Co z tymi listami?

Spread the love

Dwa dni konfigurowałam nowy telefon. Cóż… przy takiej liczbie kontaktów, które wprawdzie skopiowałam jednym ruchem do nowego aparatu, ale porządkować musiałam już na piechotę, po prostu nie dało się szybciej. Dziś stanęłam oko w oko z pocztą, a właściwie InPost, czyli spółką, którą wygrała przetarg na dostarczenie poczty z sądów. Sprawa beznadziejna. Poprzednie dwa listy z sądu nie trafiły w moje ręce, gdyż miałam na ich odebranie tydzień w takich godzinach i takim miejscu, że niestety nie byłam w stanie tego zrobić. Akurat miałam wtedy straszny młyn w redakcji. Teraz przyszedł list do Ulubionego. Oboje zazgrzytaliśmy zębami. Dlaczego? Oto od kilku dni pracujemy w domu. Wolne zawody, zwłaszcza humanistyczne to takie, które przeważnie wykonuje się w domu. I tak oboje z Ulubionym, a ostatnio i mój syn, który uczy się, przebywamy głównie w domu. Chętnie popisałabym w parku, ale pogoda temu nie sprzyja. Tak więc dom, dom i jeszcze raz dom. Dlatego gdy wyrzucałam ostatnio śmieci, ze zdumieniem, odkryłam w skrzynce na listy awizo. Nie. To nie Poczta Polska. Listonosz, pan Paweł, świetnie wie, że my jesteśmy w domu i polecone można przynieść do mieszkania. Ma też nasze telefony komórkowe, by w razie czego zawiadomić, że idzie z czymś ważnym. Wszystkie awiza w skrzynce to InPost. Ich pocztylion nigdy nie puka do drzwi. Nie wiem nawet jak wygląda. Czy zawsze przychodzi ten sam. Jest dla mnie tak anonimowy, jak w dzieciństwie mleczarz, którego nigdy nie widziałam, a jakoś to mleko pod drzwiami się znajdowało. Poprzednie awiza, choć przychodziły w chwilach, gdy byłam w redakcji, tak naprawdę też nie powinny trafiać do skrzynki. W domu byli przecież i Ulubiony i syn. Dziś, po tych kilku historiach, kiedy zostawiono nam w skrzynce awizo, postanowiłam zaprotestować i zadzwonić do InPost z reklamacją. Ciężka to sprawa. Po pierwsze po wykręceniu numeru infolinii człowiek gubi się w gąszczu komentarzy „jeśli chcesz wciśnij….”. Wciskałam więc i wciskałam, a tu nic. Za każdym razem kolejne polecenia, bym coś wciskała. Wreszcie… za którymś tam wciśnięciem przełączyło mnie do działu reklamacji. Przełączyło nie znaczy niestety, że połączyło. Na podniesienie słuchawki czekałam dobry kwadrans pisząc wtedy tekst do jednej z gazet. Wreszcie…. odebrał pan. Wysłuchał mnie, spytał z jakiej miejscowości dzwonię, a po uzyskaniu wszystkich informacji podał mi numer do punktu obsługi klienta zajmującego się rejonem Warszawy, w którym mieszkam. Podziękowałam panu, rozłączyłam się i zaczęłam dzwonić. Połączyłam się za siódmym razem. Po krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że podano mi numer telefonu nie do tego oddziału InPost. Otrzymałam drugi numer. Rozpoczęłam dzwonienie. Bezskutecznie. Siedem razy włączała się poczta głosowa. Wreszcie wraz z Ulubionym zdecydowaliśmy się pojechać odebrać list. Gdy on kwitował odbiór, ja spytałam, co możemy zrobić, by otrzymywać przesyłki, a nie awiza. Pani powiedziała, że nie jest możliwe, że ktoś przyniósł nam awizo i nie dał przesyłki, bo to nie jest w interesie doręczyciela. Jak mi bowiem wyjaśniono listonosze InPost mają płacone od dostarczonych przesyłek, a nie od zostawionego awizo. No wszystko fajnie, ale gdyby ktoś do nas dzwonił do drzwi, to byśmy słyszeli, bo… pies by zaszczekał. Zrobiłby to minimum raz. Skoro cały dzień ktoś był w mieszkaniu, jak to się stało, że na górę nikt nie przyszedł, a w skrzynce pojawiło się awizo? Jak to się stało, że listonosz Paweł nas zastał, a ten z InPost nie? Pani w okienku w oddziale InPost wzruszyła ramionami i na karteczce napisała cztery numery telefonów, pod którymi mogę zgłosić swoje uwagi. Pod dwoma nikt nie odbierał (jeden zresztą był tym numerem, pod który dzwoniłam wcześniej, a który milczał jak grób). Pod trzecim odezwał się jakiś pan. Przy okazji powiedział mi, że moim listonoszem jest kobieta. Cóż… Fajnie. Już ze 20 lat nie widziałam kobiety dostarczającej pocztę. Wreszcie gender w tym zawodzie. Pan zapewnił, że sprawa będzie załatwiona, ale poprosił o opisanie jej w mailu, bo teraz jest…. na spacerze z psem! Cóż… opiszę. I tylko zastanawiam się, jak to się skończy?  Moje rozmowy, a właściwie korespondencja z operatorem komórkowym, czyli firmą Play (o których już pisałam), trwają. W odpowiedzi na moją skargę stwierdzili bowiem, że… sama jestem sobie winna, bo nie przeczytałam wszystkich informacji o telefonie! No rzeczywiście. Nie sprawdziłam na jaką jest kartę SIM, bo nie spodziewałam się, że jest kilka rodzajów kart. W czytaniu specyfikacji skupiłam się na innych funkcjach telefonu.

Oj…. Ta biurokracja! A w mróz tak niefajnie jest wychodzić, by załatwiać nudne urzędowe sprawy. Już wystarczy, że w sprawie telefonu latałam, jak przysłowiowy kot pęcherzem.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...