Spada nam przyrost naturalny. Od miesięcy politycy głowią się co zrobić, by na świat w Polsce przychodziło więcej dzieci. Nie podpowiem, bo, jak mawiał klasyk: „Nie wiem. Nie znam się. Zarobiona jestem.” Stwierdzam tylko, że kiedyś ludzie mieli dużo dzieci i żyli z nimi na kupie. Dziś mają mało albo wcale. Sama mam jedno dziecko. A moja cztery razy prababka?
Ponad miesiąc temu spytano mnie, czy w lokalnym Klubie Kultury nie przyszłabym opowiedzieć o saskokępskich przodkach. Oczywiście zgodziłam się i ustaliliśmy termin – 3 czerwca. I tak wczoraj, o 19-tej, w towarzystwie pary kuzynów Olgierda Szenka i Anki Szenk (jego bratowej) zasiedliśmy na Sali teatralnej przed dość licznie zgromadzoną widownią (Ulubiony ocenił na mniej więcej 50 osób), by opowiedzieć o tym, skąd nasi przodkowie wzięli się na Saskiej Kępie i jak to z tym najstarszym istniejącym do dziś drewnianym domem było. Nie dotarła tylko kuzynka Magda, bo musiała posiedzieć z dziećmi.
Zanim odbyło się spotkanie, ja przez wiele tygodni skanowałam zdjęcia. Nie było to łatwe. Nawet nie dlatego, że historia moich saskokępskich przodków sięga daleko w głąb XVIII wieku. Bo w tym wypadku „na szczęście” wtedy jeszcze nie było fotografii. Problem był inny. Kiedyś ludzie mieli więcej dzieci niż jedno… Jak to wszystko ułożyć, by siedzący na Sali widz/słuchacz nie zanudził się i nie zwariował? Stwierdziłam, że pominę niektórych antenatów. Wspomniałam tylko, że moja cztery razy prababka Eufrozyna Jops wraz z Michałem Szenkiem mieli… szesnaścioro dzieci. Jednym z nich była moja trzy razy prababka – Karolina z Szenków Neumann. Ta z kolei umarła przy porodzie swojej jedynej (dla mnie w przypadku szykowania tej prezentacji wyjątkowo „na szczęście” jedynej) córki, a mojej praprababci Anny Klotyldy z Neumannów Przybytkowskiej zwanej „Żelazną Anną”. Wprawdzie jej mąż Aleksander Neumann ożenił się powtórnie z rodzoną siostrą zmarłej zony – Krystyną, ale już wątku wspólnych dzieci tej pary nie ruszałam, bo można oszaleć! Skupiłam się na dwa razy pra, czyli Annie Klotyldzie. Znów dla mnie „niestety” parprababka Anna Klotylda z Neumannów Przybytkowska z niejakim Władysławem Przybytkowskim (synem Adama Przybytkowskiego i Pauliny Kuram – jakby to kogoś interesowało i jeszcze się w tym wszystkim nie pogubił) miała… ośmioro dzieci. Te dzieci i ich spadkobierców musiałam już jakoś wypisać i przedstawić, bo to te dzieci otrzymały kawałki ziemi na Saskiej Kępie, na których potem powstały ich domy stojące w mniej lub bardziej zmienionym kształcie do dziś: (Irlandzka 6, Dąbrówki 4, Dąbrówki 6, Dąbrówki 9/11, Walecznych 39 i Walecznych 35). Gdy siedziałam i liczyłam wszystkie saskokępskie wnuki, prawnuki, dziadków i pradziadków zadzwoniła znajoma (mniejsza już o to, po co), a ja jej na to, że nie mogę gadać, bo jestem w obłędzie. Mam spotkanie o swoich saskokępskich przodkach, szykuję prezentację ze zdjęciami i właśnie wpadłam w ułamki lub potęgi, bo moja cztery razy prababka miała szesnaścioro dzieci, a ta dwa razy prababka ośmioro i tylko na szczęście prababka Leokadia Karolina z Przybytkowskich Adamska miała jedną jedyną córkę – moją babcię, bo dość wcześnie owdowiała. Znajomą po wysłuchaniu mojego wywodu najpierw zatkało, a potem się rozrechotała. Domyślam się, że z boku dla postronnej osoby to musiało brzmieć przezabawnie. Przysięgam jednak, że wcale tak zabawne nie było. By stworzyć prezentację biedziłam się przy programie do drzewa genealogicznego, (zwanego przez mojego ojca ginekologicznym, bo w końcu wszyscyśmy na świecie dzięki ginekologii), do którego kilka lat temu wprowadziłam dane. Niestety program FAMILY stworzony pod DOS’a w 1994 roku odmawia pracy z Windows 7 i Windows 8. Musiałam więc korzystać z laptopa Ulubionego, bo tam jeszcze ostało się oprogramowanie XP i tam mogę ów program odtworzyć.
Nad tym wszystkim, wrzucając w to zdjęcia przodków, budowy mojego domu, Saskiej Kępy oraz obrazów, na których owa Saska Kępa jest, spędziłam cztery godziny popadając momentami w obłęd. Wreszcie wszystko było gotowe. Spotkanie rozpoczęło się punktualnie o 19-tej. (Słuchacze chyba zadowoleni, bo podchodzili potem pogadać.) Było dopytywanie się o miłość „Karolki” i „Antoleńka”, ale… przezornie zaprosiłam na premierę monodramu i pokazałam zwiastun, który zrobił dla nas Jacek Kadaj. W końcu „Listy do Skręcipitki” ściśle wiążą się z Saską Kępą i moimi z niej przodkami. Zachęcam do obejrzenia.
http://www.youtube.com/watch?v=Njobq-RBM28
Oczywiście musiał się trafić ktoś niezadowolony, bo nie bylibyśmy Polakami. Po spotkaniu podeszła do mnie jakaś starsza pani i powiedziała, że myślała, że coś powiemy o tym, z kim się te rodziny przyjaźniły. Bo przecież normalne jest, że w dokumentach typu akty zgonu i akty urodzenia, akty kupna/sprzedaży gruntów itp. odnotowywane są też przyjaźnie rodzących się, zmarłych i handlujących gruntami oraz ich stosunki sąsiedzkie. Szybko postawiłam panią do pionu informując ją uprzejmie, że poproszono nas o opowieść o naszej rodzinie, a nie jej sąsiadach i wszystkich mieszkańcach Saskiej Kępy. Pani na to powiedziała, że życzyłaby sobie jeszcze spotkanie z Beatą Pawlikowską. Odesłałam ją do władz Klubu.
Refleksje mam natomiast taką. Dziś mamy tak małe rodziny, że ja się wcale nie dziwię, że spada przyrost naturalny… Kto odważy się na szesnaścioro dzieci? No dobrze… Naście za dużo to może… na ośmioro? Kilka lat temu jedna z moich saskokępskich kuzynek jęczała, że ma w domu kupę roboty. Wtedy jeden z saskokępskich kuzynów powiedział:
– Nie jęcz! Masz jedno dziecko, a twoja prapraprababka miała szesnaścioro!
– Ale ona je tylko rodziła! Potem ciągle leżała na kanapie! – Odparła przytomnie kuzynka.
No coś w tym jest… czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi, jak mawiali starożytni. Ja nie wyobrażam sobie, bym miała mieć ośmioro dzieci, a już szesnaścioro? Brrr! Ale jeszcze jedno? Czemu nie!
PS Słałam kolejną wiadomość do mediów, że jest już zwiastun monodramu. Znów przyszło kilkadziesiąt listów, że skasowano bez czytania.