Od kilku dni tkwię, jak co roku zresztą, w temacie powstańczym. To już jutro o godzinie 17-tej w całej Warszawie zawyją syreny, a ja pomyślę, że 69 lat temu mój szesnastoletni wówczas stryj zbiegł po schodach bloku Morszyńska 5, by nigdy nie wrócić do domu. Zginął, jak setki jego rówieśników. Zanim jednak to nastąpiło brał udział w walkach o Pałac Blanka, PASTę i Stare Miasto. Jak wyglądał jego przeciętny powstańczy dzień? Co wtedy jadł? Gdzie spał? Niewiele na ten temat wiadomo. W relacjach, wspomnieniach częściej spotyka się historie gdzie kto strzelał, czy miał broń, kogo zabił i tak dalej… Mało osób zajmuje się i zajmowało prozą powstańczego życia. Jak radziły sobie dziewczyny z miesiączką w tamtych dniach? Pytałam kiedyś, zresztą na prośbę jednej z czytelniczek. Okazało się, ze rwały kompresy gazowe, koszule na strzępy, a czasem prześcieradła, jak w powstaniu listopadowym szarpie. Gdzie załatwiano potrzeby fizjologiczne? Bywało, że i na podłogę piwnicy, a nawet pokoju i często w obecności innych ludzi. Bo zagrożenie likwiduje niektóre bariery. Wreszcie… jak to było z czymś tak zwykłym, jak jedzenie…
Od bardzo dawna, od niepamiętnych czasów sięgających chyba jeszcze dzieciństwa, zastanawiam się, kto i kiedy zjadł kotka, którego trzyma na słynnym zdjęciu Eugeniusz Lokajski. Bo w to, że ów kot powstanie przeżył, jakoś nie wierzę. Dziś pojechałam do Muzeum Powstania Warszawskiego na spotkanie Kombatantów z Prezydentem. Rozmawiałam z kombatantami o różnych rzeczach. Między innymi o głodzie. Mój ojciec nienawidził kaszy, bo kojarzyła mu się z głodem w czasie powstania. Nigdy nie jadł też koniny, bo tym żywił się w 1939 roku w czasie oblężenia Warszawy. Opowiedziałam o tym mojemu rozmówcy, jednemu z żołnierzy z Batalionu Kiliński. W odpowiedzi na to opowiedział mi, jak w czasie powstania dowódca kazał jemu i koledze zabić czyjegoś buldoga, a sam w międzyczasie zagadał jego właściciela. Buldog został pozbawiony życia dość szybko. Uzyskane w ten sposób mięso dostało się między innymi siostrom zakonnym, które miały pod swoją opieką garstkę wygłodniałych dzieci. Następnego dnia kolega mojego rozmówcy poszedł do tych zakonnic i wrócił zapłakany. Wypytywany przez współtowarzyszy wykrztusił przez łzy, że tam, u zakonnic, wszyscy obcałowywali go po rękach dziękując za „wspaniałą cielęcinę”, a jemu było głupio, bo przecież to był czyjś pies.
Czy mój stryj jadł psa? Czy jadł kota? Czy kaszę? Czy czerstwy chleb rzucany na wrzątek, w którym gotowała się zerwana na zrujnowanych podwórkach lebioda? Pewnie nigdy się tego nie dowiem. Nie bardzo już mam kogo spytać. Mój ojciec dokumentował gdzie kto walczył i jaką miał broń. Ja też pytałam kiedyś bardziej o strach niż o to, jak żyli wtedy ludzie. Gdzie spali, gdzie i jak się myli. Powinnam zacząć pytać o to już dziś. Póki żyje jeszcze stryjowa koleżanka z oddziału majora „Barry”. Może mi odpowie? Na razie co roku odwiedzam stryja na cmentarzu i na murze pamięci w Muzeum Powstania Warszawskiego. Refleksję ostatnio mam jedną. Zmienia się świat. Zmienia się Warszawa. Zmieniają się obchody kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego. Ostatnio w buczące widowiska polityczne, które uświadamia mi, że mój Ojciec, jakby żył, to by się chyba popłakał. Niezmienne zaś jest tylko jedno – stryj. Stryj, który nadal ma 16 lat. Nawet mój syn kończy niedługo 20…
Na zdjęciu dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego – ja i to co w historii (poza grobem) zostało po moim stryju. Gdy gaśnie pamięć ludzka – dalej mówią kamienie.