Od wielu lat zastanawiam się, czy nie chodzimy na groby, dlatego, że jak nie pójdziemy to, co ludzie powiedzą? Kilka tygodni temu dostałam list od pewnej pani, która miała uwagi, że zaniedbany jest grób mojego stryja, który zginął w Powstaniu Warszawskim. Korespondencja była nieprzyjemna. Ja zaczęłam się tłumaczyć, choć tak naprawdę nie powinnam była. Wzięłam panią za zupełnie kogoś innego. Po prostu pomyliłam nazwiska. Dlatego niezwykle szczerze opisałam swoją sytuację i czasową i finansową. Pani nie zrozumiała. Nadal miała pretensje i anse. Koniec końców spytałam ją w liście, czy ma jeszcze jakieś uwagi do mojego życia. W odpowiedzi pani nazwała mnie niezrównoważoną emocjonalnie, a ja… zablokowałam jej emaila. Zwłaszcza, gdy wyczytałam, że piszę o miłości do rodziny, a mam ją gdzieś, bo grób nie jest sprzątnięty. Ja zaś jestem fałszywa etc. List był mniej więcej w tym tonie. Przyszedł w momencie, w którym nie miałam na nic czasu ani na nic pieniędzy i byłam bliska depresji z obu wyżej wymienionych powodów. A tu nagle emerytka z jakimkolwiek zabezpieczeniem życiowym, ewidentnie nieznająca realiów egzystencji w Polsce, bo chyba tkwi mentalnie w PRL, włazi z butami w moje życie i grozi palcem oraz ocenia. Oczywiście negatywnie.
Z cmentarzami jest u mnie tak, że niezbyt lubię te, na których leżą bliscy. Do rodziców jeżdżę rzadko i niekoniecznie wtedy, kiedy trzeba. Czasem przejeżdżam obok i po prostu wpadam. Od dwóch lat już nie płaczę. Wcześniej wizyta u nich była dla mnie bardzo trudna. Dziś podejdę na ich grób, bo będę na cmentarzu z kamerą. Gdyby nie służbowy wyjazd pewnie pojechałabym za kilka dni. Tak samo będzie ze stryjem i dziadkami, czyli z grobami na Sadybie. Pojadę w środę, kiedy przewalą się tłumy, a ja będę wracała z Konstancina, dokąd jeżdżę do kolegi do szpitala. Prawda jest w końcu taka, że sprzątnięcie grobu niewiele zmieni w pozaziemskim życiu mojego stryja i reszty rodziny, ale mój przyjazd do szpitala do kolegi sporo zmienia w jego życiu pensjonariusza, który od dwóch miesięcy walczy o powrót do zdrowia. Cos trzeba wybrać. Ja wybrałam tak.
Znajoma zauważyła, że… jeśli nie pójdę na groby przed 1 listopada lub w trakcie, to ludzie mnie obgadają. Cóż… obgadują i tak, niech więc mają jakiś powód. Przynajmniej będzie prawdziwy. O wiele lepszy niż wymyślony. Zmarłych wspominam codziennie myśląc o nich i pisząc.
Gdy byłam dzieckiem lubiłam z tatą chodzić na cmentarze. Nie leżał na nich nikt, kogo bym znała. Poza babcią Janką, którą i tak pamiętam, jak przez mgłę. Dlatego wizyta na cmentarzu nie była dla mnie takim przeżyciem, jak dzisiaj. Obchodziliśmy wszystkie rodzinne groby, a na Starych Powązkach jest tego trochę. Zapałaliśmy świeczkę nawet Eligiuszowi Niewiadomskiemu – dalekiemu krewnemu, choć ojciec cały czas patrzył wokół, czy nie ma jakichś gapiów, którzy mogliby się z tego powodu przyczepić i coś nad głową ględzić. Nie znosił awantur. Ja też nie lubię.
Łaziliśmy po grobach, bo czasem była to jedyna okazja, by spotkać kogoś z dalszej rodziny. Bywało, że na cmentarzu staliśmy godzinami i plotkowaliśmy z kuzynami, wujkami etc. W końcu pradziadek Ludwik miał dziesięcioro przyrodniego rodzeństwa, a każde z tych dzieci swoje dzieci. Było więc z kim gadać. Dziś wiele się zmieniło. Po pierwsze rodziny się skurczyły. Wymarło pokolenie mojego pradziadka, bo ostatni jego przyrodni brat, zwany „Pindziejkiem”, bo co drugie słowo mówił „panie dziejku” zmarł na początku lat 70-tych. Jego portret patrzy na mnie ze ściany gabinetu. Wymarło pokolenie mojego dziadka. Teraz wymiera pokolenie mojego ojca. Ja jedynaczka, brat stryjeczny poza Warszawą, bracia stryjeczno-stryjeczni – jedynacy. Czasem mamy kontakt mailowy. Czasem telefoniczny. Czasem widzimy się. Tak samo, jak ze stryjeczno-stryjeczno-stryjeczną kuzynką – też Piekarską. Bliższej rodziny brak. Nie ma tak silnej jak kiedyś motywacji na chodzenie po cmentarzu, bo szansa na spotkanie kogoś z rodziny równa jest zeru. Prawie nie ma rodziny. Przez cmentarz natomiast przewala się fala ludzi, którzy chodzą zapalać świeczki nie rodzinie a znanym ludziom. Sami w Warszawie jeszcze grobów nie mają. Czemu nie pojechali w swoje rodzinne strony? Nie wiem. Wiem, że podtrzymują tradycję zaduszną paląc znicze obcym sławnym ludziom. Też ładnie. Ale czy tylko dlatego, by obcy człowiek nie obgadał mnie muszę iść w ten tłum akurat teraz? Ja uważam, że nie musze. Tak zwane „złe języki” obgadają mnie i tak, bo przecież na to, co ludzie o nas myślą i mówią, mamy naprawdę niewielki wpływ.
PS Groby rodziny ze strony mojej mamy odwiedzam ilekroć pojadę na Zamojszczyznę i w lubelskie. Nic się im nie stanie, gdy nie pojadę w listopadzie. I tak z cmentarza dziś wynosi się grypę, zapalenie oskrzeli lub rotawirusa.