Phishing i odnowiona ściana

Spread the love

Dziś pojechałam na zdjęcia w sprawie hackerskiego włamania na internetowe konta 600 osób – w większości Warszawiaków. Łącznie skradziono im ponad 7,5 miliona złotych. Uznano w redakcji, że skoro w Pradze padłam ofiarą kradzieży to jestem odpowiednią osobą do zrobienia takiego materiału. Nie paliłam się do tego tematu. Nawet nie dlatego, że właściwie nie zostałam tak strasznie okradziona, bo kont nikt mi nie ruszył. Zorientowałam się bardzo szybko, że nie mam portfela, a tym samym karty zastrzegłam błyskawicznie. Wszystko dzięki temu, że przezornie numery telefonów do banków mam wbite w komórkę. Dokumenty się już robią, karty również. By skorzystać z pieniędzy na koncie przelałam je na konto kumpla z pracy (ma w tym samym banku), a on poszedł do bankomatu i mi wypłacił, więc mam co jeść, dlatego mnie ta sprawa nie dotyczy. Nie paliłam się jednak z zupełnie innego powodu. Po prostu uważam, że ludzie, którym na konta się włamano, zostali okradzeni niejako na własne życzenie. Który debil otwiera jakieś dziwne maile, loguje się na dziwnych stronach danymi z konta i podaje jednorazowe kody do przelewów bankowych!? Kodów do mojego konta wyłudzić się nikomu nie da, bo spamy i reklamy wywalam bez czytania, a oprogramowanie antywirusowe, wyłapujące trojany codziennie się aktualizuję. No i wiem, ze bank nigdy o takie rzeczy nie poprosi. Pomyślałam jednak, że jeśli nie będzie się o tym trąbić, to debile będą dawali łapać się na wędkę różnym internetowym oszustom. Dlatego powiedziałam ok, robię i ruszyłam na zdjęcia. W celu zebrania materiału pojechałam do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi sprawę tego phishingu. Oczywiście na rozmowę z rzecznikiem. Potem udałam się do pani rzecznik jednego z polskich banków (jego klienci padli ofiara oszustów). Z obydwojgiem rozmówców wymieniłam poglądy na temat ludzkiej naiwności. Pan prokurator ubolewał, że tyle się mówi na ten temat, a ludzie nadal dają się nabierać na phishing, czyli te wszystkie szkodliwe wiadomości e-mail, które służą do kradzieży tożsamości. Jednak o wiele ciekawszą rzecz opowiedziała mi pani rzecznik banku. Rozmawiałyśmy o niefrasobliwości ludzi, o tym, że trzymają PINY przyklejone do kart (widziałam takie coś w supermarkecie! Aż mi gały wypadły z orbit!), albo zanotowane w notesie w taki sposób, że każdy idiota domyśli się, co to za numer. Pani rzecznik opowiedziała mi historię, którą ostatnio z ust do ust powtarzają sobie polscy bankowcy. Otóż do dyrektora oddziału jednego z polskich banków wpadł staruszek z awanturą. Był zły, że bank został… odnowiony. Dlaczego? Otóż podczas malowania elewacji banku, zamalowano numer pin do jego karty płatniczej, który to numer ów pan wydrapał sobie na ścianie tuż koło bankomatu. Najgłupsze jest to, że zasady bezpieczeństwa w sieci podawane są na stronach wszystkich banków. Mało tego! Spisane są w regulaminach, który podpisują klienci otwierający konta. Jest tylko jedno ale. Nikt nie czyta tych regulaminów. Ale każdy otwierający konto podpisuje się, że z tym regulaminem się zapoznał. Takie zamknięte koło. No to pojechałam spróbować je przerwać, czyli zrobić informacyjny materiał o włamaniach na internetowe konta. Konkluzja jest jedna. Ofiarą phishingu nie padną tylko ci, którzy przestrzegają zasad bezpieczeństwa w sieci i… ci, którzy na kontach nic nie mają.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...