Savoir vivre w pociągu

Spread the love

Zasady „Savoir-Vivre”, czyli dobrego wychowania są nam wpajane od małego. Zostały nawet spisane i można je kupić w formie podręcznika. Wydaje mi się jednak, że średniokultutralny człowiek nie musi ich czytać, bo po prostu pewne rzeczy wynosi z domu.

To w domu i to we wczesnym dzieciństwie rodzice uczą, że podczas jedzenia nie trzyma się łokci na stole. Mówią, że nie puszcza się przy ludziach bąków, nie beka, nie dłubie się w nosie i nie zjada tego co się w nim znajdzie. Przypominają, że zatyka się buzię, gdy się kaszle, że zasłania się ją, gdy ziewa, a ostatnio wpaja się dzieciom nawet to, że niegrzecznie jest prowadzić głośne i długie rozmowy przez komórkę w miejscach publicznych. A jednak! nadal na drodze spotykamy chamów.
Dziś wybrałam się do Krakowa na spotkanie z czytelnikami W drodze TAM – wszystko było w porządku. Było raniutko. Ludzie w przedziale grzeczni i nawet nikt do nich nie dzwonił. Jeden pan wykonał dwa krótkie telefony, ale rozmawiał tak cicho, że nikomu to nie przeszkadzało. Gorzej było Z POWROTEM. Do przedziału wsiadł pan, który na wstępie wsadził mi pod nos cztery litery. Po prostu wypiął je, bo począł sobie mościć siedzenie, a nie umiał tego zrobić bez rozpychania się i absorbowania swoją osobą całego przedziału. Kiedy już pan wymościł  sobie siedzenie i usiadł rozpoczął telefonowanie. Gadał jak najęty przez dobre 15 minut z jednym człowiekiem, a potem z kilkoma innymi. Z każdym z nich długo i głośno. Pan był niesłychanie wprost głośny, egzaltowany i przy tym wielce z siebie zadowolony. Próbowałam nie słuchać, ale nie dało się. Wyłączałam słuch… nadaremno. Strzępy głośnej rozmowy o filmie, jakiejś kobiecie, którą spotkał najpierw w Brazylii a teraz w Krakowie, jakichś planowanych i nieplanowanych spotkaniach, przeczytanych książkach i obejrzanych filmach wpijały mi się w mozg i uniemożliwiały pisanie i czytanie. Zaczęłam pana obserwować kątem oka. Rozparł się, machał nogą założoną na nogę i rozmawiając rozglądał się po przedziale, jakby chciał sprawdzić, czy zrobiło to na kimś wrażenie. Na mnie zrobiło, ale negatywne. Ta głośna rozmowa, po tym wsadzeniu dupska pod nos, po prostu mnie dobiła. Nikt jednak się nie odzywał, choć wraz z resztą współpasażerów spojrzeliśmy po sobie. W pewnym momencie pan przestał wykonywać telefony. Zajął się lekturą. Czytał Freuda, a właściwie chyba udawał, że czyta, bo szpanował okładką i cały czas rozglądał się po przedziale. Zaglądsał sąsiadkom przez ramię i czytał ich lektury (nawet SMS’y). Nudził się. Pewnie dlatego na jakiś czas wyszedł i zrobiło się przyjemnie. Niestety pan wrócił. Znów rozpoczął telefonowanie. A  kiedy odniosłam nieodparte wrażenie, że obdzwonił już wszystkich znajomych i nie bardzo wiedział co ze sobą począć, zostałam dobita po raz kolejny. Otóż pan, chyba z tych nudów właśnie, rozpoczął długie i mozolne kopanie palcem w nosie. Dłubał w nim i dłubał jakby miał nadzieję dokopania się do sztab złota. Po chwili coś wydłubał i obejrzawszy uważnie pstryknął palcami, a wydłubany „skarb” upadł gdzieś na podłogę. Opadły mi ręce. Zwłaszcza, że po chwili pan sięgnął do drugiej dziurki i cała trudna i „palcołomna” operacja rozpoczęła się od nowa. Pan miał przy tym minę znudzonego hrabiego. Cóż… tylko minę. Prawdziwy hrabia znałby zasady. Dla niego „Savoir-vivre” byłby chlebem powszednim, a nie babą z nosa rzuconą niedbale na podłogę pociągu chyba po to, by swoim DNA zawartym w tym „skarbie” zaznaczyć obecność w Intercity.

PS. Powyższy tekst pisałam jeszcze w pociągu. Obcowanie z panem trwało. Jak się skończyło? Na pożegnanie pan nie tylko znów wsadził mi pod nos cztery litery, ale jeszcze zdzielił mnie w łeb kurtką, którą zakładał tak, jakby w przedziale nie było nikogo poza nim. Innej pani przejechał po nogach walizką i bez pożegnania opuścił przedział.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...