Różne oblicza babiego lata

Spread the love

Agnieszka Perepeczko napisała kiedyś książkę „Babie lato, czyli bądź szczęśliwa cale życie.” To pozycja należąca do tych książek, w których autorka bez wstydu mówi o tym, że kobieta dojrzała może być wciąż atrakcyjna. I trudno jej nie wierzyć. W końcu Agnieszka Perepeczko, wygląda i ubiera się jak seksbomba, nadal budzi zainteresowanie mężczyzn. Pamiętam, jak kolega z redakcji pojechał z kamerą na pogrzeb Marka Perepeczki. Nagrywał, jak wspominają go zwykli ludzie, a tu jeden z żałobników mówi:

– No tak, Janosik, No tak, Perepeczko, no tak „Trzynasty posterunek”, ale ja tak naprawdę przyszedłem tu w innym celu.
– A w jakim? – Zainteresował się kolega.
– Przyszedłem tu zobaczyć Simonę.

Chodziło o Agnieszkę Perepeczko, grającą w jednym z popularnych seriali postać atrakcyjnej Simony – pani w wieku babiego lata. Przypomniała mi się ta książka i ta anegdota z dwóch powodów. Po pierwsze byłam ostatnio, (o czym obiecałam napisać) na benefisie Krystyny Podleskiej. To ta urocza dziewczyna prezesa Ochódzkiego z „Misia”.

– Kto to jest?
– Kierownik produkcji Hoffander. Przyszedł z dziewczyną i szpanuje

I drugi dialog:

– To porządna dziewczyna – powiedział Hoffander do Ryszarda Ochódzkiego.
– Trudno. Co robić! – Odparł Ochódzki i zatarł ręce.

W każdym razie pani Krystyna obchodziła 45-lecie swojej pracy aktorskiej. Benefis miał miejsce w teatrze „Druga strefa”, a my trafiliśmy tam w towarzystwie znajomej (córki przyjaciółki z czasów studenckich mojego śp. taty.) Traf chciał, że dosłownie tydzień wcześniej obejrzeliśmy na DVD „Misia”. Dlatego w czasie benefisu mieliśmy to, co nakręcono 40 lat temu, naprawdę i w przenośni przed oczami. Oto na scenie Stanisław Tym, taki jak wtedy, choć mówiąc eufemistycznie „bardziej zmarszczony”. A pani Krystyna – podobnie. W eleganckiej, zielonej sukni, roześmiana i kwitnąca. Podczas benefisu przyjaciele śpiewali dla niej, odgrywali skecze i tym podobne. Mąż – Janusz Szydłowski śpiewał jedną z piosenek Mariana Hemara. Ona sama wraz ze Stanisławem Tymem wspominała, jak dostała angaż do „Misia”. A Jerzy Gruza wspominał poznanie na ulicy na Nowogrodzkiej, gdzie pani Krysia w zwiewnej niebieskiej sukience w groszki biegła nadać list do Londynu do ukochanego, który miał na imię Stefanek. Jednak dość szybko tym ukochanym stał się sam Jerzy Gruza, którego dwudziestojednoletnia Krysia odwiedziła na festiwalu w Sopocie taszcząc ze sobą wielką walizkę. Anegdoty o niej były cudne, bo i życiorys bogaty. Krystyna Podleska urodziła się w Londynie, jako córka jednego z żołnierzy generała Stanisława Maczka. Dorastała tam. Tam też chodziła do szkoły aktorskiej i grała w polskim teatrze. Podczas jej benefisu nie zabrakło, więc rodaczek i rodaków z zielonej wyspy.

Gdy opowiadałam potem znajomym, że byłam, że widziałam, że było wspaniale wszyscy pytali: „Czy ta starsza pani dobrze się trzyma?”. Świetnie!  Niejedna trzydziesto- czy czterdziestolatka chciałaby mieć taką figurę a przede wszystkim tyle energii. Zapewne jednak za to wszystko odpowiada wrodzone poczucie humoru i optymizm. To on jest źródłem szczęścia. Podobnie, jak u Agnieszki Perepeczko.

Książka Agnieszki Perepeczko przypomniała mi się też dlatego, że dosłownie dzień po benefisie Krystyny Podleskiej dowiedziałam się, że pewna moja znajoma przebywa w domu opieki. Proszę pozwolić mi, że nie napiszę, kim dla mnie jest ani kim w ogóle jest. Niech pozostanie anonimową panią o nieznanym zawodzie, choć… zdradzę, że w swoim czasie był to zawód uznawany za równie ekskluzywny i prestiżowy, co zawód aktora. To zresztą pani mniej więcej w tym samym wieku, co Krystyna Podleska i Agnieszka Perepeczko. Jak się okazało do domu opieki uciekła, bo nie chciała dłużej mieszkać z synową. Wcześniej sprzedała swoje mieszkania, dołożyła się do domu syna i wylądowała u niego w wielkiej willi. Teraz nagle dowiedziałam się, że jest w domu opieki. Przeżyłam szok. Znam ją ponad 30 lat. Nie spałam więc ze dwa dni zanim zdecydowałam się, że muszę ją odnaleźć. Nie było to proste. Nie chciałam, by o tym, że wiem o wszystkim, dowiedział się jej syn, który fakt gdzie przebywa matka, starannie ukrywa. Musiałam więc wszystko zrobić bez pytania osób trzecich. Koleżanka zdobyła od kogoś tam z jej dalszej rodziny jeden telefon do domu opieki – niestety nieaktualny. Ale, gdy zadzwoniłam pod wskazany numer powiedziano mi, że znajoma jest w X. Obdzwoniłam wszystkie domy opieki w X. Wreszcie…. Znalazłam! Gdy pensjonariuszka usłyszała mój głos zaczęła szlochać! Obiecałam, że następnego dnia przyjadę. Był jednak problem: nie dostałam przelewu z pracy i w portfelu miałam… siedem złotych. Na dodatek w baku paliła się rezerwa i jeszcze do tego wszystkiego zeszło mi powietrze z koła. No, ale, od czego przyjaciele. Powiedziałam jednej z przyjaciółek, „co i jak” i pożyczyła mi na benzynę, drobne zakupy i wulkanizację. Wskoczyłam, więc w auto. Niestety koła nie udało się naprawić. Już wiem, że muszę kupić dwie nowe zimowe opony, ale jakoś bez zapasu w bagażniku wyruszyłam kilkadziesiąt kilometrów poza Warszawę. Dla kurażu i na wszelki wypadek odmawiając w trakcie jazdy kilka „zdrowasiek”. Może nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. Dojechałam. Z domu wzięłam zestaw terapeutyczny w postaci trzech tomów Agathy Christie, do których po drodze dokupiłam wielki notes i ptasie mleczko. Znajoma powitała mnie niemal ze łzami w oczach. Z trudem wyciągnęłam informacje, co się właściwie stało, bo nie bardzo chciała mówić rzeczy, które stawiałyby w złym świetle ukochanego syna. Dowiedziałam się jednak, że ma chore kolana, porusza się więc przy balkoniku, a u syna w domu zamieszkała na I-szym piętrze. Po schodach chodzić nie mogła, więc całymi dniami siedziała głodna. Synowa jej nienawidziła, dlatego zdecydowała się stamtąd wyprowadzić: „Zrobiłam błąd życia, że sprzedałam mieszkanie. Teraz nie mam gdzie się podziać” – powiedziała. Straszne to było. Zwłaszcza, że w domu opieki jest jedyną pensjonariuszką, której umysł działa bez zarzutu. Nie ma tam żadnej przyjaciółki, bo inne panie przebywające w ośrodku są po prostu „niespełna rozumu”, gdyż toczy je alzheimer, oraz inne rodzaje starczego otępienia. Jedna z pensjonariuszek przywitała mnie w drzwiach, z drugą miałam przyjemność jechać windą. U obu świadomość na poziomie rozwielitki. Horror! Zresztą… jestem zaprawiona w wizytowaniu takich miejsc. W końcu w domu opieki odwiedzałam mamę Eksia, a także ciocię, o czym w swoim czasie tutaj pisałam.

Znajoma swojego syna nie widziała od roku. Poza nim i jego dziećmi nie ma nikogo. W domu opieki odwiedzają ją jedynie koleżanki – jej rówieśnice. To one dowożą nowe kapcie, gdy zedrze stare, czy piżamy, gdy się zniszczą i tak dalej. Ona sama do sklepu pójść nie może, bo porusza się o balkoniku. Dzień wypełnia czytaniem, oglądaniem telewizji i czekaniem na telefon od syna. Daremnie. Powiedziałam, że w moim autorskim zestawie terapeutycznym jest notes. Pisanie to terapia. Mnie pisanie nie raz pomogło, gdy byłam na psychicznym zakręcie. A każdy człowiek nosi w sobie przynajmniej jedną książkę. Niech znajoma opisze swoje wspomnienia z pracy. To była naprawdę prestiżowa profesja i myślę, że wiele osób takie wspomnienia chętnie by przeczytało. Spytała, czy jak napisze, to coś z tym zrobimy. Powiedziałam, że tak. Bo jak ona to zrobi, to stanę na głowie i znajdę wydawcę. Na razie niech pisze. Ma przed sobą jeszcze wiele lat życia. Niech spędzi je na czymś pożytecznym, a nie oczekiwaniu na telefon syna. Zwłaszcza, że na odchodne powiedziała mi:

– Małgosiu, moim największym marzeniem jest przejechać się tramwajem. I myślę czasem, że kiedyś byłam taka szczęśliwa. Mogłam pójść do sklepu i kupić sobie kilogram ziemniaków.

To niewielkie marzenia. Nie chcę analizować postepowania jej syna i synowej, bo nie mam do tego prawa. Nie chcę więc drążyć dlaczego syn, który zarabia miesięcznie mniej więcej dziesięć razy tyle co ja, nie wstawi matce zębów i nie zoperuje kolan. Zwłaszcza, że wcześniej dostał od niej ciężkie miliony na dom! Może ma jakiś ważny powód? Zresztą…. mógłby ktoś powiedzieć, że pani jest sama sobie winna, bo, po co sprzedawała mieszkanie i przekazywała swój los w ręce jedynaka. Ale mimo tego cały czas myślę o tym, że z jednej strony, to trochę taka współczesna „Ballada o Januszku”, a z drugiej… Jakże różne oblicza w życiu kobiet ma to babie lato. Dopiero co media ogłosiły, że Agnieszka Fitkau-Perepeczko zamieszkała w Australii z młodszym kochankiem. W tym samym czasie troszkę nawet młodsza od niej moja znajoma mieszka w X z zestawem terapeutycznym, na który składają się książki, notes i pudełko ptasiego mleczka. A jej marzeniem nie jest miłość, ale jazda tramwajem.

PS A dziś w Warszawie, jak na ironię, rozpoczął się I Kongres Zdrowego Starzenia.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...