Nigdy nie byłam w Pradze. Dlatego gdy przyjaciółka powiedziała, że robi kurs pilota wycieczek, który kończy się egzaminem praktycznym w Pradze i może zabrać osobę towarzysząca – nie wahałam się. Nawet przyznam, że do wyjazdu zapaliłam się jak głupia. Zapewne wpływ na to miał fakt, że nigdy w Pradze nie byłam. Na dodatek moja ostatnia propozycja, by zlot fanów twórczości Zbigniewa Nienackiego odbył się właśnie tam – nie spotkała się z aprobatą. Trudno! Oto okazja sama się nadarzyła. Pojadę praskimi śladami Nienackiego sama. Miesiąc przed wyjazdem wręczyłam egzemplarz książki „Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic” przyjaciółce. Sama nabyłam drugi taki sam egzemplarz na allegro i na dwa dni przed wyjazdem znów w niecałe dwie godziny połknęłam książkę. Trasa została przeze mnie wytyczona. Vaclavske Namesti, katedra Świętego Wita i… oczywiście „Złota uliczka” tudzież grób rabina Jehudy Löw ben Bakalel’a, legendarnego twórcy Golema.
W Pradze okazało się, że „moja” trasa i pokrywa się i nie pokrywa z tym, co oglądać mieli przyszli piloci. Josefov mieli zwiedzać z zewnątrz i w… sobotę. Wtedy panuje tradycyjny żydowski szabas. Zarówno cmentarz, jak i synagogi – nawet te zamienione w muzea – są nieczynne. Dlatego następnego dnia, czyli w niedzielę, sama odłączyłam się od grupy. Oni zwiedzali katedrę, ja zadowoliłam się katedrą z zewnątrz i poleciałam tropem innej religii, na żydowski Kirkut na Josefovie. Było tuż przed dwunastą. Z grupą miałam spotkać się na moście Karola o 14:30, więc starczyło czasu, by przystanąć jeszcze i obejrzeć uroczystą zmianę warty na Hradczanach. Gdy umilkły trąbki świńskim truchtem pognałam do tramwaju nr 22, a potem do praskiego metra. Kiedy stanęłam przed bramą cmentarza okazało się, że by tam wejść muszę wykupić bilet do Muzeum Judaizmu. Mam międzynarodową legitymację dziennikarską uprawniającą do bezpłatnego wejścia do wszystkich muzeów świata, ale… jakoś głupio mi było ją wyjąć. Pomyślałam, że Josefov to specyficzne miejsce. Tu zwożono pamiątki po Żydach z całej Europy, bo Hitler chciał stworzyć muzeum podbitego narodu. Mieszkający na terenie Josefova Żydzi sami je katalogowali, wykonując w ciągu dwóch lat (i to za darmo) pracę, która w normalnych warunkach zajęłaby pewnie lat kilkanaście. Na dodatek wszyscy katalogujący zbiory – pamiątki swojej kultury – zostali wywiezieni do Oświęcimia. Dlatego wydawało mi się, że korzystanie z ulgi w takim miejscu – to chamstwo. Zapłaciłam więc 300 koron za bilet wstępu i dopłaciłam 40 za fotografowanie na cmentarzu, po czym weszłam do przerobionych na muzea synagog, a potem na teren Kirkutu. Zwiedzanie cmentarza może odbywać się tylko wyznaczonymi alejkami. Są one niezwykle wąskie. Fotografowanie macew jest trudne, bo wiele tych najciekawszych stoi z brzegu i przysłaniają je linki wyznaczające trasę zwiedzania. Grób słynnego, żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku Rabina był mniej więcej w połowie trasy. Trudno go sfotografować, bo pod murem wiedzie wąska ścieżka i grób stoi właśnie przy tej ścieżce, nawprost muru. Zdjęcie można zrobić mu tylko z boku. Oj, nagimnastykowałam się ja ci przy tym zdjęciu. Grób to tumba z tablicami z hebrajskimi napisami i… bez opisanych przez Nienackiego postaci Adama i Ewy pod drzewem wiadomości dobrego i złego (to licencja poetica autora książki niezbędna, by zagadka kryminalna wciągała czytelnika). O ile przednią macewę z grobu – mimo niedogodności – udało mi się jakoś sfotografować, o tyle z tylną były problemy. Cóż… grób można obejść niemal dookoła, ale … oddalić od niego na odległość zaledwie dwudziestu centymetrów. Dla mojego obiektywu to stanowczo za mało, by uchwycić całość. Gimnastykowałam się jak człowiek guma, ale nadal nie obejmowałam obiektywem tylnej macewy. Postanowiłam wejść na chwilkę za linkę. Zrobiłam krok i w tym momencie dobiegł mnie głos jakiejś kobiety krzyczącej po francusku: „Madame! Co pani robi! Proszę tam nie wchodzić! Proszę z szacunkiem!” Zrobiło mi się głupio. Poczekałam aż kobieta podejdzie do grobu i sama zacznie robić zdjęcia. Zaczęła. Podobnie jak ja przymierzała się i… nie wychodziło. Dlatego teraz ja odezwałam się po francusku. „Fotografowanie tu nie jest łatwe.” – powiedziałam, a kobiecie zrobiło się głupio. Pokiwała głową i przeprosiwszy za krzyki wytłumaczyła, że dla niej, jako Żydówki ten cmentarz jest ważny. Widząc mnie myślała, że chcę go zbezcześcić. Pokiwałam głową i powiedziałam, że rozumiem. Zyskałam tylko tyle, że przestała patrzeć na mnie wilkiem, co czyniła wcześniej zapewne dlatego, że jak powiedział znajomy Żyd – ode mnie „na odległość wieje Gojem”. Mimo życzliwego potraktowania mnie przez francuską Żydówkę zrezygnowałam z dalszych prób sfotografowania tylnej tablicy grobu w całości. Postanowiłam natomiast, zgodnie z miejscową tradycją, zanieść prośbę do Rabina. Robi się to w ten sposób, że pisze się prośbę na kartce i tę kartkę wsuwa w szpary w grobie. Prośbę pisze się obojętne w jakim języku – Rabin, jako talmudyczny mędrzec, teraz po śmierci zapewne zna wszystkie. Poza tym, jako urodzony w Poznaniu i długoletni Rabin całej Wielkopolski, pewnie za życia choć małe co nieco po polsku rozumiał. Sięgnęłam do plecaka i rozpoczęłam wydłubywanie wizytówek. Służbowe wizytówki sa fabrycznie przekładane cienkimi kartkami papieru. Postanowiłam wykorzystać właśnie taką kartkę. Sięgnąwszy po wizytownik przesunęłam portfel bliżej otworu. Plecak zamknęłam i… zaczęłam pisać swą prośbę do wielkiego, żydowskiego mędrca. Nagle pojawił się koło mnie jakiś facet. Pchał się na mnie i zaczął zaglądać mi przez ramię. O! To mnie zirytowało. Nie życzę sobie, by ktoś czytał moje życzenia do Rabina! Są ścisle tajne! Dlatego odwróciłam się do faceta plecami. To wystarczyło. Po pięciu minutach od zdarzenia okazało się, że mam rozpięty plecak i… nie mam portfela. Wraz z nim zniknęły wszystkie moje pieniądze, a także karty kredytowe i dokumenty. Błyskawicznie zadzwoniłam do obu banków, by zastrzec karty i do ambasady po instrukcje, co tu robić. Po pół godzinie byłam na posterunku policji, gdzie wydano mi dokument, stwierdzający, że padłam ofiarą kradzieży.
Znajomi uważają, że mam pecha, bo pewne rzeczy przydarzają się tylko mnie. Ja nie uważam, żebym była pechowcem. Z każdej tej „opresji” wychodzę w końcu cało. Z tej – wbrew pozorom też. Prawo jazdy odbiorę za kilka dni. Mam paszport, a więc bez dowodu uda mi się jakoś przeżyć ten miesiąc. Karty zablokowałam tak szybko, że złodziej nie mógł z nich skorzystać. A pieniądze… cóż… w portfelu (starym i podniszczonym) było tego raptem coś około 90-ciu złotych, poza tym do grobu i tak ich człowiek nie weźmie. Myślę też, że gdzieś tam chronili mnie ci Rabini, którym grzecznie kładłam kamyczki na macewach, starając się za wszelką cenę okazać szacunek ich religii. Pewnie chronił i duch twórcy Golema. I tylko przykro mi z dwóch powodów. Grób rabina był właściwie głównym celem mojej wyprawy. Chciałam na własne oczy zobaczyć, że nie ma na nim drzewa wiadomości dobrego i złego oraz stojących pod nim postaci Adama i Ewy. No i tym samym po raz kolejny przekonać się, jak wielką wyobraźnię miał Zbigniew Nienacki. Że też okraść musiano mnie akurat tu? No i przykro mi, że stało się to w miejscu świętym, jakim jest cmentarz (bez względu na nasze wyznanie). Okradziono mnie dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej mnie skrzyczano, że ośmieliłam się zrobić krok za linkę. A jednak! Tu ktoś inny ośmielił się sięgnąć po cudzą własność.
PS. A złodziej to na bank Goj. Jak ja. Facet, który się na mnie pchał nie miał na głowie jarmułki, a o zakładanie nakrycia głowy proszeni są wszyscy mężczyźni wchodzący do synagog i na cmentarz. Do prośby stosują się tylko ci, którzy chcą uszanować tę kulturę. Pchający się na mnie facet nie chciał.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...