Po co są książki, czyli słówko o protestującej mamusi

Spread the love

Gdy kilka lat temu była dyskusja o zmianie lektur szkolnych, bo są nudne i nie zachęcają do czytania, oniemiałam. Lektury szkolne nie mają zachęcać do czytania! One mają uczyć historii literatury – polskiej i światowej. Chyba dotarło to wreszcie do decydentów, bo wrzawa wokół tematu ucichła. Niestety rozgorzała gdzie indziej. Czemu służą książki w ogóle? Zwłaszcza te dla dzieci i młodzieży?

Dostałam ostatnio taki list (pisownia oryginalna):

,,Mamo co to jest dziwka?”
Takie pytanie zadała mi moja dziesięcioletnia córka po przeczytaniu książki  Pani Małgorzaty Piekarskiej pt. ,, Tropiciele”. Nie mogłam uwierzyć że taką informację uzyskała z książki dla dzieci, na pewno z szkoły , z podwórka…
A jednak nie. Moje dziecko pierwszy raz wymówiło słowo DZIWKA dzięki książce dla dzieci.
Po moim oględnym wytłumaczeniu znaczenia tego słowa stwierdziła że są tam też inne brzydkie słowa np ,,kuźwa” i że to dziwne że są tam takie rzeczy bo ,,przecież z książek czerpie się wiedzę!”
Moja córka przez dziesięć lat swojego życia miała kontakt z różnymi dziećmi z różnych środowisk. Chodziła do zwyczajnego przedszkola, teraz chodzi do zwykłej publicznej szkoły. Mieszkamy na zwyczajnym osiedlu gdzie gania po podwórku z dzieciakami z różnych domów i pomimo to nigdy nie słyszała tego słowa!
Są tam też inne ,,zarypiste” słowa : gnojek, mendo i usrana …  Czy taką wiedzę chcecie przekazywać dzieciom?
Oczywiście są dzieci które używają takich słów a nawet lepszych i robią takie rzeczy których dorośli nie zrobią przez całe swoje życie. Pracowałam z takimi dziećmi to wiem. Jednak to są dzieci nieszczęśliwe! Dzieci zaniedbane i zepsute przez dorosłych od których biorą przykład.
Dzieci rodzą się piękne i czyste w środku.  Wszystkie.To dorośli sprawiają że staja się zepsute, wulgarne i zblazowane.  Dzieci powinny pozostać jak najdłużej niewinne i naruszone brudem świata.
Powinno się je otaczać miłością, pięknem i poczuciem bezpieczeństwa. Powinno się je uczyć dobrych rzeczy. Dobrze odnosić się do siebie nawzajem a nie ,,cool” sformułowań dziwka, zarypińscie, usrana itd. Na to naprawdę jest całe życie. A dzieci jednak tak się  do siebie nie odnoszą jak to się wydaje autorce. Dlaczego coś takiego promuje?
Dlaczego Wy coś takiego popieracie? Mówicie tak do swoich dzieci?
Zostałam oszukana. Z reguły zakładam że ludzie są dobrzy i tak podchodzę do świata , niestety z naiwnością!
Widząc książkę dla dzieci zakładam że jest to coś specjalnego. Coś wyjątkowo stworzonego z troską i dbałością bo to książka dla DZIECI! Powierzyłam wam coś najcenniejszego co mam. Moją córkę, jej wrażliwość i wyobraźnię. Z zaufaniem wpuściłam Was do jej dziecięcego świata.I czego się nauczyła ? Słowa ,,dziwka”.
Jak to zrekompensujecie? Ale co to takiego złego? I tak by się nauczyła…
A ja się nauczyłam że nie można ufać ludziom, którzy określają siebie przyjaciółmi dzieci i dla nich tworzą. To wszystko fałsz. Dziękuje za tę lekcję.
Książkę tę dostała w prezencie od koleżanki. Jej mama ją kupiła. Zachęcił ją opis książki z tyłu okładki , taki piękny i gładki!:”

Odpisałam owej Pani następująco:

„Szanowna Pani,
książka jest na rynku od 10 lat i pierwszy raz spotkałam się z zarzutem, że są w niej niestosowne rzeczy. Jest ona przeznaczona dla młodzieży, a nie dzieci, gdyż pisana była z myślą o czytelnikach powyżej 11-go roku życia. Bohaterami są gimnazjaliści. Gdyby przeczytała Pani książkę w całości razem z córką, zobaczyłaby Pani, jakie wartości ona promuje i na pewno nie jest to przeklinanie czy wyzywanie. Sądzę, że ocenianie po wyrwanych z kontekstu fragmentach nie jest odpowiednie.
W ciągu dziesięciu lat od pierwszego wydania książka nie zebrała ani jednej negatywnej recenzji. A pisali je specjaliści od tego typu literatury. Czytali oni książkę, jako całość, a nie wyrwane z kontekstu zdania, czy słowa. W wielu szkołach jest omawiana ona, jako lektura i nikt z nauczycieli nie miał o te słowa pretensji, nie uznał też ich za niestosowne w tej formie i kontekście, w jakiej są one w tej książce napisane. Faktem jednak jest, że były to klasy szóste (koniec szkolnej edukacji) lub pierwsze gimnazjum. Myślę jednak, że brak reakcji nauczycieli na to, co oburzyło Panią o czymś świadczy. Wielokrotnie czytałam wypracowania na temat tej książki. Dotyczyły one także młodzieżowego języka.
Poniżej odsyłam do recenzji. Są zebrane na mojej stronie z podaniem źródeł:
http://piekarska.com.pl/?page_id=1937
Bardzo Pani współczuję sytuacji. Niestety jest to tylko dla mnie dowód, że przez całą podstawówkę lepiej czytać książki razem z dziećmi i na bieżąco omawiać z nimi to, co się przeczytało. Ma Pani cudowną córkę, która zapytała. I to jest w tej sytuacji najważniejsze. Zachęcam do przeczytania książki – zobaczy Pani, ze nie ma czego się bać.”

Pani jednak nie przyjęła argumentów. Zaczęły się kolejne listy, a w nich opowieści o jej kryształowej rodzinie, w której nikt nie mówi żadnych brzydkich słów. I kryształowej dziewczynce, którą właśnie niemal „pozbawiłam cnoty”, bo pewne wyrazy: „dziwka”, „zarypiście” (nomen omen wymyślone przeze mnie), „usrany”, „gnojek” i „menda”) poznała dopiero w mojej książce. Naprawdę? Aż wierzyć mi się nie chce. Gdzież to dziecko się uchowało? Gdy mój syn był w 2 klasie podstawówki i jeździłam z jego klasą na basen, za każdym razem musiałam uspokajać dzieciaki, wyzywające się od „chujów”, „pedałów” i mówiące do siebie „spierdalaj cwelu” tudzież „won kurwo”. Działo się to wśród dzieci z Saskiej Kępy, uczniów szkoły uchodzącej za jedną z lepszych w dzielnicy, których rodzice nie byli menelami, a aktorami, naukowcami, prawnikami itd. Wynosiły te słowa nie z domów, ale np. z telewizji i filmów szpiegowskich, które rodzice oglądali przy nich zupełnie nieświadomi, że dziecko chłonie to, co mówią bohaterowie np. policjanci w slumsach.

Jako ciekawostkę wyznam, że owa pani wysłała swój list nie tylko do mnie. Także do mojego wydawcy, patronów medialnych, dyrekcji i władz TVP itd. Tamże odesłałam i ja swoją odpowiedź, bo uznałam jej wysyłanie do dyrekcji za wywieranie na nich nacisku do rozprawienia się ze mną. Ona swojej kolejnej odpowiedzi już do nich nie posłała, więc zostałyśmy na dobry tydzień przy wymienia zdań „jeden do jednego”. Korespondencja pewnie nadal by trwała, gdybym nie urwała jej stwierdzeniem, że z mojej strony temat został wyczerpany. Pani i tak nie zrozumie, że celem książek dla młodzieży jest rozbudzenie zamiłowania do czytania, a także obeznanie z otaczającym światem. Ten zaś jest, jaki jest. Nie zachęcimy do czytania książkami uładzonymi, tak jak nie zrobimy tego lekturami szkolnymi, których celem jest nauka historii literatury lub historii w ogóle. Nie zrobi się tego podsuwając nastolatkom papierowych, grzecznych bohaterów, którzy szurają nóżkami i co chwile mówią: „Tak, mamuniu! Nie, mamuniu!”. Od takich historii dzieciaki naprawdę uciekają.  

Podzieliłam się korespondencją z przyjaciółką pisarką Małgosią Strękowską-Zarembą. Jej książki dla dzieci z serii o Filipku też zostały w swoim czasie zaatakowane przez jakąś babcię, która oburzała się, że ich bohater Filipek Zaskroniec jest wyzywany przez kolegów od… „padalców”! No straszne! Protestująca przeciwko Filipkowi Pani też napisała swoje pismo wszędzie gdzie się dało. Małgosia też pisała wyjaśnienia. Pani nie zrozumiała. Tak, jak ta moja. W jednej z książek o Filipku bohater obsiusiał babcię. To też wywoływało oburzenie różnych starszych babć. Ja załamywałam nad nimi ręce. Dlaczego? Otóż gdyby żyła moja mama, to skończyłaby w tym roku 89 lat. Pamiętam jej historię z rodzinną awanturą, kiedy… obsiusiała własną matkę! A tak! Rzecz działa się przed wojną. W czasach, gdy niemal w każdym polskim domu wisiała dyscyplina w postaci sarniej nóżki do okładania nią nieposłusznych dzieci. Mama coś przeskrobała, a była wyjątkowo niegrzecznym dzieckiem, którego w niegrzeczności n a głowę bił tylko rodzony starszy brat – wuj Stefan, później żołnierz Armii Krajowej. Babcia goniła niegrzeczną mamę, by dać jej sarnią nóżką w skórę. Mama uciekała dookoła okrągłego stołu w salonie odwracając za sobą krzesła, by spowolnić pościg. Wreszcie wypadła do ogrodu i wskoczyła na trzepak. Babcia pogroziła jej palcem: „Czekaj! Czekaj! – powiedziała: – Zejdziesz to dostaniesz”. Mama jednak ani myślała zejść. Siedziała na trzepaku i obżerała się renklodami, które zwisały z gałęzi nad trzepakiem. W pewnym momencie zachciało jej się siusiu. Poinformowała babcię, a ta stwierdziła, że to cudowna wiadomość, bo jak teraz mama zejdzie na siusiu to dostanie w skórę. Co zrobiła mama? Odchyliła nogawkę szarawarów (tak się mówiło wtedy na letnie krótkie spodenki) i zaczęła siusiać z trzepaka oblewając moczem babcię, czyli swoją własną mamę, która wrzeszczała na cały ogród do dziadka: „Julek! Nie wytrzymam! Ona leje na mnie z góry!” Historia skończyła się tak, że moja mama, korzystając z babcinej nieuwagi ześlizgnęła się z trzepaka i pobiegła do sąsiadów, u których zjadła i obiad i kolację, ale na noc wróciła do domu. No i dostała w skórę sarnią nóżką, bo babcia swoje dzieci trzymała krótko. Historia siusiającego na babcię Filipka nie jest więc nieprawdopodobna, wydumana i wyuzdana. Moja mama coś takiego zrobiła i to 80 lat temu! Było to w czasach, gdy dziecko nie mówiło do mamy: „Mamo daj!”, ale: „Mamo, czy mama może dać.” Moja mama zresztą powiedziała do swojej: „Mamusiu, mamusia się odsunie, bo będę siusiać.”

Takie rzeczy czytam w wannie! #ksiazka #filipek #strekowskazaremba

Przyznam, że to przykre ilu współczesnym ludziom wydaje się, że lektury mają zachęcać do czytania, a literatura dla dzieci wychowywać, by wszyscy byli grzeczni. To jest jakieś idiotyczne przekonanie wyniesione chyba z XIX w. Literatura, i to zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, pokazuje świat i oswaja z nim. Wszelkie większe zafałszowania rzeczywistości, przesłodzenia, są przez dzieci odbierane jak kłamstwo i traktowanie czytelnika z góry. Dziecko i nastolatek nie znoszą pouczania. Dobranockę o „Misiu Uszatku” oglądałam nie dlatego, że moralizował, ale dlatego, że były to piękne lalki i do dziś mnie zachwycają. Treściowo wydawał mi się dydaktycznym smrodkiem. Nie byłam w tym odbiorze jedyna. I nie ja jedyna oglądałam go dla tych lalek i jego słodkiego, przytulnego domku, a nie tych wypowiadanych treści, z których wynikało, że „nie wolno dzieci śmiać się z babuleńki”.

Faktem jednak jest, że jeśli ktoś chce, żeby słowo pisane wychowywało jego dziecko, powinien pozostać przy czytankach szkolnych. Są uładzone, odległe od rzeczywistości i wychowują dzieci nieświadome zagrożeń, z którymi wcześniej lub później dziecko się zetknie. A zetknie się z nimi na pewno i to mimo tego, że jest chronione przez rodziców. Co się stanie, gdy się z nimi zetknie? Czy sobie poradzi? Różnie to być może. Zwłaszcza, gdy było chronione przed tą szarą strefą życia. Jak poradzi sobie z wyzwiskami od „chujów”, „pedałów”, które osobiście słyszałam wydobywające się z ust ośmiolatków z dobrych domów? Jak poradzi sobie  z gnębieniem, popychaniem, dokuczaniem?

Pisałam tu kiedyś, jak mi w szkole dokuczano. W radzeniu sobie z tym pomagały mi właśnie książki. I to nie dydaktyczne czytanki o grzecznych dzieciach, ale Adam Bahdaj i Hanna Ożogowska, których bohaterowie byli potwornie niegrzeczni. I tez czasem przeklinali, co z wiekiem nam umknęło, bo język cały czas ewoluuje, więc nie zdajemy sobie sprawy z tego, że przed laty jakieś słowo było uważane za niezbyt kulturalne.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...