To będzie wyjątkowo krótki tekst okraszony wieloma fotografiami. Otóż przeniosłam się w czasie. Pojechaliśmy z Ulubionym do Chorzowa na Obserwatorium Artystyczne Entrée, którego Ulubiony ze swoim monodramem jest finalistą. Było cudownie. Zarówno w czasie przygotowań do występu, jak i samego występu etc. Poza tym… nocowaliśmy w „Domu Aktora”, który przeniósł nas do PRL. To chorzowski blok z piętrem wydzielonym na mieszkania służbowe dla aktorów przyjeżdżających do teatru. Każde z mieszkań to peerelowska kawalerka z łazienką, mikroskopijną kuchenką i balkonikiem. Wydało nam się to urocze. Mimo że Ulubiony już pierwszego wieczora (tuż po położeniu się) spadł z wersalki, gdyż okazała się delikatnie mówiąc „uszkodzona” lub jak kto woli „zużyta”, ja siedziałam wtedy na wprost na zapadający się fotelu, to śmialiśmy się do rozpuku. Było to wszystko rozczulające. Ta lodóweczka „Predom”, kucheneczka z okienkiem na salon, pawlaczyk w korytarzyku, wanienka na nóżkach (którą mój stryj nazywał „kadzią zamokową”) w łazieneczce z niebieską lamperią – wszystko to uznaliśmy za cudowne.
Spędziliśmy tam urocze dwie doby i… wyruszyliśmy do Krotoszyna, w którym w piątek mam spotkanie autorskie. Zarezerwowano mi nocleg w Hotelu „Krotosz”. Tu wróciłam do PRL po wielekroć. Z tym, że była pewna zasadnicza różnica. „Dom Aktora” to nie hotel. To po prostu mieszkania służbowe teatru. Hotel „Krotosz” jest jednak hotelem. Za Hotel „Krotosz” płacimy. Niby nie dużo, ale… myślałam, że w XXI wieku pewne standardy obowiązują. A jednak… myliłam się. Tu restauracja zamykana jest o 17-tej. Dojechaliśmy na miejsce o 17:30 i jeść musieliśmy na mieście. Drugą rzeczą, która mnie zdziwiła jest brak mydła w łazience (na szczęście mam swoje). Trzecią są okna zabite gwoździami. Całości dopełniają: smrodek papierosów, które na pewno ktoś palił w tym „lokalu”, niedomykające się drzwi na loggię (Ulubiony używał siły i fortelu, by zamknąć) i kibelek we wnęce. Po prostu peerelowska jest tu cała „scenografia”. Uznałam, że może jednak to wszystko pokażę. Zwłaszcza, że Ulubiony powiedział:
– Za dziesięć lat pobyt w takim miejscu będzie kosztował pięćset euro! Toż to egzotyka!
Tak więc… po europejsku zapowiem: Voila! Witam w Hotelu „Krotosz” w samym sercu Unii Europejskiej.
Aha. Mieszkamy na V piętrze. Wi-Fi działa tylko przy windzie. Dobrze, że mam swój internet w postaci przenośnego modemu na kartę. Dzięki temu mogłam napisać, com napisała. Pozdrawiam. Z PRL. W XXI wieku…
PS. Zdjęcia możliwe dzięki mojemu słynnemu obiektywowi fisheye…