Nowa ustawa śmieciowa spowodowała potworne zamieszanie w moim domu. Mimo zgłoszenia i rejestracji w urzędzie dzielnicy, gospodarstwa domowego złożonego z trzech osób (i psa, choć to ostatnie jest z punktu widzenia prawa śmieciowego nie ważne) nagle… przestano nam wywozić śmieci. Najpierw czekaliśmy cierpliwie, bo pojemnik przed domem jeszcze nie był zapełniony. Potem zaczęliśmy się niecierpliwić. Przez dwa dni nawet trzymaliśmy śmieci w mieszkaniu, a przez następne dwa na klatce schodowej, co jest jakimś strasznym obciachem, ale w domu pies za bardzo się tym interesował. A na dworze stawiać nie chciałam, bo bałam się, że w takie upały to psy, koty i bezdomni wszystko rozwloką po posesji. W końcu w czwartek zadzwoniłam do MPO. Przeproszono mnie i powiedziano, że śmieciarka będzie w piątek, że niezabrane śmieci zabiorą, żebyśmy wszystkie worki ustawili koło pojemnika. Tak tez zrobiliśmy. Tymczasem… minął piątek, a śmieci nikt nie zabrał. Ponieważ wierzyliśmy, ze zostaną zabrane, więc nawet ich przybyło, bo zrobiliśmy porządki w domu. Nadeszła sobota, niedziela i w końcu poniedziałek. Na szczęście zelżały upały i pojawiły się deszcze, więc nikomu w śmieciach grzebać się nie chciało. Wory i pełen pojemnik cierpliwie czekały na zmiłowanie, czyli śmieciarkę Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Dziś rano zadzwoniłam do MPO. Powiedziano mi, że śmieciarze u mnie byli (i w piątek i w poniedziałek i wiele razy wcześniej), ale… nie miałam pojemnika, więc śmieci nie zabrali, bo pozostawionych samopas nie zabierają. Musi być pojemnik. Zaprotestowałam. Przecież pojemnik jest.
– Czy mam obfotografować posesję, by to Państwu pokazać? – spytałam.
Pani powiedziała, że nie trzeba, ale poinformowała mnie, że ona od swoich pracowników ma informację, że nie mam żadnego pojemnika.
– Jak to? – Zdziwiłam się. – Przechodnie widzą pojemnik, nawet podrzucają mi śmieci, a śmieciarze nie widzą?
– Może pani ma zamkniętą bramę? – Spytała pani na infolinii.
– Bramę mam zamkniętą, ale obok jest wejście przez furtkę, którą nota bene ktoś ukradł na złom – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Tak więc każdy może wyjeść do mnie na podwórko. Ludzie wchodzą i mi śmieci podrzucają, a śmieciarze wejść nie mogą?
Pani jednak uparcie twierdziła, że od śmieciarzy ma informację, że nie mam pojemnika. Poleciła, żebym wyszła do nich, kiedy przydają i pokazała im swój pojemnik. Problem w tym, że przecież jestem w pracy! Mam nie iść do redakcji i czekać na śmieciarzy? Bo oni nie widzą dwustulitrowego pojemnika? No to już jest jakiś obłęd! Pani obiecała sprawę wyjaśnić. Ja z kolei zdecydowałam się interweniować w biurze gospodarki odpadami urzędu miasta. W końcu sytuacja zmusiła mnie, by obok pojemnika pojawiły się już worki w liczbie siedmiu. Zgłaszanie trwało 20 minut. Musiałam powtarzać jak się nazywam, gdzie mieszkam, jaką miałam umowę. Wreszcie pan spytał, czy dawałam kiedyś śmieciarzom łapówki! Zaniemówiłam. Po co miałabym dawać śmieciarzom łapówki? Okazało się, że przed nową ustawą o gospodarce odpadami śmieciarze brali na lewo pieniądze od ludzi, którzy nie mieli umów. Tak przynajmniej twierdził pan na infolinii.
– Ludzie zgłaszali dwa pojemniki, a mieli cztery, za te dodatkowe dwa płacili bezpośrednio śmieciarzom – tłumaczył mi. – I oni się proszę pani teraz złoszczą, bo skończyły się dodatkowe zarobki na lewo. Musza brać wszystkie śmieci, bo są nowe umowy i pieniądze już nie przez nich przepływają.
– Ale mnie to nie interesuje! Ja im nigdy nie płaciłam – zirytowałam się. – Fakt jest taki, że mam niewywiezione śmieci od dawna.
– Od kiedy?
– Zorientowałam się na początku sierpnia, bo to wtedy zapełnił mi się kosz.
Zgłoszenie przyjęto. Nawet SMS’em przyszło potwierdzenie. W międzyczasie do MPO postanowił zadzwonić Ulubiony. Po prostu, gdy ode mnie usłyszał po raz kolejny śpiewkę o tym, że śmieciarze twierdzą, że nie mamy kosza, zaczęli go brać diabli. I wtedy się okazało… Z ostatnim dniem lipca umowę z MPO rozwiązał nasz sąsiad, bo się wyprowadził. Żeby było już bardzo smutno, przykro i absurdalnie, to dwa tygodnie później umarł. Tymczasem pod koniec lipca MPO podjechało i… zabrało jeden z pojemników. Pech chciał, że ten, na którym był mój adres, a nie adres rozwiązującego umowę sąsiada. Uznaliśmy wtedy, że właściwie nic się nie stało. Pojemniki były i tak takie same, a że na jednym mieszkanie 2 ana drugim 3? Przecież bilans pojemników przed domem się zgadza. I pewnie w MPO się zgadzał, ale… panowie śmieciarze, którzy sami zabrali mój kosz, choć to nie ja rozwiązałam umowę przyjeżdżali, widzieli kosz z adresem sąsiada, który się wyprowadził i… najwyraźniej uznawali, że my kosza nie mamy, więc naszych śmieci już nie zabierali. To, że stoi tam kosz kogoś, kto rozwiązał umowę, wyprowadził się i umarł, w ogóle ich nie dziwiło ani nie interesowało. I tak nasze śmieci sobie rosły, rosły i rosły… Podobno mają być zabrane jutro. Czy tak się stanie? Zobaczymy. Uważam jednak, że do śmieci z tym wszystkim. Z tym MPO, z tymi pojemnikami, z tymi nowymi i starymi umowami. Wszystko to nadaje się do śmieci skoro płacę i nie mogę się doprosić o wywiezienie odpadów.