Co kraj to obyczaj

Spread the love

Tak mówi stare przysłowie, a my przekonujemy się o jego prawdziwości dopiero wtedy, gdy sami pojedziemy poza swój grajdołek lub gdy ktoś z innego świata przyjedzie do nas.

Dziś tłusty czwartek. Koleżanka, z jednej z redakcji, z którymi współpracuję, powiedziała, że opowiadała ostatnio o zwyczaju ze swojego regionu i w Warszawie większość osób była tym zwyczajem zszokowana. Otóż w regionie, z którego pochodzi jest zwyczaj, że dzieci biegają po domach i proszą: „Przyszli my tu na ostatki, ni mom ojca ani matki… Dajta pączka na widelec, bo to jutro jest Popielec”.  Podejrzewam, że nie chodzą z tą prośbą dziś tylko w przyszły wtorek, bo Popielec jest w przyszłą środę, ale to już szczegół. Zwyczaju nie znałam. Ale nie szokował mnie, choć ponoć ktoś tam dziwił się, ze można tak po obcych domach biegać po pączki. Zwyczaj przypomina mi anglosaskie Halloween i pytanie: „Trick or treat”. Tak to już jednak jest, że znamy to, co znamy, a całe życie uczymy się o zwyczajach innych regionów, krajów, narodów etc.

Kiedyś spędzałam Wielkanoc w Krakowie. Gospodarza odwiedzili naukowcy z Japonii. W Polsce byli wielokrotnie, ale nigdy w okresie Wielkiejnocy. Dlatego nikt im nie powiedział, że w poniedziałek wielkanocny ludzie polewają się wodą. Byli w szoku, kiedy szli przez rynek i zostali oblani wiadrami. Z wizytą przyszli kompletnie przemoczeni.

Zwyczaje są różne. Nie wszystkie dotyczą obrządków religijnych. Wiele dotyczy życia codziennego. Nawet nie uświadamiamy sobie, że to jest jakiś zwyczaj. Robimy to machinalnie, bo tak robili ojcowie, matki. Przenosimy pannę młodą przez próg. Wieszamy wiechę, gdy kończymy budować dom. Na sto dni przed maturą organizujemy studniówke i rozpoczynamy ją polonezem.

Że „co kraj to obyczaj” wiem od dawna. I im jestem starsza, tym mniej zwyczajów mnie dziwi. Te w krajach afrykańskich nie szokują mnie wcale. W końcu miejsca, w które nie dotarła cywilizacja rządzą się własnymi prawami. Jednak, gdy rzecz dotyczy tzw. krajów cywilizowanych zdarzają się czasami wyjątki. Przeważnie jednak szok jest krótki, co wynika z tego, że z wiekiem, jak każdy człowiek, nabieram doświadczenia i po chwili zastanowienia stwierdzam, jak Roman Polański: „Nic nie jest dla mnie zbyt szokujące”.

Trafiłam ostatnio na dokument z Kolumbii. Nakręcił go amerykański dziennikarz Ryan Duffy. Realizuje on dokumenty działając jak nowotestamentowy Niewierny Tomasz. Czyli jak nie zobaczy na własne oczy, to nie uwierzy, że dana rzecz czy zjawisko istnieje. Ryan Duffy usłyszał, że w północnym regionie Kolumbii młodzi chłopcy przechodzą inicjację seksualną z oślicami. A i dorośli mężczyźni mają często oślice za kochanki. Pojechał sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście. Jego piętnastominutowy reportaż jest poniekąd wstrząsający. Nie tylko okazuje się, że to wszystko prawda, ale jeszcze wychodzi na jaw, że dla mieszkających tam ludzi jest to… normalne! Wszyscy o tym wiedzą! Młodzi chłopcy chodzą w góry z oślicami i używają ich do zaspokajania swoich potrzeb seksualnych. Wszystko dlatego, że w mocno katolickiej Kolumbii kobieta powinna być dziewicą aż do ślubu. Z kim więc tu zaspokajać popęd? W reportażu wypowiadają się i psycholog/seksuolog i dziennikarka brytyjska, która tam mieszka i… ci, dla których współżycie z oślicami jest normalne. Ryan Duffy jest lekko skonfundowany tym wszystkim. Zwłaszcza rozmowami z ludźmi, którzy opowiadają, ze współżycie z oślicami zalecają tamtejsi lekarze! Szczególne wrażenie robi rozmowa z gromadką chłopców w wieku 11-14 lat, z których jeden 12-latek uchodzi za tego, który miał najwięcej „narzeczonych”. Z boku tłumacz dorzuca słowo „oślic”, byśmy nie mieli żadnych wątpliwości, o jakie narzeczone chodzi. Dwunastolatek potakuje i bez skrępowania opowiada jak trzeba podejść do oślicy, by w trakcie miłosnego aktu nie kopnęła. Przyznam, że początkowo mało nie przewróciłam się przy komputerze. Nie chcę opowiadać wszystkich szczegółów wstrząsającego dokumentu, którego tytuł brzmi: „Donkey Sex: The Most Bizarre Tradition”, bo zainteresowani dorośli mogą go bez trudu obejrzeć w sieci. Napiszę tylko, że najpierw mnie zatkało, a potem… po chwili zastanowienia… przypomniałam sobie stary kawał o bacy, który z juhasami wypasał owce. Po miesiącu wypasu jeden z juhasów przychodzi do bacy i mówi, że poszedłby do wsi, bo mu się cni do baby. „A po co? Owiecki mos” – powiedział baca. „Ale będziecie się śmiać.” „Ni będę”. No to juhas wybrał sobie owcę i ciągnie w krzaki. A tu baca jak nie zacznie rechotać. Juhas zaczerwienił się i mówi: „Baco! Obiecaliście się nie śmiać”. „Kiej ni mogę. Jak widze, żeś se najbrzydszo wybroł.”  W sprawie górali i owiec jestem niestety jak Ryan Duffy lub niewierny Tomasz. Nie zobaczę górala z owcą – nie uwierzę, choć… wszystko jest możliwe. Faktem jednak jest, że w Polsce też bywają dziwne obyczaje. Na przykład… wiejska dyskoteka. To, czego przez lata nasłuchałam się o tym, co dzieje się na zabawach w remizach i czego sama byłam świadkiem, gdy raz tam pojechałam, też może dziwić a nawet szokować. W swoim czasie zrealizowano na zlecenie HBO polski dokument zatytułowany: „Czekając na sobotę”. Ten wielokrotnie nagrodzony film Ireny i Jerzego Morawskich o nudzie na polskiej wsi (często oddalonej od Warszawy o zaledwie kilkanaście kilometrów) też jest poniekąd wstrząsający. Rzecz jest o tym, jak wieś czeka na dyskotekę. Bohaterowie filmu mówią, że sobota jest ładowaniem akumulatorów na kolejny, monotonny tydzień. Tam odstresowują się pijąc i oglądając erotyczny show. Sensem życia staje się czekanie na kolejną okazję, by to powtórzyć. Paradoksalnie oba dokumenty i o Kolumbii i osłach i o polskiej wsi są dość podobne w tym, że to, co szokuje widza, dla bohaterów dokumentu jest zupełnie normalne. Oba dokumenty pokazują, że naprawdę, co kraj to obyczaj, a to, czym jest kraj i czym jest obyczaj ma bardzo wiele znaczeń. Dla mnie innym krajem była zarówno północna Kolumbia jak i podwarszawska wieś. Panujące tam obyczaje pominę milczeniem. Jednak w świetle tego wszystkiego nie bardzo rozumiem zdziwienie faktem, że w niektórych regionach Polski dzieci biegają i mówiąc wierszyk domagają się pączków. Wielkie mi co! Mogłyby przyjść do mnie. W saskokępskiej cukierni Irena kupiłam dziś dwadzieścia… Zostało jeszcze pięć…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...