja „Zdążyć z pomocą”, bym napisała „Conieco” o sobie dla potrzeb ich księgi „Twórców wizerunku Polski”. Fundacja pomaga dzieciom, więc… spięłam się w sobie i owe „Conieco” o sobie napisałam, a następnie odesłałam i zapomniałam o sprawie. Przypomniało mi się to po jakimiś czasie (jakaś rozmowa o sentencjach) i… nawet opublikowałam wtedy stosowny wpis na blogu o aforyzmach i maksymach. Potem znów o tym wszystkim zapomniałam. Miesiąc temu przyszło do mnie eleganckie pismo, że zapraszają na wielką Galę do Zamku Królewskiego. Patronat honorowy: Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, Marszałek Województwa Mazowieckiego Adam Struzik, Wojewoda Mazowiecki Jacek Kozłowski itp. Przewodniczącą Rady Fundacji jest Beata Tyszkiewicz, a honorowym patronem programu „Zdążyć z pomocą” profesor Zbigniew Religa itd. Zapraszający proszą o potwierdzenie, czy wezmę udział w owej wielkiej Gali. Nie lubię takich imprez, ale… zaczęło to wyglądać poważnie. Zajrzałam na stronę Fundacji, dowiedziałam się, że to do czego pisałam swoje „Conieco” to 10-ta – jubileuszowa księga, że to będzie wielkie wydarzenie itd. Przybycie potwierdziłam i… zdenerwowałam się okropnie. Dobrze byłoby z takiej Gali mieć pamiątkowe zdjęcie. Kogo poprosić? Nie przychodziła mi do głowy żadna fotografująca koleżanka, a samotnej kobiecie trudno prosić o to jakiegoś faceta, bo a nuż sobie coś pomyśli? Wpadłam jednak na racjonalizatorski pomysł. Zadzwoniłam do przyjaciela, z którym znam się ćwierć wieku i który mieszka niedaleko Zamku, a na dodatek umie robić zdjęcia. Przeczytałam mu zaproszenie, a ten… (stary leniwy pierdziel, ale i tak się uwielbiamy) jak nie zacznie jęczeć. Nie wie co będzie 20-go. To jeszcze miesiąc i w ogóle to mu się nie chce, a poza tym będzie banda fotografów to mi zrobią lepsze niż on by mi zrobił. A drugie poza tym jest takie, że na cholerę mi to zdjęcie itd. Zachęciłam go informacją o lampce wina po imprezie, a ten:
– To weźmy jeszcze Wojtka!
No jasna cholera! Wielka Gala, a ja z dwoma wariatami? O nie! Ponieważ się okazało, że ten bez Wojtka, z którym przyjaźni się o 7 roku życia, ani rusz, więc podziękowałam za „współpracę”. Zadzwoniłam do znajomego fotografa. Powiedziałam:
– Zrobisz mi jedno zdjęcie. Resztę tym innym i może coś sobie na tych innych zarobisz. Ok.?
On na to, że ok. Jednym słowem byliśmy umówieni. Jednak nerwy przeszły tylko na chwilę. W momencie, gdy ze skrzynki wyjęłam już oficjalne zaproszenie na pięknym papierze, ze złotymi literami itd. pojawiły się nowe nerwy. Przecież… nie mam, co na siebie włożyć. Ostatni tydzień kompletowałam: nową garsonkę (ostatnią kupiłam ponad 2 lata temu), pantofle, bluzkę itd. Dziś rano wstałam o 7-mej, (choć impreza o 11-tej), by wyszykować się, skoro idę w wielki świat. Manicure miałam jeszcze po sobotnich imieninach, więc ok., ale reszta? Kąpiel z pianką, lokówka, makijaż itp. lokówkę rzuciłam w kąt i jednak spięłam włosy w kok, makijaż lekki – tylko puder i prawie przezroczysta szminka. Zaczęła się pogoń za torebką. Zawsze noszę plecak z aparatem, ale tym razem ze mną będzie zawodowy fotograf, więc… przepakowałam się w skórzaną kopertę z Mody Polskiej. Ma ponad ćwierć wieku, bo należała jeszcze do mojej mamy, ale nadal jest elegancka. Jeszcze tylko chwila zastanowienia się, co na szyję. Wisiorek od stryjecznego brata? (masa perłowa w srebrze). A może ten od Wioli i Wojtka? (też masa perłowa w srebrze). A może ulubiony mamy? (czarny opal z perłami?) w końcu postanowiłam założyć czerwony kamień od Sylwii i Artura. Z domu wyszłam o 10:30. Na miejsce dojechałam po 10 minutach. Zaparkowałam na parkingu strzeżonym przy Wisłostradzie – wprawdzie 5 złotych godzina, ale co tam raz się żyje. Wychodząc z parkingu zorientowałam się, że nie wzięłam dokumentów samochodu, ale trudno. Przecież, jak powiedziałam, raz się żyje. W końcu idę na Wielką Galę po certyfikat Twórcy wizerunku Polski.
Znajomy fotograf czekał przed Zamkiem. Po rozebraniu się w szatni poszliśmy w kierunku Sali Wielkiej. Na korytarzu podeszłam do stolika, na którym widniała informacja, że „twórcy” mają się tu zgłosić i oznajmiłam swoje przybycie, co skrzętnie odnotowano na jakiejś liście, stawiając przy moim nazwisku znaczek. Potem polecono wejść na Salę Balową. Byłam tam na 10 minut przed planowanym rozpoczęciem. Panowała duchota, hałas i było tłoczno. Umówiłam się ze znajomym fotografem, że po wręczeniu mi tego czegoś on się zmyje, bo ma jeszcze inne zajęcia. Usiadłam w ostatnim rzędzie – w pierwszym byli goście honorowi, a wśród nich Nina Handrycz, Irena Kwiatkowska i oczywiście Beata Tyszkiewicz. Kogóż to na Wielkiej Sali nie było: Karol Strasburger, Emilia Krakowska, Wiesław Ochman, Ignacy Gogolewski, Waldemar Kocoń, Łucja Prus, Ewa Błaszczyk i masa, masa innych. Wachlowałam się zaproszeniem, by nie paść trupem. Czułam coś w powietrzu.
„Pewnie jak mnie wyczytają, to idąc po to 'coś’ wywrócę się na środku Sali – myślałam. – A może coś mi na głowę spadnie?” Oczami wyobraźni widziałam siebie zgniecioną przez żyrandol.
Na razie jednak nie działo się nic. Impreza rozpoczęła się z czterdziestominutowym opóźnieniem. Prowadził Tomasz Kammel (już sama nie wiem ile facet ma „m” w nazwisku), który przywitał gości, wymienił patronów honorowych, sponsorów, patronów medialnych, a potem… zapowiedział zespół Fasolki, który wykonał hymn fundacji. Potem wręczano statuetki, medale, nagrody, dyplomy itd. Były przemówienia, oklaski, laudacje, film o Fundacji. Czas leciał, a ja myślałam o Leszku – moim fotografie, który gdzieś tam się spieszy i było mi głupio, że to tyle trwa, a on przecież ma mi zrobić tylko jedno, malutkie zdjęcie. Wreszcie… Zanów na salę zaproszono Fasolki. Na szczęście po ich wystąpieniu powiedziano słowo o księdze „Twórców wizerunku Polski” i zapowiedziano wręczenie certyfikatu. Zaczęłam się wiercić, bo znów poczułam, że coś wisi w powietrzu. Wręczano alfabetycznie. Mój niepokój zaczął gwałtownie wzrastać już przy literze K, a gdy doszli do S obśmiałam się. Gdy było już Zet musiałam dyskretnie się uszczypnąć, by nie ryknąć ze śmiechu. Mnie nie wyczytano. A fotograf czekał! Wysłałam mu SMS. „Leszku idź do domu. O mnie zapomniano. To normalne.” Leszek odpowiedział SMS’em: „To spadamy?” Odpisałam, żeby szedł sam. No przecież nie będę z końca Sali się przepychać do wyjścia, bo mi ktoś jakiegoś certyfikatu nie dał. Poza tym w programie był „Koncert z batutą i humorem”, a gdy ten program gościł na antenie Telewizji Polskiej nie przegapiłam ani jednego odcinka. Nie mogłam więc sobie odmówić. Tymczasem Tomasz Kammel zapowiedział występ gwiazdy programu „Mam talent” niewidomej sopranistki – Ewy Lewandowskiej, która wykonała cztery pieśni. Po niej wręczono jeszcze trzy certyfikaty. Myślałam, że ktoś sobie przypomniał i o mnie. O siedzącej w ostatnim rzędzie Piekarskiej, która na tę galę przez tydzień kompletowała garderobę, ale… jakoś nikt sobie o mnie nie przypomniał. Dlatego jeszcze bardziej chciało mi się śmiać.
Tymczasem wystąpił Maciej Niesiołowski z Sinfoniettą Bydgoską i kolejną sopranistką – tym razem solistką Gliwickiego Teatru Muzycznego – Anitą Maszczyk. Było to super. Zwłaszcza, gdy wykonali walc minutowy Szopena. Impreza skończyła się po 3,5 godzinie. Miałam zdrętwiałe nogi, było mi duszno i straszliwie chciało mi się pić. Pobiegłam na zapowiadaną lampkę wina, modląc się w duchu, by było coś oprócz tego wina, oczywiście coś bez alkoholu. I szczęśliwa duszkiem wypiłam szklankę soku grejpfrutowego. Skierowałam się do wyjścia. Na mojej drodze stał stół z ową wielką księgą „Twórców wizerunku Polski”. Znów zaczęłam odczuwać niepokój. Może mnie wywalono z tej księgi? Jestem tam, czy nie? Muszę to sprawdzić. Jak gdyby nigdy nic podeszłam i zajrzałam do środka. Byłam. To mnie ośmieliło na tyle, że podeszłam do kobiety z Fundacji.
– Najmocniej panią przepraszam, ale… zaprosili mnie Państwo, by wręczyć mi jakiś certyfikat i jakoś tak się stało, że tego certyfikatu nie dostałam, choć przyszłam i nawet zostało to odnotowane. Ja naprawdę panią przepraszam, ale chciałam się tylko dowiedzieć, czy ja coś źle zrobiłam, czy czegoś nie zrozumiałam?
Gdy to mówiłam stojąca na wprost kobieta na przemian bledła i rumieniła się. Gdy doszłam do końca wypowiedzi spytała o moje nazwisko, kazała poczekać minutę i zniknęła. Po chwili przybiegła z certyfikatem w garści. Czerwona na twarzy powiedziała:
– Certyfikat mamy, ale może pani chce byśmy to pani wręczyli jakoś uroczyście, przy wszystkich…
Odparłam, że nie i żeby się nie przejmowali. (Kobiecie było wyraźnie głupio). Na pocieszenie dodałam, że u mnie to normalne, ale spodziewałam się, że raczej wywrócę się lub spadnę ze schodów.
Gdy wracałam do samochodu rechotało we mnie wszystko. Śmiałam się sama do siebie na ulicy. W pamięci przesuwały mi się sceny jak wybierałam garsonkę, buty, wisiorek, makijaż itd. No i jak szukałam fotografa. Zadzwoniłam do Leszka. Niech chociaż on pośmieje się ze mną. Śmiał się. Oj! Jak się śmiał. Dobrze, że było z czego. Choć… jedna z przyjaciółek, gdy rozrechotana zadzwoniłam jej to opowiedzieć odparła:
– Gośka! Ja na twoim miejscu bym się popłakała. Przecież to straszne! No i jakie przykre.
Przykre trochę było. Ale straszne? Przecież do końca życia będę się z tego śmiała.
PS. Najgłupsze jest to, że gdybym była na tym jako reporter to zrobiłabym wszystko, by uciec jak najszybciej, bo nie cierpię takich imprez. Choć koncert „Z batutą i humorem” był naprawdę fajny.
PS.2. Tekst męża kuzynki (syna pewnej ś.p. aktorki i reżyser) rzucony niejako „na pocieszenie”:
– Nie przejmuj się. Jak prowadziłem matkę, by jej wręczono Gloria Artis, to mnie chciano dać ten medal.