Co się stało z waszą klasą? Co z nami pisarzami? Czyli za prezent do sądu!

Spread the love

Co wyrosło z moich pierwszych czytelników? Tych, którzy dziś mają po trzydzieści kilka, po dwadzieścia kilka lat? Z niektórymi mam kontakt. Z innymi…. No właśnie. W nocy, już leżąc w łóżku, (a wróciłam późno z benefisu Krystyny Podleskiej, o czym na pewno napiszę), przeczytałam na tablecie, (bo tak sprawdzałam pocztę) taki e-mail (pisownia oryginalna):

„Szanowni Panstwo,
na swojej stronie posiadacie panstwo zamieszczone moje imie i nazwisko pod pewnym wypracowaniem. Informuje ze nie wyrazam zgody na publikacje pracy, ktora zostala napisana 10 lat temu, jak rowniez nie wyrazam zgody na uzyanie mojego imienia i nazwiska. Przeraszam za brak polskich znakow.”

Trochę śmiać mi się chciało, ale jak ktoś nie chce to nie. Dlatego szybko odpisałam:

Jutro poszukam i usunę, ale:
Dostałam to w prezencie od nauczycielki ze zgodą na publikację – to raz.
Skąd mam wiedziec, ze osoba, ktora mnie o to prosi jest tego autorem?
Takie samo imię i nazwisko to może byc przypadek – to dwa.
No i nie wiem czemu „szanowni państwo” skoro ja jestem pojedyncza…

Odpowiedź przyszła zanim zdążyłam wstać z łóżka i usunąć wypracowanie. Brzmiała tak.

„Pierwsze- Szanowni Panstwo to zwrot grzecznosciowy stosowany w sytucjach, kiedy nie ma się pewnosci czy koresponduje się z osoba, czy instytucja. Dwa- nie zamierzam przesylac skanu dowodu tozsamosci celem potwierdzenia, ze ja to ja, bo zgodnie z ustawa o ochronie danych osobowych skoro nie udzielilam Pani zgody na publikacje moich danych ani tekstu, giodo na moja prosbe i tak taki tekst zdejmie. Trzy- naucycieka ktora przekazala Pani ten tekst rowniez nie miala do niego praw, nie mowiac o tym, ze bylam niepelnoletnia, moi rodzice takiej zgody nigdy nie podpisali, tym samym zostal rozpowszechniony i opublikowany bezprawnie. Cztery- jedynym sposobem udowodnienia, ze jestem autorem tego tekstu bylaby zdaje się sprawa sadowa, grafolog i szereg swiadkow. Na chwile obecna cale zamieszanie zdaje mi się zupelnie zbedne, zwlaszcza, ze to Pani zamiescila na swojej stronie moje imie i nazwisko, nie ja Pani.”

Sprawę sformułowania „Szanowni państwo” w przypadku pisania do portalu, który w tytule ma „Małgorzata Karolina Piekarska – dziennikarka, pisarka” to pominę, bo to szczegół. Choć wiele mówi o umiejętności czytania ze zrozumieniem.

Oczywiście usunęłam wypracowanie, bo przyznaję, że straciłam serce do jego autorki i po prostu przestałam chcieć je mieć u siebie na stronie. Natomiast sytuacja mnie trochę i rozbawiła (wyobraziłam sobie proces, akt oskarżenia i tak dalej…) i zasmuciła. Co z wami się dzieje moi czytelnicy? Czy osiągnięta pełnoletniość sprawiła, że rzeczywiście dojrzeliście? Przyznam, że nawet myślałam, czy nie zaczekać na ten obiecany list z GIODO żądający zdjęcia wypracowania ze strony. A nawet na ów sąd i grafologa, bo to mogłoby być ciekawe… Może zwiększyłoby zainteresowanie moimi publikacjami? W końcu nie ma to jak skandal! A skandal z sądem i pozwem w tle, to dla wielu ludzi wymarzona promocja. Ale, tak jak napisałam, przestałam chcieć mieć to wypracowanie na swojej stronie, a także jakąkolwiek styczność z tak moim zdaniem niedojrzałą osobą (z moich obliczeń wynika, że rówieśnicą mojego syna). A teraz wyjaśnienie…

W 2005 roku byłam zaproszona na spotkanie autorskie do jednego ze stołecznych gimnazjów. Za spotkania autorskie pisarze pobierają honoraria. Głównie z tego żyją, bo przecież nie ze sprzedaży książek, których w ręce czytelników idą coraz mniejsze nakłady. Ja odstąpiłam od tego zwyczaju i przyszłam na spotkanie autorskie za darmo. Dyrektorem szkoły była moja kuzynka. Powiedziała szczerze, że szkoła nie ma pieniędzy, od rodziców uczniów nie bardzo chce brać, a moja książka jest tam lekturą. Zostanę uhonorowana i dzieci na mnie czekają. Poza tym patron jest wyjątkowy. Cóż… napisałabym, jaki, ale nie chcę identyfikować szkoły. W każdym razie na spotkanie przyszłam. Dostałam owacje na stojąco, kwiaty, przepiękny w skórzanej teczce dyplom z podziękowaniami i… prezent. Najpiękniejszy. Były to przepisane na komputerze najlepsze wypracowania na temat mojej książki! Dzieci miały do wyboru kilka tematów. Czy te komputerowe wydruki wypracowań były podpisane ręcznie? Nie pamiętam, mogłabym jednak poszukać. Bo wszystkie takie „pamiątki” trzymam. Akurat siedziałam wtedy nad swoją stroną internetową. Spytałam więc, czy mogę je na niej opublikować.

– Oczywiście. To jest prezent od nas dla Pani. A dzieci będą przeszczęśliwe. To dla nich duże wyróżnienie.

Minęło dziewięć lat, i… Jak widać po liście owo „wyróżnienie” przestało być wyróżnieniem. A dzieci przestały być „przeszczęśliwe”. A przynajmniej jedno z nich na pewno. Czy nagle nagrodzone wypracowanie zmieniło się w powód do wstydu? To jednak druga kwestia. Pozostaje pierwsza i zasadnicza. Czy miałam prawo do publikacji wypracowania?

Przyjaciel prawnik twierdzi, że miałam. (Rozmawiałam zresztą z kilkoma.) Jak wyjaśnił mi ten pierwszy, publikując wypracowanie dziewczynki na temat swojej książki, nie neguję jej prawa autorskiego do tekstu, bo podpisałam autorkę. Nie czerpię z publikacji korzyści majątkowej, bo za czytanie owego wypracowania nie pobieram opłat. Co do tego, czy dzięki publikacji wypracowania wzrosła sprzedaż moich książek – udowodnienie związku między tymi rzeczami jest niemożliwe. Przyjaciel prawnik twierdzi również, że GIODO nie nakazałoby mi zdjąć z witryny wypracowania, bo „Zgodnie z art. 6 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (t. j. Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 926 ze zm.), za dane osobowe uważa się wszelkie informacje dotyczące zidentyfikowanej lub możliwej do zidentyfikowania osoby fizycznej.”, ale: „Osobą możliwą do zidentyfikowania jest osoba, której tożsamość można określić bezpośrednio lub pośrednio, w szczególności przez powołanie się na numer identyfikacyjny albo jeden lub kilka specyficznych czynników określających jej cechy fizyczne, fizjologiczne, umysłowe, ekonomiczne, kulturowe lub społeczne (art. 6 ust. 2 ustawy). Stosownie do ust. 3 powołanego przepisu, informacji nie uważa się za umożliwiającą określenie tożsamości osoby, jeżeli wymagałoby to nadmiernych kosztów, czasu i działań.”

Tu, żeby osoba postronna ustaliła kim dokładnie jest, czyli np. gdzie mieszka dziewczyna podpisana pod listem, musiałaby uzyskać jej dokładniejsze dane z jedynego identyfikowalnego na podstawie opublikowanego wypracowania źródła, czyli z… gimnazjum, którego jest absolwentką. A szczerze wątpię czy szkoła udzieliłaby osobie postronnej innych danych osobowych absolwenta, jak jego imię i nazwisko. Zresztą… wiele szkół publikuje w sieci imiona i nazwiska swoich absolwentów. (W USA nie tylko w sieci, ale również wydawane są publikacje książkowe i to ze zdjęciami.) szkoły, na takie działania zgody mieć nie muszą. Tak, jak zgody na publikowanie imion i nazwisk, a nawet dat urodzenia nie musi mieć dr Jerzy Minakowski, który tworzy w sieci wielką genealogię. W swoim regulaminie i informacji napisał: „Nie gromadzę żadnych „danych osobowych”. Jedynie publikuję informacje genealogiczne.” W przypadku „Wielkiej Genealogii Minakowskiego”  to więcej niż imię i nazwisko. To także imiona rodziców, jak również daty i miejsce urodzenia. Aż muszę spytać dr Minakowskiego, ile ma procesów, bo ktoś sobie nie życzy być w wielkiej genealogii? Uważam, że pojawienie się GIODO i ustawy o ochronie danych osobowych, w formie, która jest dość nieprecyzyjna, a także częste mówienie o niej w mediach i strasznie GIODO sprawiło, że ludzie tak naprawdę nie wiedzą już co jest ich danymi osobowymi. Ileż razy ochroniarz w sklepie odmawiał mi przedstawienia się powołując na ustawę. Ileż razy swojego imienia i nazwiska nie chciał mi podać odbierający telefon w instytucji państwowej urzędnik! Gdyby imię i nazwisko było zastrzeżone, to czy przedstawialiby się nam konsultanci z infolinii?

Sprawę grafologa już przemilczę, bo przy wydrukach komputerowych sprzed 10 lat, to już nie wiem kogo trzeba pozwać, jako biegłego specjalistę. Natomiast przyjaciel prawnik powiedział dość ciekawe zdanie: „sądowi szkoda byłoby czasu na taką sprawę i oddaliłby powództwo, bo pozywający musiałby udowodnić, że z tytułu publikacji na twojej stronie jego wypracowania z dzieciństwa poniósł jakąś szkodę. A jaką mógł ponieść?”

Jeśli są wśród moich czytelników sędziowie i prawnicy, chętnie zapoznam się z ich opiniami. A pytam o to nie tylko w swoim imieniu, ale wielu pisarzy, którzy otrzymują od dzieci laurki, wypracowania, wiersze itd. i publikują je na swoich stronach, Facebooku itd. Czy wszyscy nasi czytelnicy, gdy dorosną, pozwą nas do sądów za to, że chwalimy się tym, co dostajemy od nich, gdy są dziećmi? Czy ich pozwy będą rozpatrzone? Wreszcie. Co nam grozi? Pytam o to zwłaszcza dlatego, że prawie cztery lata temu dostałam w prezencie od swoich czytelniczek z Żytowiecka moje portrety ich autorstwa. Opublikowałam je na swojej stronie i na profilu na FB. I pokazuję teraz tutaj. na stronie podałam nazwę miejscowości i ich imiona! Mało tego, na mojej stronie są zdjęcia z tego publicznego przecież spotkania. Dziś te czytelniczki to dorastające pannice, za moment pewnie maturzystki. Czy muszę obawiać się sądu i GIODO, za to, że opublikowałam podarowane mi przez nie prace, na których pokazały, jak widziały mnie, gdy same miały naście lat? Czy może powinnam się obawiać pozwu za to, że opublikowałam zdjęcia, gdy pozują na nich ze mną przed aparatami, by mieć pamiątkę ze spotkania? Przecież nie mam pisemnej zgody ich rodziców ani na publikację tych portretów ani tych zdjęć.

autorka: Adrianna Chuda
Autorka: Zofia Harendarz
Autorka: Zuzanna Brzeskot

PS A mogła napisać prosto: proszę usunąć, bo dziś się wstydzę…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...