Jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości, że pewne rzeczy przydarzają się tylko mnie to dziś krótkie słowo o guzach i ranach… Otóż… Dziś mam na głowie trzy. Pierwszy nabiłam sobie przedwczoraj w nocy, bo po ciemku wstawałam do toalety i się zachwiałam – tak więc norma. Drugi mam, bo dziś spadło mi coś pod biurko i się schyliłam, a potem za wcześnie podniosłam głowę – też norma. Ale trzeci nabiłam sobie, bo dostałam do dziennikarskich testów auto Dacia Logan MCV 1,2. Test zrobiłam, wrażenia opisałam, ale ten guz… Proszę mi wytłumaczyć jak można zdzielić się w głowę drzwiami od auta? Też dokładnie tego nie wiem, ale w ogóle wiem, że można. Bo fakt jest taki, że drzwi otwierałam i zatrzymały się dopiero na mojej głowie. Efekt tego był taki, że dwa dni „jechałam”, ale nie tylko wspomnianą Dacią, lecz także na aspirynie. Oczywiście ktoś powie, że pewnie wina samochodu, który nazwałam zresztą 'transylwańskim karawanem’, ale… gdybym była wyższa lub niższa albo miała buty na innym obcasie, pewnie moja sytuacja wyglądałaby inaczej. Na pocieszenie dla Dacii dodam, że rok temu zrobiłam sobie dziurę w nodze… drzwiami od służbowego telewizyjnego Forda Mondeo. Tym razem zamykałam drzwi. Walnęłam nimi dość mocno. Niestety na drodze była moja noga. Zdzieliłam się w nią solidnie. Oczywiście nie przejęłam się tym zbytnio i nawet nogi nie obejrzałam. W końcu: czym jest ból nogi w porównaniu np. z porodem? W każdym razie dopiero w domu okazało się, że uderzenie spowodowało ranę w postaci dziury w nodze. Owa rana zaschła, a w niej… zastygł kawałek tkaniny z nogawki od spodni. Musiałam go sobie wyrywać.
Dziś biegam po domu, jak przysłowiowy kot z pęcherzem, bo jutro jedziemy do Gdańska na kolejny festiwal monodramu. Muszę jeszcze spakować się, pojechać do wulkanizacji i zmienić koło, a także napisać kilka zaległych tekstów i… chyba już wszystko. Oczywiście chyba. Ponieważ biegając po mieszkaniu już trzy razy poślizgnęłam się na podłodze, więc tylko patrzeć, aż guzów mi przybędzie… przecież do końca dnia daleka droga. Równie daleko jest do Gdańska. Mam nadzieję, że niczego nie zapomnę i już bardziej się w łeb nie zdzielę. Chociaż jeśli o mnie idzie to wszystko jest możliwe. W końcu, gdy jechaliśmy do Wrocławia zapomniałam paska do spodni. Kupiłam pierwszy lepszy w tzw. „Szmatluksie”. Okazał się niestety jednorazowy. Klamra rozpadła się w drodze powrotnej do Warszawy. Pocieszyłam się tylko tym, że był tani, więc za dużo forsy nie straciłam, no i że jak człowiek siedzi, to spodnie nie mogą z niego spadać.
Teraz też jakby co, to będę się pocieszać. W wynajdowaniu powodów do zadowolenia z niefajnych sytuacji jestem lepsza niż moja mistrzyni Polyanna.