Wczoraj ruszył II Przegląd Filmów o Pisarzach pt. „Pisarz też człowiek” zorganizowany przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. W mijającej kadencji byłam w Zarządzie Oddziału Warszawskiego. Praca społeczna, zajmująca dużo czasu, ale też czasem dająca satysfakcję. W każdym razie Przegląd zorganizowaliśmy bez wsparcia finansowego i pieniędzy. Wczoraj na otwarciu Przeglądu w Sali Widowiskowej Domu Literatury pokazany został mój króciutki film o Irenie Jurgielewiczowej „Zupełnie Inna Irena” oraz film Katarzyny Kościelak o Jacku Kaczmarskim „Bard”. Zderzenie tych dwóch filmów było piorunujące, bo skłaniało ku masie refleksji.
Po pierwsze sprawa czasu: Ten mój o Jurgielewiczowej był 15 minutowy, miałam na niego osiem godzin pracy kamery i cztery godziny montażu.
Ten o Kaczmarskim był półtoragodzinny, autorka przygotowywała go pięć lat, ile miała godzin pracy kamery nie pytałam, bo było mi głupio.
Po drugie sprawa wieku bohaterów: Irena Jurgielewiczowa zmarła mając sto lat. Swój film (właściwie przez porównanie z filmem o Kaczmarskim powinnam pisać „filmik”) zrobiłam na kilka tygodni przed śmiercią pisarki. Wczoraj wydawało mi się, że miał premierę w 2003 roku tuż po jej śmierci i nie zdążyła go zobaczyć. Ale teraz coś mi się kołacze po głowie, że film został wyemitowany jednak tuż przed jej śmiercią. Ona go widziała, ale już nic nie rozumiała, a zmarła niedługo po emisji filmu i wtedy nastąpiła jego powtórka na antenie.
Kaczmarski zmarł mając lat czterdzieści siedem. Film „Bard” powstał już po jego śmierci. Premierę miał w tym roku.
Po trzecie sprawa rozmówców: Ja miałam poważne kłopoty, by znaleźć rozmówców do swojego filmu. Stuletnia pisarka urodzona w XIX wieku była człowiekiem epoki, kiedy kobiety niezbyt otwarcie mówiły o swoich uczuciach czy przemyśleniach i przeżyciach. Gdy dzwoniłam do pani Ireny z pytaniem, czy mogę przyjść z kamerą – zgodziła się. Jednak, gdy po dwóch tygodniach (najpierw musiałam na nowo przeczytać wszystkie jej książki) przyjechałam na zdjęcia, nie pamiętała naszej rozmowy ani niczego. Siostrzenica powiedziała, że ciocia w ciągu ostatnich tygodni bardzo się posunęła. Dlatego jedyna wypowiedź Ireny Jurgielewiczowej, która jest w filmie pochodzi z 1998 roku, kiedy pisarka otrzymała nominację do nagrody literackiej Nike za książkę „Byłam, byliśmy”. Pani Irena została przeze mnie sfilmowana siedząca i podpisująca mi się w książce. Nie mówiła nic. Nie tylko do kamery. Także poza kamerą. Zamiast niej opowiadała siostrzenica, która mówiła dość oszczędnie. Udało mi się porozmawiać na temat pani Ireny z Wandą Chotomską, która powiedziała najważniejszą rzecz, padającą w filmie, że pani Irena zawsze była osobna i zamknięta. Nie krążyły o niej żądne anegdoty. Że była skryta i pewnie nigdy nie dowiemy się, co jest za tym „gorsetem milczenia”, jak to określiła pani Wanda. Kilka słów powiedziała o pani Irenie Jolanta Sztuczyńska, ówczesna dyrektor wydawnictwa Nasza Księgarnia. Resztę powiedzieli uczniowie pewnej podstawówki i ich nauczycielka polskiego. Że jej książka „Ten obcy”, która od pół wieku jest w lekturze szkolnej, nic a nic się nie zestarzała w swojej warstwie psychologicznej i jest nadal chętnie czytana zaś stopnie z wypracowań zawsze należą do najlepszych. Dla uczniów niesamowite było to, że jest to książka o tym, jakie problemy ma dziecko z dorosłymi. Nie dotarłam do nikogo więcej, kto by osobiście znał panią Irenę. Kto mógłby cokolwiek więcej powiedzieć o starej pisarce.
W filmie o Jacku Kaczmarskim wypowiadali się przyjaciele, współpracownicy itd. Była tych ludzi cała masa. W pewnej chwili przestałam ich liczyć. Mimo, że film trwał półtorej godziny, jako widzowie czuliśmy niedosyt. Wiedzieliśmy, że o Kaczmarskim można było powiedzieć więcej. Autorka musiała dokonać jakiegoś wyboru. Zrobiła naprawdę świetną robotę. Powstał rewelacyjny film, choć nie jest ubrązawiający, a rodzina – w tym córka – wycofała się z występu przed kamerą.
Po czwarte sprawa archiwaliów: W przypadku Jurgielewiczowej archiwa TVP miały tylko jedną rzecz. Ją odbierającą nominację do Nike. Nic więcej w przepastnych archiwach telewizji się nie zachowało.
Inaczej było z Kaczmarskim, którego można było obejrzeć w różnych okresach życia wypowiadającego się w programach telewizyjnych itd. Nawet były filmy archiwalne z VHS, które cudownie uzupełniały historie. Pozostało też po nim więcej fotografii.
Po projekcjach siedziałyśmy z koleżankami (innymi autorkami) w „Literatce” i dyskutowałyśmy o tym niesamowitym kontraście. Jeden bohater ma sto lat, a nie można było więcej o nim nakręcić. Nawet nie z powodu tych finansów, małej liczby godzin pracy kamery itd. Bardziej z tego powodu, że nie było, z kim rozmawiać o tym bohaterze. Sto lat i wiemy o Jurgielewiczowej tylko tyle, ile napisała w swoich książkach. Wśród których na szczęście są i takie, gdzie opisała swoje przeżycia. Po Jacku Kaczmarskim zostało wiele wspomnień. Wiele materiałów w archiwach publicznych i w prywatnych archiwach wielu ludzi. Owszem, ktoś powie, przecież to bard, występował publicznie, był więc bardziej medialny. Jak można go porównywać z Jurgielewiczową. Ale… Kaczmarski sam siebie miał za pisarza. Napisał ponad 650 tekstów poetyckich i 5 książek prozatorskich. Irena Jurgielewiczowa, która żyła dwa razy dłużej, opublikowała ich 19. (W porównaniu z czterystoma książkami Kraszewskiego, ktoś może powiedzieć, że to niewiele.)
Jan Twardowski napisał, że „spieszmy się kochać ludzi – tak szybko odchodzą”. Po wczorajszym kontrastowym pokazie stwierdzam, że spieszmy się krecić filmy o pisarzach, bo niektórzy, jak odejdą, to nie będzie, kto miał o nich, czego opowiadać. Zwłaszcza, gdy żyją cicho, skromnie, nie są bohaterami anegdot i skandali. Nie znaczy to jednak wcale, że mieli nieciekawe życie. Jurgielewiczowa – porucznik Armii Krajowej, więzień Lamsdorfu – miała bogate przeżycia. Niestety, kiedy wzięłam się za film nie żyli już ani jej obozowi koledzy czy koleżanki ani nikt, kto mógłby powiedzieć o niej słowo, jako o żołnierzu. Można było mówić już tylko o niej, jako pisarce i to w świetle 19 książek.
Film o Kaczmarskim polecam. Świetnie zrobiony. Naprawdę zachwycający i wzruszający o ciekawym niezwykle otwartym człowieku. Kończy się pogrzebem 47-letniego barda. Mój film tak nie wzrusza. Przecież to film o żyjącej wtedy jeszcze stulatce. Bardzo zamkniętej w sobie.
PS. Przegląd trwa. Dziś i jutro kolejne filmy o pisarzach.