Twój przyjaciel na wieki

Spread the love

Czasem nie ważne czy znasz język i umiesz czytać. Książka i tak może być twoim przyjacielem. Jestem w Gdańsku, gdy piszę te słowa. Za kilka godzin Ulubiony swoim monodramem otwiera festiwal monodramu Monoblok. Jestem więc zdenerwowana. Już okazało się, że z domu zapomniałam: szlafroka, cienkich skarpetek, które mogę założyć pod spodnie do eleganckich pantofli i kilku jeszcze drobiazgów. Cieszę się natomiast, że mam ze sobą książkę. I to nie jedną. Wzięłam tradycyjną papierową z lat 90-tych. Tytuł: „Łowcy potworów” i napisał ją Ryszard Wójcik. Jest tam podobno o mim ojcu, ale jeszcze do tego momentu nie doszłam. Mam też oczywiście tableta, na którym mieści się książek kilkadziesiąt. Między innymi cały Adam Mickiewicz, cały Bolesław Prus i cały Aleksander Fredro, ale też w oryginale William Shakespeare, Arthur Conan-Doyle, Agata Christie, Eugeniusz Oniegin Aleksandra Puszkina i kilka sztuk Karpenki-Karego, na których uczę się ukraińskiego. W Gdańsku nocujemy w uroczym domku z pokojami pozbawionymi telewizorów. Co za raj! Telewizor na cały hotelik jest jeden i to w wielkiej sali telewizyjnej pełniącej rolę świetlicy. Tu…. oprócz telewizora masa książek! Po prostu biblioteczka turysty, a w niej stare numery „Poznaj Świat” i książki z czasów PRL.

I właśnie w momencie, gdy kontempluję znajdujące się na półce lektury, bo do wyjścia do teatru na próby i instalacje jeszcze kilka godzin, zadzwonił telefon. To Jola Niwińska z polskiego Bookcrossingu, by powiedzieć mi, że wróciła już z podróży na Antypody, gdzie zostawiła m.in. moje książki. Teraz są w Sidney! Zanim jednak tam trafiły Jola była w kilku wioskach i fotografowała miejscowych z tymi książkami w reku. I teraz zadzwoniła, by mi powiedzieć, że jak zamieściła zdjęcia na Facebooku to ktoś tam skomentował złośliwie, że „na pewno czytali po polsku” a ktoś, że „teraz będą uczyć się polskiego”. A ona chciała po prostu pokazać na świecie nasze książki, jak wyglądają, jak pachną, czym są, jak są grube. I teraz jej trochę przykro. Uspokoiłam ją. Moim zdaniem promocja książki i czytelnictwa nie koniecznie polega na tym, że wręcza się ją tym, którzy potrafią czytać. Obcowanie z książką, nawet jak nie znamy języka, którym została napisana, a może właśnie szczególnie wtedy, uczy pokory. Nie wiemy co tam napisane? A może to jakiś tajny szyfr? Z jaką czcią w końcu podchodzimy do kamienia z Rosetty, a przecież być może dla jego współczesnych nie przedstawiał on wielkiej wartości. Czyż nie podobnie jest z książkami?

Jola Niwińska opowiada dzieciom z Papui Nowej Gwinei o polskich książkach i idei bookcrossingu.

Gdy mój syn był mały Eksio wrócił ze śmietnika z pustym wiadrem i książką, którą tam znalazł na stercie makulatury. Była to książka o małpce Nicke Nyfiken. Potem po latach znalazłam, że oryginalnie została napisana po angielsku przez niejakiego  H. A. Rey jeszcze pod koniec lat 30-tych. Nam jednak trafiła się wersja… szwedzka. Znam kilka języków. W jednych mówię, w innych tylko czytam, w jeszcze innych rozumiem piąte przez dziesiąte. Po szwedzku rozumiem pięćdziesiąte przez setne, a jednak… książkę czytałam na głos mojemu synowi. Miała ona cudne obrazki (dopiero potem dowiedziałam się, że ich autorem była żona pisarza Margaret Rey i są one obecne w każdym wydaniu książki o Nicke Nyfiken, małpce zwanej w oryginale „Ciekawskim Georgem” („Courious George”). Syn do dziś uważa tę książkę za jedną z ulubionych, bo za każdym razem, gdy mu ją czytaliśmy trochę zmienialiśmy tekst powieści. Treść była rzecz jasne zawsze ta sama. Oto małpka uciekała z ZOO na dachu autobusu, trafiała do pracy podczas której myła okna w wieżowcu, ulegała wypadkowi, trafiała do szpitala, w którym miała odlot po eterze (tak działają narkotyki Maciusiu) i na końcu odkrywał ją reżyser, który czynił z niej bohatera swojego filmu i zabierał do Hollywood. Do dziś ani ja ani mój syn nie znamy szwedzkiego. Książkę jednak mamy i darzymy szacunkiem. Sprawiła nam wielokrotnie wielką radość. Dlaczegóż więc nasze polskie książki nie mogły sprawić radości nieznającym polskiego języka mieszkańcom Antypodów? Tez mogą sobie wyobrażać co w nich jest napisane. Na podstawie ilustracji mogą tworzyć własne historie. Być może ciekawsze od tych, które napisaliśmy my – polscy autorzy. Ja tam twierdzę, że tylu mamy przyjaciół ile książek przeczytaliśmy. A książka może być przyjacielem na wieki.

PS jestem w trakcie udzielania wywiadu pewnemu ukraińskiemu pismu literackiemu. Zadano mi pytanie o książki mojego dzieciństwa. Mogłabym napisać tomy, ale… pod wpływem tego wywiadu wróciłam myślami do „Dzieci z Bullerbyn”. Oj zbliża się dzień, kiedy znów na kilka godzin wyląduję w górskiej wiosce, w której stoją tylko trzy chałupy i mieszka tylko sześcioro (a potem siedmioro) dzieci i żadne z nich nie ma internetu, telewizora, a nawet radia. A jednak mają co robić! I mimo tych braków wcale nie są głupsze od swoich rówieśników z dzisiejszych czasów.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...