Dzielny Wojak Szwejk nie rozstawał się z listem od pewnej Bożeny. Jego treść czytelnicy znają stąd, że przeczytał go kiedyś na głos porucznikowi Lukasowi. Co napisała Bożena?
Ty łobuzie obrzydliwy, ty morderco i łotrze! Pan kapral Krzyż przyjechał do Pragi na urlop, więc z nim tańcowałam ‘Pod Indykami’, a on mi opowiadał, że ty w Budziejowicach tańcujesz ‘Pod Zieloną Żabą’ z jakąś głupią flądrą i że mnie już na dobre puściłeś kantem. Żebyś wiedział, że list ten piszę w wychodku na desce koło dziury i już koniec z nami. Twoja dawna Bożena. Aha, żebym nie zapomniała. Ten kapral to majster i będzie cię szykanował porządnie, bo go o to prosiłam. I jeszcze muszę ci napisać, że mnie nie znajdziesz śród żyjących, jak przyjedziesz na urlop.
Gdyby rzecz się działa nie 100 lat temu, tylko obecnie, to owa Bożena nie pisałaby listu do Szwejka, a dzwoniła do niego z… wychodka. Twarz zapewne trzymając koło wyżej wspomnianej dziury w desce. Twierdzę tak na tej podstawie, że ostatnio rzadko bywam w domu, a co za tym idzie sporo skorzystam z publicznych szaletów w różnych miejscach. I w tychże miejscach bardzo często zmuszona jestem wysłuchiwać rozmów telefonicznych ludzi, którzy oddają się czynnościom fizjologicznym nie przerywając konwersacji. Za każdym razem zdumiewa mnie to, bo przecież w trakcie tych rozmów tu i owdzie rozlegają się różne „kiblowe odgłosy”, z których spuszczanie wody lub trzask zamykanej deski są tymi najłagodniejszymi i najbardziej eleganckimi.
Przyznam, że z trudem się powstrzymuję, by będąc zmuszaną do wysłuchiwania paplanin i trajkotań (obgadywanie znajomych, relacja z wykładu na uczelni, relacja z zebrania w pracy, relacja z zakupów, kłótnia z rodzicielką), nie dodać od siebie kilkudziesięciu skandalicznie głośnych odgłosów. Wprawdzie dodałabym je ustami, ale już we wczesnym dzieciństwie (jak każde pacholę) do perfekcji opanowałam naśladowanie tych wykonywanych całkiem odwrotną częścią ciała. Bo myślę, że albo świat zwariował albo w XXI wieku WC jest ostatnim miejscem, w którym w ciszy i skupieniu jesteśmy sam na sam z własną fizjologią.
I pomyśleć, że u Luisa Buñuela w filmie „Widmo wolności” była scena, która wszystkich śmieszyła. Oto ludzie siedzieli przy stole na… sedesach. Rozmawiali przeglądając gazety i… defekując. Oglądając to pierwszy raz nie odbierałam tej sceny jako proroczą, a jednak! Po ostatnich wizytach w publicznych szaletach nie jestem pewna, czy nie zmierzamy w tym kierunku.
No to… do zobaczenia, usłyszenia i przeczytania. Koniecznie koło tej dziury w desce.