Pięćdziesiąt procent Warszawiaka

Spread the love

 

Czy można być przywiązanym do kraju i jego historii nie znając języka żyjącego w nim narodu? Dziś przekonałam się, że można. Bo bywa, że tym tym co nas wiąże z jakimś krajem jest historia rodziny. Podobno, zdaniem socjologów, dla przeciętnego człowieka pradziadkowie to już prehistoria. Wprawdzie w moim przypadku tak nie jest, a dowodem niech będzie historia z monodramem „Listy do Skręcipitki”, który stworzyłam z Ulubionym i reżyserką Małgorzatą Szyszką na podstawie listów mojego pradziadka do prababci. Jednak należę podobno do wyjątków. Przeważnie najbliżsi nam są rodzice, potem dziadkowie i na dziadkach się wszystko urywa. Bo najważniejsze dla nas i nam bliskie są historie, które słyszymy z ust bezpośrednich uczestników lub tych, którzy słyszeli je z pierwszej ręki. Pewnie moje wnuki nie będą już tak, jak ja przeżywać Powstania Warszawskiego, bo i mój syn już tak tego nie przeżywa. Cóż… ledwo pamięta swojego dziadka – jedynego z rodziny, który mógłby mu opowiedzieć o powstaniu jako o zdarzeniu widzianym osobiście. Owszem po dziadku, po którym mój syn odziedziczył imię, pozostała opublikowana w 1979 roku książka ze wspomnieniami, ale to nie to samo. Choć… podobno losami rodziny zaczynamy interesować się po czterdziestce lub w momencie, gdy odchodzi ostatni żyjący. Mój syn ma więc jeszcze czas. Dziś, w dzień wojska polskiego i rocznicę Cudu nad Wisłą skończył 20 lat. Coś jednak w tym interesowaniu się genealogią w późniejszym wieku lub po stracie najbliższych chyba jest na rzeczy. Wprawdzie historią rodziny interesowałam się zawsze, ale w twórczo-odkrywczą panikę szperacza wpadłam, gdy zostałam najstarszą z rodu i przekonałam się, że stryjeczni stryjowie czasem niewiele wiedzą o własnej babci, choć w przeciwieństwie do mnie znali ją osobiście.

Dziś dla potrzeb Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego przygotowywałam relację z uroczystości obchodów Dnia Wojska Polskiego w Warszawie. Dla mnie nie było to takie święto, jak trzy, pięć czy dziesięć temu. Nawet nie dlatego, że jeszcze dziesięć lat temu na polu pod Ossowem nagrywałam rozmowę z panem, który był świadkiem wydarzeń z 1920 roku, a teraz… próżno go szukać wśród żywych. Oto dwa tygodnie temu na moim redakcyjnym biurku wylądował list z Norwegii. Napisany był po angielsku Jego adresat, Jan Otrębski, pisał, że ma 58 lat i jest obywatelem Norwegii. Jego dziadek (Jan Otrębski) był oficerem wojska polskiego i brał udział w Bitwie warszawskiej w 1920 roku. Zginął we wrześniu 1939 roku w bitwie pod Szackiem niedaleko Bugu. Ojciec urodził się w 1927 roku, w 1941 będąc już półsierota stracił matkę, następnie został złapany i zesłany do obozu pracy w Niemczech, Finlandii i Norwegii. Po wyzwoleniu osiadł w Norwegii gdzie ożenił się z Norweżką. Autor listu jest jego jedynym synem. Wspomniany ojciec zmarł w 2007 roku. Pan napisał, że chce w tym roku w sierpniu przyjechać do Polski na Święto Wojska Polskiego. Chce też odwiedzić na wojskowych Powązkach grób dziadka, który był wielkim polskim bohaterem. „Wiele czytałem o o cudzie nad Wisła i bohaterstwie polskich żołnierzy” – pisał pan Jan, który swój list skierował do telewizji, bo nie wiedział gdzie szukać informacji o tym, jak będzie przebiegać tegoroczne Święto Wojska Polskiego. Odpisałam mu, podsyłając link do strony Ministerstwa Obrony Narodowej z dokładnym planem uroczystości. Tak wywiązała się korespondencja z Norwegiem, który w jednym z listów podpisał się „W pięćdziesięciu procentach Warszawiak”. Dziś oboje spotkaliśmy się na placu Piłsudskiego u stóp pomnika marszałka. Pan Jan wziął ze sobą zdjęcie dziadka i dokumenty potwierdzające nadanie mu odznaczeń. Ja wzięłam książeczkę wojskową mojego dziadka Juliana Steca (ojca mojej mamy), który brał udział w uderzeniu znad wieprza, jako żołnierz 22 Pułku Ułanów Podkarpackich. (Śmierdzą naftą, robią długi, / To jest Pułk „Dwudziesty drugi”. / Tańczą świetnie i namiętnie, / Panny ich całują chętnie.*) W końcu na pewno taką samą książeczkę miał dziadek pana Jana i jego imiennik – poległy pod Szackiem Jan Otrębski. Rozmawiając o naszych dziadkach dokonaliśmy odkrycia, że choć dziadek pana Jana to oficer, a mój zaledwie plutonowy obaj nie tylko brali udział w tej samej wojnie, ale też obaj odnieśli rany i otarli się o szpital we Lwowie. Czy się znali? Dziś już tego się nie dowiemy. Miło było poznać kogoś, kto choć nie zna polskiego języka, choć rozmawiał ze mną po angielsku wrzucając jedynie do angielskich zdań wypowiadane ze śmiesznym akcentem określenia „Bitwa Warszawska”, „Cud nad Wisłą” i „Dzień Wojska Polskiego” czuje, że to co działo się dziś w centrum Warszawy jest w jakiś sposób z nim związane. Czy jego dzieci kiedyś poczują to samo? W myśl teorii socjologów pewnie nie. Dla nich ta historia będzie historią pradziadków, a więc kogoś niemal ze średniowiecza. To pan Jan od swojego ojca słuchał tych opowieści, które on znał od swojego ojca, a dziadka pana Jana. „Ojciec, choć został sierotą w wieku dwunastu lat, wielokrotnie mówił, że dzieciństwo, które spędził ze swoim ojcem ukształtowało go na całe życie” – powiedział mi dziś Norweg, wnuk bohatera Bitwy Warszawskiej, mówiący o sobie po angielsku: „jestem w pięćdziesięciu procentach Warszawiakiem”. Na ile my wszyscy jesteśmy świadomi tego, że nasze dzieciństwo ukształtowali nasi rodzice? Na ile my jesteśmy świadomi, że codziennie kształtujemy nasze dzieci?

*) Żurawiejka 22 Pułku Ułanów Podkarpackich.

książeczka wojskowa mojego dziadka – Juliana Steca

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...