Lepiej odchorować, bo nie dla ptaka ptak

Spread the love

Wiem, co to znaczy nie mieć na chleb. Czasem nie mam. Potem mam i potem znów nie mam. Jak to w życiu osoby żyjącej z umów o dzieło i nie posiadającej etatu. I właśnie dlatego, że wiem, do szału doprowadza mnie marnotrawienie jedzenia. W knajpie zamawiam tyle, ile jestem w stanie zjeść. Nienawidzę wyrzucania. Jak nie dojem, każę pakować do domu. Są też i inni amatorzy mojego niedojedzenia. Tymczasem często, nawet w drogich restauracjach, spotykam się ze zdziwieniem, że chce się coś zabrać, czego nie dojadłam. Bywa, że znajomi krytykują, bym nie robiła z siebie dziada. Trudno. Mogę być dla kogoś dziadem vel dziadówą. Przykro mi, ale często mam przed oczami ludzi, którzy nie mają na chleb. Dobrze pamiętam straszne w swej wymowie zdjęcie Kevina Cartera przedstawiające głodną sudańską dziewczynkę czołgającą się do obozu dla uchodźców. I tego idącego za nią krok w krok sępa, czyhającego na jej śmierć.

Dlatego wyrzucaniu żarcia mówię nie. Wkurza mnie też zabieranie mi chleba, który dostałam do jakiejś potrawy, a którego nie skonsumowałam. Lubię nim potem nakarmić na przykład ptaki! Poza tym… czasem fajnie znaleźć w torbie zawiniętą w serwetkę wyschniętą kromkę. Zwłaszcza, gdy po wielu godzinach pracy zdycha się z głodu.

W „Literatce” gdzie czasem siadam na należny mi „literacki obiad” siadłam ostatnio na śniadanie, bo miałam masę rzeczy do zrobienia, a potem czekało mnie zebranie. Oczywiście od razu przyleciał on – Pan Wróbel. A za nim jego kumple. Zamówiłam jajecznicę, do której dostałam cztery bułeczki. Zjadłam trzy. Sprawiedliwie dzieląc się z Panem Wróblem i jego kumplami. Lubię wróble. Ten był fajny, bo przychodził bardzo blisko, przekrzywiał łepek i domagał się bułki. Albo dosiadał laptopa i ćwierkał znacząco, jakby chciał spytać: „Co z bułką?” Dawałam więc. A on odfruwał i przylatywał znowu po kolejny kęs pieczywa. Wreszcie została mi jedna bułka. Pana Wróbla już nie było. Najedzony poleciał spać lub pluskać się w jakiejś kałuży. Kumpli zabrał ze sobą. A ja, tak jak on zazwyczaj z gołębiami, rozpoczęłam walkę o bułkę z… kelnerami. Co chwilę, któryś przychodził i uważając, że skoro zjadłam jajecznicę, zabierał mi koszyk z ostatnią bułką. Mówiłam, że proszę mi zostawić, że mam jeszcze małą kawkę, mineralkę etc. Kelner zostawiał więc koszyk z bułką, by po paru minutach w jego miejsce pojawiał się inny kelner i moja walka o bułkę rozpoczynała się od nowa. Ponieważ po południu mieliśmy zebranie, a wcześniej zarezerwowany obiad, więc uznałam, że gdy użyję argumentu, że będę jeszcze jadła obiad i może wypiję malutką szklankę piwa, a bułka pozostanie, jako moja przyszła przegryzka – kelnerzy odpuszczą. Nic bardziej mylnego. Usłyszałam, że jak będę chciała, to potem podadzą mi nową bułkę. No pięknie! A ta? Co z nią? Co w niej tak złego, że trzeba wyrzucać? Że trochę dziobnięta przez Pana Wróbla? Zdeterminowana walczyć o bułkę do upadłego powiedziałam stanowczym głosem, że wyznaję zasadę „lepiej odchorować niż ma się zmarnować” i zażądałam pozostawienia bułki. Dopiero po tym tekście, który wprowadził kelnerkę w osłupienie,  skończyły się zakusy na moją bułkę. Niestety tylko na jakiś czas. Potem przyszła koleżanka, za nią kolega, a ja straciłam czujność. I nawet nie wiem, kiedy kolejny kelner mi bułkę zabrał. Gdy Pan Wróbel przyleciał na obiad, nie miałam dla niego już nic. No przecież kurą bym go nie poczęstowała. Nie dla ptaka ptak!

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...