W co wali kanon, czyli do lektur trzeba dorosnąć

Spread the love

Dwa tygodnie temu onetowski Portal Wiedzy zamówił u mnie tekst o lekturach szkolnych. Dziś tekst jest już na stronie, a i ja publikuję go tutaj. Zachęcam jednak do zajrzenia na Portal Wiedzy. Można tam poczytać, co na temat lektur sądzą różni eksperci: pisarze, krytycy liteartury, literaturoznawcy, językoznawcy itd. Dyskusja ma tytuł „W co wali kanon” . Można też rozwiązać specjalny quiz z wiedzy o lekturach. Przyznam się, że przeżyłam szok, bo odpowiedziałam prawidłowo na wszystkie pytania, a przecież orłem w szkole nie byłam. Może jednak fakt, że czytałam lektury i mam dobrą pamięć miał tu jakieś znaczenie?

Do lektur trzeba dorosnąć

Młodzież nie lubi lektur. Nawet największy czytacz znajdzie w kanonie coś, co go odrzuca. Dla jednych są to opisy przyrody w „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej, dla innych opisy bitwy pod Grunwaldem w „Krzyżakach” Henryka Sienkiewicza, jeszcze innych męczą rozważania Ignacego Rzeckiego w „Pamiętniku starego subiekta” – integralnej części „Lalki” Bolesława Prusa. Nawet ja, która w każdej szkolnej bibliotece bywała częściej niż przeciętny uczeń, w kanonie lektur znalazłam zgniłe jajo w postaci „Lorda Jima” Josepha Conrada, którego nigdy nie przeczytałam, bo nie byłam w stanie, choć uwielbiam książki o morzu i marynarzach. Co mnie znudziło po pierwszych kartach lorda? Nie wiem!

Wielokrotnie zastanawiałam się czemu tak jest, że młodzież nie lubi lektur. Czemu nie lubi np. wspomnianej już przeze mnie „Lalki”? Dla mnie to jedna z najpiękniejszych polskich powieści. Wiele zdań z jej kart traktuję jako sentencje, które często w nocnych Polaków rozmowach o życiu powtarzam, jak mantrę. Jak chociażby zdania doktora Szumana o śmierci „Obojętność dla śmierci jest cechą umysłów dojrzałych, a pociąg do życia wiecznego — zapowiedzią nadchodzącej starości” czy o miłości: „My, Polacy, jesteśmy skazani na głupców nawet w tak prostej rzeczy jak miłość…” albo, że najniebezpieczniejsza jest nie pierwsza miłość, bo „po pierwszej czeka cię sto innych, ale po setnej pierwszej — już nic”. Czy choćby to, co powiedział sam Wokulski do pani Wąsowskiej o kobietach: „dla mężczyzny kochającego kobieta jest świętością jak ołtarz. (…) Otóż jeżeli pierwszy lepszy awanturnik zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem, a ołtarz prawie zachwyca się podobnym traktowaniem, wówczas… (…) Zaczynamy przypuszczać, że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem.” Wątpię jednak, czy w świecie pełnym galerianek, które pozwalają się traktować jak krzesło, te sentencje coś znaczą. To raczej pożywka dla romantycznej duszy osób mojego pokroju. A przecież to z „Lalki” wiadomo, że na świecie jest coraz mniej dobrych polityków, coraz mniej dobrych subiektów i coraz mniej romantyków, którzy umierając z malującym się na twarzy wyrazem obojętności dla śmierci, w garści ściskają karteczkę z napisem „non omnis moriar”.

Owszem, ktoś może powiedzieć, że do tych lektur trzeba dorosnąć. Zgoda. Ja też właściwie niedawno dorosłam do „Pana Tadeusza”, bo owszem, przeczytałam go, gdy był lekturą, ale nie sprawiło mi to specjalnie przyjemności. Inaczej jest teraz. „Pana Tadeusza” lubię, a jego czytanie sprawia mi frajdę. Cóż z tego? Przecież do szkoły chodzimy nie wtedy, kiedy jesteśmy dorośli!

Zarówno w moim pisarskim, jak i czytelniczym pojęciu, czytanie powinno sprawiać przyjemność. W końcu tak, jak pierwszą zasadą medycyny jest – nie szkodzić, tak literatury jest – nie nudzić. Lektury szkolne przeciętnego czytelnika nudzą. Często, by młody człowiek je przeczytał trzeba ubiec się do próśb, gróźb, albo szantażu i przekupstwa. Gdy syn przyjaciół miał w lekturze „Krzyżaków” doszło w ich domu do awantury. Nastolatek odmówił czytania tego nudziarstwa. Przyjaciółka błagała, bym jakoś go namówiła. Odparłam, że spróbuję i wpadłam na (jak mi się wówczas wydawało) iście szatański pomysł. Ponieważ uchodziłam za „ciotkę kawalarę”, dlatego obiecałam, że opowiem chłopakowi „zajefajny” kawał o Jurandzie ze Spychowa. Niestety, by go zrozumiał, musi w lekturze „Krzyżaków” dojść do pewnego momentu. Bez tego nie zrozumie kawału. Och, jak go ciekawił ów kawał. Siedziałam z jego matką w salonie, a chłopak co chwila przybiegał z pokoju i relacjonował „Krzyżaków”. Niestety za każdym razem odchodził zawiedziony, że to jeszcze nie ten moment, kiedy może usłyszeć kawał. Za którymś razem przybiegł i woła:

– To pewnie to! Jurandowi wyłupiono oczy i obcięto język!

– Czy spotkał Jagienkę? – spytałam.

– Nie spotkał – padła odpowiedź.

– Jesteś blisko, ale przyjdź jak spotka.

Dlaczego uczniowie nie lubią lektur i w jaki sposób wpływają one na emocje młodych czytelników? Czemu tak trudno zainteresować młodego człowieka kanonem literackim? Co powoduje, że lektury odpychają uczniów? Na te i inne problemy próbuje odpowiedzieć Małgorzata Piekarska, autorka ulubionej przez młodzież lektury „Klasa pani Czajki”.

Na ten moment nie trzeba było długo czekać, bo syn przyjaciół czując, że chwila, gdy pozna super kawał się zbliża, czytał „Krzyżaków” jak opętany. Jego ojciec stwierdził, że czyta lekturę z takim samym zapałem, jak w swoim czasie „Plaboya”, którego zwędził mu z gabinetu. Moment spotkania Jagienki z oślepionym i pozbawionym języka Jurandem nadszedł. Chłopak przybiegł z wypiekami na twarzy:

– Ze Szczytna idziecie dziadku? Mów kawał! – rzucił od progu, a ja rozpoczęłam opowieść o tym, jak to Jagienka spotyka Juranda. Rozmawia z nim na migi i dowiaduje się, że ucięli mu język i wyłupili oczy.

– Kto to zrobił? – Pyta Jagienka, a Jurand w odpowiedzi robi na piersiach znak krzyża.

– Niemożliwe! – Woła Jagienka! – Pogotowie?

O jak się śmiał syn znajomych! Dorzuciłam więc drugi kawał z gatunku „hardcorowych”:

Pytanie: Co to jest? Widzi pst nie widzi?

Odpowiedz: Jurand ze Spychowa

To też go ubawiło. Niestety uznał, że kończyć książki nie warto. Do lektury wrócił właściwie tylko dlatego, że powiedziałam, że skoro przeczytał grubo ponad połowę, to bez sensu jest przerywać czytanie. Gdy skończył, to na pytanie, czy książka się podobała odparł, że nawet… ale nie umiał wyjaśnić dlaczego wcześniej nie chciał czytać.

Czemu tak trudno zainteresować młodego człowieka lekturą? Odpowiedź nasunęła mi się sama właściwie podczas spotkań autorskich, a wszystko za sprawą „Klasy pani Czajki”, której jestem autorką.

Pisałam tę książkę niejako dla siebie nastoletniej. Pisałam coś, co sama chciałabym przeczytać gdybym znów miała naście lat. Szukałam wtedy książki, w której byłoby trochę myśli nastolatków. Chciałam dowiedzieć się, co myślą i chłopcy i moje rówieśnice. Trochę odpowiedzi na te pytania dostarczały mi Krystyna Siesicka, Halina Snopkiewicz z kultowymi „Słonecznikami” i Irena Jurgielewiczowa, ale to było za mało. Że moją książkę ktoś czyta – nie wiedziałam. A fakt, że gdzieniegdzie stała się lekturą, był dla mnie prawdziwym szokiem. Po otrzymaniu pierwszej garści wypracowań o „Klasie pani Czajki” zaczęłam pytać samą siebie: O co chodzi? I o ironio… najpierw przypomniał mi się mój własny zrobiony dla TVP film o Irenie Jurgielewiczowej. Otóż dla potrzeb tego filmu, który nakręciłam w setną rocznicę urodzin pisarki i na kilka tygodni przed jej śmiercią, pojechałam do jednej ze szkół i nagrałam rozmowę z szóstoklasistami, u których lekturą był „Ten obcy”. Co się okazało? Dla żyjących u progu XXI wieku nastolatków była to książka o nich! Nie zauważyli, że została napisana przed prawie półwieczem! Widzieli na jej kartach siebie. Była to książka o pierwszej miłości, konfliktach z otoczeniem i rodzicami. Słowem o tym wszystkim, co ich dotyczy i nadal rozgrywa się w ich świecie. Wtedy też uświadomiłam sobie czemu nastolatki kochają „Ferdydurke”! Za coś zupełnie innego niż my – dorośli. Za to, że ktoś otwarcie nabija się ze Słowackiego! Za gębę i pupę! Bo w wieku lat nastu nic tak nie kręci, jak pewne słowa. Z tego powodu moi czytelnicy, nawet ci, którzy nie lubią czytać, pokochali „Klasę pani Czajki”. Rozdział „Ja pierniczę!” wyrecytowano mi z pamięci na jednym ze spotkań.

Zmieniają się czasy i technika pędzi do przodu, ale dusza nastolatka pozostaje niezmieniona. Dlatego niesłabnąca popularnością cieszą się „Dzieci z Bullerbyn”. Świat dzieciaków żyjących we wsi, której nazwa brzmi po polsku „Hałasowo” nadal jest kultowym światem. I każdy czytelnik na inną melodię nuci „kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej”.

Ktoś może powiedzieć, że przecież o dzieciach traktuje „Antek”, „Anielka” czy „Janko Muzykant”, ale.. nie takich losów rówieśników szuka młody człowiek w lekturach! Dla pokolenia galerianek wsadzanie do pieca na zdrowaśki czy tłuczenie kogoś na śmierć z powodu skrzypek to patologia większa niż… bycie galerianką! Zwłaszcza, że to ostatnie jest dobrowolne. No i owego wsadzania do pieca próżno szukać nawet na kartach opisujących pewne patologie, a popularnych czy wręcz kultowych wśród nastolatków książek: „My dzieci z dworca ZOO” Christine F. i „Bidula” Mariusza Maślanki. Swoją drogą może warto te książki włączyć do kanonu lektur?

Nastolatki chcą czytać historię o relacjach między rówieśnikami. Dlatego, gdy sięgają do lektur dziadków, to wybierają „Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego, bo tam spotyka ich nie tylko przygoda, ale i pierwsza miłość. Również z tego powodu bardziej do nich przemówią „Grzechy dzieciństwa” Bolesława Prusa i scena wyciągania spod pończochy pszczoły (co osobiście sprawdziłam rozmawiając z czytelnikami). Że podobne do preferowanej przez ministra edukacji, a opisanej w „Panu Tadeuszu” historii Telimeny i mrówek? Cóż… nastolatki czytające „Pudelka”, który raz po raz anonsuje, że moja rówieśnica Pamela Anderson to „stare próchno” to samo myślą o Telimenie, więc z „Pana Tadeusza” i tak najbardziej kręci ich trzynasta księga. I często tylko po to, by ją zrozumieć czytają te dwanaście „kanonicznych”. Ktoś powie, że w epoce „galerianek” inicjację większość ma już za sobą, więc nawet to jak Tadeusz do Zosi „się sposobi” nie jest dla nikogo atrakcyjne. Ja odpowiem, że niekoniecznie. Zaręczam, że nastolatki lubią czytać o pierwszych miłościach, przyjaźniach i o tym co dzieje się między ich rówieśnikami. Wolą to od historii o wojnach. „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego to wyjątek. A „Chłopców ze Starówki” i tak wyrzucono ze spisu ze względu na komunistyczną przeszłość ich autorki Haliny Rudnickiej. Dla pokolenia, które nie zna wojny, problemy szukającego szklanych domów Cezarego Baryki są odległe i nierealne. Dla mnie były ważne z powodów rodzinnych i osobistych, bo mój dziadek jako 19-letni chłopak też przybył z Baku do Polski. A i „Kamienie na szaniec” czy „Chłopców ze Starówki” czytałam ze względu na poległego w Powstaniu Warszawskim stryja. Ale takie osobiste konotacje mam pewnie tylko ja, a szkoła to dla mnie przeszłość.

W swoim czasie Edyta Górniak wyśpiewała na Eurowizji piosenkę „To nie ja byłam Ewą”. Przeciętna nastolatka zaśpiewa dziś: „to nie ja jestem Anielka”. Bo naprawdę większość gimnazjalistów czy licealistów chce z tymi, o których czyta, po prostu się utożsamiać, a od ramot ucieka. Oczyścicie „z gębą w rękach”!

PS. Tekst pisałam przed swoją wizytą w domu polskiej rodziny we Lwowie. Potem zobaczyłam, że oni tam cały czas karmią się tą Polską z wierszyka Władysława Bełzy. I im to pasuje. I ich dzieci tego chcą. Myślę, że gdyby mieli wracać do Polski to by szukali szklanych domów niczym Cezary Baryka.  A my wzruszamy się ich patriotyzmem i umiłowaniem polskich lektur, ale i śmiejemy się z tego. Bo nam wolno wszędzie mówić po polsku. A dla nich – tam we Lwowie – polska mowa to święto.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...