Pomiędzy patosem a obciachem jest bardzo cienka granica. Dość często się o tym przekonuję. Dziś znów mam taką myśl, bo jako reporter byłam świadkiem pewnej patriotycznej uroczystości. Przyznam jednak, że gdybym chciała, mogłabym to napisać po niemal każdej tego typu „imprezie”. Uczucie, kiedy się wstydzę za kogoś, bo ma być pięknie, a jest żałośnie lub śmiesznie, nie należy do moich ulubionych. Dziś właśnie wstydziłam się. Nie po raz pierwszy. Nie chcę opisywać szczegółowo co za uroczystość, bo nie chcę by jej niektórzy uczestnicy zostali zidentyfikowani. Nie o to mi chodzi, by z kogoś kpić. Od tego jestem daleka. Chodzi mi raczej o to, że czuję pewną bezradność. Oto ludzie chcą być poważni, eleganccy, patriotyczni, nabożni etc. A co im wychodzi? Błazenada, karykatura, satyra, kabaret, a w najlepszym razie coś na poziomie akademii z przedszkola. Bo jak wiadomo przedszkolakowi wiele wolno i wiele się wybacza. Dziś na uroczystości ze sztandarami, orderami, epoletami, modlitwami, chórem, patriotycznymi pieśniami przyszli ludzie o dziwnych zachowaniach i dziwnie odziani. Chcieli być eleganccy. Chcieli być patriotyczni. Tylko czy wyszło im tak, jak chcieli? Opiszę tylko dwa przypadki.
Oto wśród gości pojawił się pan odziany w sposób szczególny. Nie zrobiłam mu zdjęcia tylko dlatego, że i tak nie mogłabym go opublikować, a jeśli już to zakrywając jego twarz, co i tak nie uczyniłoby go anonimowym (choć uczyniłoby być może gwiazdą „demotywatorów” lub „kwejka”). Przyglądając się panu od góry i lustrując go wzrokiem w dół, na każdym etapie lustracji zatykało mnie i z trudem powstrzymywałam się, by nie parsknąć śmiechem. Oto pan miał dość osobliwe, bo… krzywo przystrzyżone wąsy. Dalej był garnitur z wieloma odznaczeniami, z których jedno w postaci pewnego ważnego orderu zawieszonego na wielkiej wstędze tkwiło na szyi tuż pod niezwykle elegancką muchą. Niżej były dłonie z niesamowicie brudnymi paznokciami i złotym sygnetem, a jeszcze niżej spod spodni garnituru wystawały… sportowe sandały ze skarpetkami, z których jedna była założona na lewą stronę, bo nitka szwu ciągnęła się obok sandała. Pokazałam pana operatorowi, który był ze mną. Odwrócił głowę, by nie ryknąć śmiechem. Potem przyznał jednak, że to taki „śmiech przez łzy”. Z moim śmiechem całkiem podobnie. Też w tym przypadku przez łzy.
Wśród gości byli też (jak zawsze na takich uroczystościach) liczni miłośnicy śpiewu, którzy moim zdaniem powinni śpiewać albo w domowym zaciszu albo trochę ciszej. Co jakiś czas, któregoś z nich było przez chwilę słychać. Na szczęście tylko przez chwilę, bo nie znali tekstów pieśni tak dobrze, jak chór, który uroczystość „obsługiwał”. Ten chór śpiewał i pieśni kościelne, bo rzecz miała miejsce w kościele, a także pieśni patriotyczne. W pewnym momencie przystąpił do śpiewania hymnu. W tym wypadku użyję słowa niestety, ale jest to pieśń, którą znają wszyscy (a przynajmniej teoretycznie). Nagle jeden pan, który miał wszystko wielkie: brzuch, aparat fotograficzny, biało-czerwoną wstęgę na szyi i jeszcze większe chęci, ruszając brzuchem ryknął hymn jeszcze głośniej niż chór. Problem w tym, że nie tylko nie miał ładnego głosu, ale i w ogóle słuchu. Miał za to siłę i tylko tam obecni wiedzą, jak wielką! Starczyło jej na to, by mógł wydobywać ze swoich ust ryk! Tym rykiem zagłuszył chór. Być może nie słyszeli tego ludzie stojący z drugiej strony kościoła niż ja, ale ci, którzy stali koło mnie w przeważającej większości najpierw wytrzeszczyli jakby w niedowierzaniu oczy, a potem błyskawicznie wbili wzrok w ziemię. Poza chórem i panem patriotą głośno hymnu nie śpiewał chyba nikt. Dopiero druga zwrotka „przyniosła wybawienie”. Pan nie był już taki „mocny w gębie”, bo zapewne nie znał tekstu, więc spuścił z tonu. Dźwiękowiec, który był na uroczystości ze mną powiedział, że dla jego uszu była to męka nie do zniesienia. Dla moich też.
Cóż… U eleganta miało być elegancko, u patrioty patriotycznie. Tymczasem u obu wyszło śmiesznie i raczej idiotycznie. Myślę, że długo nie zapomnę fałszywych nut hymnu śpiewanych przez pana zagłuszającego chór, a jeszcze dłużej nie zapomnę założonej na lewą stronę skarpetki wystającej z sandałów dobranych do garnituru z muchą i orderem na wstędze. Niestety martwię się, że gdy kiedyś znajdę ten wpis na blogu nie będę pamiętała co to była za uroczystość. W pamięci zostanie mi bowiem jedynie widok tych sandałów z garniturem i dźwięk tych niemożliwe wręcz fałszywych ryków. Ale tak to jest, że granica między patosem a obciachem, choć powinna być grubą krechą, jest niezwykle cienką nitką. I to jest strasznie przykre.
PS Wiem, że zaraz ktoś powie, że ten od garnituru i sandałów może był biedny i nie miał na buty. Jednak garnitur na to nie wskazywał. Ktoś tez może powiedzieć, że ten od wycia pewnie robił to z miłości do Polski. Nie kwestionuję. Ba! Jestem tego nawet pewna! Tylko czy wszystko można tym usprawiedliwiać i tak tłumaczyć? I czy ten patriotyzm, na takiej podniosłej uroczystości, musi mieć taki strój i taki głos?