Moja przyjaciółka pisze wiersze. Ktoś powie, że nie ona jedna, że nie pierwsza i nie ostatnia, a ja odpowiem, że oczywiście. Jest jednak pewne „ale”. Po pierwsze moja przyjaciółka podchodzi do tego poważnie, po drugie krytycznie, a po trzecie… poza pisaniem wierszy także wiersze czyta. Od kilku lat jeździ na spotkania grupy poetyckiej w pewnej miejscowości w pewnym województwie. Spotkania prowadzi pewien dziennikarz. Ma audycję w radiu, na antenie którego czyta wiersze różnych poetów. Nie znam tego dziennikarza osobiście. Natomiast czytałam pewną bardzo niedobrą książkę, na okładce której zamieszczony został fragment jego pochlebnej recenzji na temat tego „dzieła” zaś cała recenzja była w środku. O tym, że można mu za napisanie czegoś takiego zapłacić, dowiedziałam się od wydawcy tej pożal się Boże powieści, która nota bene została wydana za pieniądze autora. W końcu, jak ktoś mądry kiedyś powiedział: „kto bogatemu zabroni?”. Może taki kupić sobie i wydanie ksiązki a nawet recenzenta.
Ostatnio ów dziennikarz do wynajęcia zadzwonił do mojej przyjaciółki i poprosił, aby wysłała swoje wiersze na konkurs, którego on będzie jurorem.
– Organizatorom zależy na wysokim poziomie – zaznaczył, czym moją przyjaciółkę skusił. Sama z siebie przez całe swoje życie zaledwie trzy czy cztery razy wysłała wiersze na konkurs. Teraz uznała, że zrobi to, bo on prosi. Była też druga przyczyna. Konkurs ma długą tradycję, bo odbywa się od kilkunastu lat. To na pewno coś fajnego. Zwłaszcza, że przez lata jurorem była tam wzięta pisarka.
Pewnego dnia moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie przejęta, że dostała na tym konkursie jakąś nagrodę. Jaką? Jeszcze nie wie. Musi pojechać do stolicy swojego województwa na rozstrzygnięcie. Kilka godzin później nie było jej już tak wesoło. Na miejscu okazało się, że na konkurs nadeszły prace od… 13 (słownie: trzynastu!) autorów! Każdy przyzna, że to trochę mało jak na konkurs ogólnopolski. Z tego tez powodu na miejscu okazało się, że na sali w czasie ogłaszania wyników obecnych było… sześć osób, z czego czwórka to nagrodzeni, a pozostali to miłośnicy darmowego poczęstunku, którzy zawsze jakoś wkręcą się na imprezę kulturalną, by podjeść sobie i popić na koszt organizatorów. Przyjaciółka dostała wyróżnienie – sto złotych. Zwróciły się wiec bilety w dwie strony na pociąg i taksówka opłacona, by nie spóźnić się na rozstrzygnięcie konkursu. Główny juror – radiowy dziennikarz – taksówki nie wziął i spóźnił się godzinę. Przez ten czas reszta organizatorów zabawiała szóstkę niecierpliwie oczekujących na wyniki, czytaniem wierszy odrzuconych. Podobno żenujących. Główną nagrodę zgarnął… autor wspomnianego przeze mnie „dzieła” prozatorskiego, które już znałam a nawet mam w swoich zbiorach, jako literackie kuriozum, a które w swoim czasie radiowy dziennikarz-juror opatrzył niezwykle pochlebnym wstępem.
Moja przyjaciółka była zniesmaczona. Nie tylko tym, że na sali bylo sześciu widzów. Przede wszystkim tym, że w ogóle uczestników konkursu było tylko trzynastu. Taki konkurs? Tylko trzynastu uczestników? Gdyby znajomy dziennikarz powiedział jej, że prosi o wzięcie udziału, bo za mało osób przysłało prace, to jeszcze by mu nagoniła chętnych. A tak… biedna myślała, że naprawdę chodzi o poziom.
Postanowiłam zbadać sprawę. Podzwoniłam tu i ówdzie i…. tego się nie da opowiedzieć.
Najpierw wyszło na jaw, że gdy jurorem była znana pisarka prac przychodziło ponad dwieście. Potem, że wszystko zmieniło się, gdy zmieniły się władze domu kultury, który konkurs organizuje. Władzom bardziej od znanej pisarki podobał się dziennikarz, który jako osoba związana z radiem coś być może powie w owym radiu o konkursie. Prawdopodobnie to stąd wymiana jurora. Czy wyszło to konkursowi na lepsze? Sądząc po zainteresowaniu śmiem wątpić. Najśmieszniejsze jednak było moje odkrycie dotyczące głównego laureata i pozostałych. W swoich odpytywaniach dotyczących konkursu rozmawiałam ze znajomymi autorami z regionu. Podawałam nazwę konkursu i nazwisko głównego laureata, ale nie mówiłam, kto w jury. Ku memu zdumieniu nie musiałam tego mówić. Każdy, kto usłyszał nazwisko laureata głównej nagrody z miejsca odpowiadał:
– Wiem, kto był jurorem!
I… podawał nazwisko radiowego dziennikarza.
Jak się okazało w tym województwie tajemnicą poliszynela jest to, że bogaty facet z literackimi ambicjami coś pisze, dziennikarz łasy na kasę mu to redaguje za pieniądze i za pieniądze pisze wstępy, a potem robi wszystko, by rozbuchane ego ambitnego literata nagrodzić w konkursie, w którym jest jurorem. Nagrodzony zaś autor powołując się na to, że jest laureatem wydaje sobie książki, bo… „kto bogatemu zabroni?” Z następnymi laureatami tez wiążą dziennikarza jurora finansowe nitki. Oto redagował im tomiki wierszy, więc musiał się odwdzięczyć. Mojej przyjaciółce też redagował jeden. Też za pieniądze. Teraz przyjaciółka ma wątpliwości, czy recenzja, którą dziennikarz jej wtedy napisał była szczera.
Przyznam, że na przestrzeni wielu lat słyszałam o wielu patologiach w literackim świecie, ale ta jest jedną z większych. Zwłaszcza, że traci na tym kultura. No, a wrażliwym osobom, do jakich zalicza się moja przyjaciółka, zupełnie odechciewa się brać udział w literackich konkursach. No, bo jeśli Główną Nagrodę można sobie kupić przedpłatami w postaci kupowania redakcji tomików, recenzji etc., to jak wierzyć w rzetelne ocenienie swoich wierszy?