Umiesz liczyć? Licz na siebie!

Spread the love

To stare powiedzonko, ale naprawdę prawdziwe! Z roku na rok mam coraz więcej dowód na jego stuprocentową prawdziwość. I pewnie dlatego, wkurzają mnie ludzie, którzy myślą, że: ja, dziennikarze, telewizja, znajomości – załatwimy ich sprawy.

Pomijam już prostych ludzi dzwoniących do TVP z prośbą o pomoc w konfliktach rodzinnych i sąsiedzkich. „Przyjeżdżajcie, bo sąsiad rzyga mi do ogródka!”. A my zdaniem tego, kto dzwoni nie mamy co robić tylko pędzić na złamanie karku i filmować rzygającego faceta. Albo: „Dziki mnie straszą! Szybko! Jak zaraz przyjedziecie to one tu jeszcze będą!” Tak! Brzmi to niezwykle zachęcająco. Zwłaszcza, gdy reporterzy są w terenie na blokadach dróg, pikietach, wpadkach i zamordowanym w Żurominie noworodku.
Najbardziej niestety – i jest mi przykro o tym pisać – wkurzają mnie ludzie, którzy proszą, bym pomogła im znaleźć wydawcę czegoś, co napisali. Gdybym sama wydawała książki – to co innego, ale nie wydaję. Dlatego nie mogę pomóc.
Po pierwsze. Nie znam twórczości ludzi, którzy proszą mnie o pomoc, więc nie mogę ich polecać znajomym wydawcom. Jak polecać kogoś, kogo nie znamy?
Po drugie nie ma żadnej gwarancji, że znajomi wydawcy przeczytają to coś, co ten człowiek im przyśle. I po co, ktoś ma potem mieć do mnie pretensje?
Kilka lat temu przyjaciel z młodości poprosił mnie o pomoc w znalezieniu prascy dla żony. Co żona umie? Ano, stylistka, dekoratorka, artystka… W zaprzyjaźnionej redakcji szukano fotoedytora (dla tych, co nie wiedza, to najkrócej wyjaśniając ktoś, kto zajmuje się dopasowywaniem zdjęć do tekstów). Poleciłam żonę znajomego. Na spotkanie o prace przyszła… pijana. Oczywiście pracy nie dostała. Pracodawca miał pretensje do mnie, że przysłałam kogoś takiego, a ona… też miała do mnie pretensje, bo pracy nie dostała, a się nastawiła, że już ją ma, bo to przecież moja znajoma redakcja, a ja OBIECAŁAM pomóc! Wtedy ja obiecałam sobie, że nigdy nikogo nie polecę do żadnej pracy. Owszem, raz tę obietnicę złamałam i… nie żałuję. Ale nie chcę łamać jej drugi raz, zwłaszcza dla obcych osób.
Wczoraj jedna taka przysłała mi SMS. Zapytała, do jakiego wydawnictwa ma wysłać swoją powieść. (Nie podpisała się, wiec nie wiem nawet, kto to.) Odpisałam, że „do co najmniej 20, ale nie ma gwarancji, że ktokolwiek to przeczyta”. Wtedy przyszedł następny SMS z pytaniem, bym podała to jedno wydawnictwo. Odpisałam, że nie znam takiego, że wszystkie działają tak samo i ze nie lubię słać SMS-ów. (Nie lubię mało powiedziane. Nienawidzę!) I wtedy ten anonimowy ktoś się obraził. Zrobiło mi się przykro, wiec zadzwoniłam do anonima (cholera wie, po co chciałam pomoc i wytłumaczyć) i ten ktoś oczywiście nie odebrał. Nagrałam się na pocztę głosową. (Też cholera wie, po co). A wkurzona byłam na maksa. Napisałam w swoim czasie felieton pod tytułem „Coś mi się wydaje, ze nic się nie wydaje”, w którym opisałam swoje perypetie z szukaniem wydawcy. Było to mozolne łażenie od wydawnictwa do wydawnictwa i dzwonienie po tychże wydawnictwach. Do dziś w biurku mam dwie książki, których nikt nie chciał przeczytać. Teraz jedną trzeba byłoby gruntowanie przeredagować.
Mój obecny wydawca, który wydał „Tropicieli”, „Dziką” i drugie wydanie „Klasy pani Czajki” to po prostu mój kolega i nigdy tego nie ukrywałam. Nie wiem, jakby było, gdybym zgłosiła się do niego z ulicy. Zgłosiłam się do niego zapłakana, po maratonie dzwonienia po wydawnictwach. Gdzie nikt o mnie nie słyszał, więc nikt ze mną rozmawiać nie chciał. Pomógł mi cud i przypadek!
Przyznam, że nie rozumiem tego liczenia innych na pomoc w znalezieniu wydawcy. W tym naprawdę może pomóc tylko (jak w moim przypadku) cud lub przypadek. A jednak ludzie nie chcą skorzystać z jednej prostej rady: pisz i ślij wszędzie gdzie się da, dzwoń wszędzie gdzie się da i może wtedy stanie się cud. Bo nawet cudowi trzeba pomóc starając się zorganizować sobie mnóstwo przypadków. Ludzie myślą, że jak wyślą mi SMS to ja podam gotową receptę na wydawanie książek. A skąd ja mam ją wziąć? I jeszcze, gdy ja po tej głupiej SMS-owej korespondencji oddzwaniam to nie odbierają telefonu! Co to do jasnej cholery jest? Czy ja mam za nich przeżyć ich życie?
To ja też poproszę o dane kogoś, kto wyda tomik mojej poezji. A co? Kontakt do mnie można znaleźć na mojej stronie. Proszę! Czekam na oferty! Tylko nie przez SMS!

PS. I zdziwię się jak ktoś się odezwie, bo naprawdę zwykłam liczyć tylko na siebie.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...