Chuj na liście, czyli schamieliśmy

Spread the love

O tym, że chamiejemy z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, a nawet z dnia na dzień myślę od dawna. Nie wiem, kiedy powstała mi w głowie pierwsza taka myśl, ale napisać o tym chciałam jeszcze w listopadzie, gdy mój znajomy narcystyczny prezenter, opisany na blogu, jako „Jan Józef Kowalski”, obruszył się na wpis o sobie. Jego reakcja mnie zaskoczyła. Jestem w stanie zrozumieć żal, wściekłość, gorycz, bo obnażyłam pewne jego zachowanie, ale… w tej reakcji została przekroczona pewna granica kultury. Bloguję pod własnym imieniem i nazwiskiem, więc „Jan Józef Kowalski”, któremu zresztą kilkakrotnie mówiłam, co o nim i jego narcyzmie myślę, miał moją opinię napisaną czarno na białym. (Inni mówią za plecami!) Wpis go nie demaskował, bo przecież bloga nie można komentować, więc nawet, jak ktoś wiedział, o kim mowa, nie mógł tego nigdzie pod tekstem zaznaczyć. „Jan Józef Kowalski” dowiedział się o tekście nie dlatego, że śledzi mojego bloga, ale ktoś z czytelników go poinformował o tym, zamieszczając link na Facebook’u na tym fałszywym Fanpage ‘u, którego rzecz dotyczyła, a którego podobno „Jan Józef Kowalski” nie założył. Ciekawe czemu go więc śledził? I czemu zaraz po opublikowaniu tam linku do mojego wpisu ów Fanpage zniknął? Mniejsza dziś o to. Fakt, że zniknął powoduje, że dziś „Jan Józef Kowalski” może czuć się bezpieczny. Po wpisach na moim blogu nikt go już nie zdemaskuje. W każdym razie wtedy „Jan Józef Kowalski” dostał szału! Nie chcę opisywać wszystkich rzeczy, które wykrzykiwał, bo akurat to mogłoby go to zdemaskować, a nie jest to moim celem. Chodzi mi o chamstwo. Otóż w tych wrzaskach, które uniemożliwiały merytoryczną dyskusję, choć przyznał, ze do stworzenia wpisu miałam prawo, bo jest on „poniekąd osobą publiczną”, wykrzyczał mi między innymi takie słowa:

– Jesteś gównem. W dupie byłaś i gówno widziałaś!
Przyznam, że ten poziom dyskusji otrzeźwił mnie natychmiast. Odparłam więc:
– Powiem coś teraz tylko raz i zakończymy tę rozmowę. Mogłabym być twoją matką…
Tu „Jan Józef Kowalski” i jego histeria sięgnęły zenitu, bo znów mi przerwał:
– Nie mogłabyś! Nie życzę sobie takiej matki!
Mimo wrzasków postarałam się wypowiedzieć swoją myśl do końca, a brzmiała ona mniej więcej tak:
– Na to kim są nasi rodzice nie mamy specjalnego wyboru. Ja stwierdzam tylko fakt, że jestem od ciebie dziewiętnaście lat starsza, więc teoretycznie mogłabym być twoją matką. Nie wiem, kto ciebie wychowywał, ale ten poziom dyskusji i tego typu słowa powiedziane do osoby tyle lat starszej i do kobiety, przekreślają cię w moich oczach. Nie będzie już miedzy nami żadnej rozmowy. Od dziś proszę się do mnie zwracać na per pani. Ja również tak będę się do ciebie zwracać, jeśli jeszcze kiedykolwiek w ogóle do ciebie coś powiem.

„Jan Józef Kowalski” jeszcze z pół godziny coś do mnie wykrzykiwał. Niestety byłam zmuszona przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Dlatego jednym uchem coś mi tam wpadało. Pamiętam, że groził mi komisją etyki, której chciał pokazać mój wpis, by ta komisja dała mi naganę. To bardzo mnie ubawiło, bo oczyma wyobraźni widziałam go informującego komisję, że to on jest bohaterem mojego tekstu. Wykrzyczał mi też, że pytał sześciu, czy ośmiu (już nie pamiętam w tej chwili) asów polskiego dziennikarstwa, kim jest „Małgorzata Karolina Piekarska” i nikt z nich nie wiedział, choć jak dodał zgryźliwe, „jestem w Wikipedii”. Ta głupota zdecydowanie poprawiła mi wtedy humor. Przypomniało mi się bowiem (jako absolwentce historii sztuki) co najmniej sto nazwisk wielkich malarzy świata, które nic nie mówią współczesnemu człowiekowi, a też są w Wikipedii, zaś ich dorobek jest kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset razy większy i bardziej znaczący od mojego. Też mi wyznacznik! Ja dopiero jakiś rok temu dowiedziałam się, kim jest Beata Tadla. Kajam się i posypuję głowę popiołem, ale naprawdę nie słyszałam o tej pani dopóki nie przeszła do TVP. Po prostu gdzieś umknęła mojej uwadze.

Z tzw. „Janem Józefem Kowalskim” nie rozmawiam do dziś. I raczej nic się w tej sprawie już nie zmieni. Nie dlatego, że się obraziłam za nazwanie mnie „gównem”. Nie takimi słowami wyzywa mnie chora psychicznie sąsiadka i też się na nią nie gniewam. Nie takie teksty zdarzyło mi się słyszeć od różnych meneli  i też się nie obrażałam. Po prostu od osób, „poniekąd publicznych”, jak nazwał siebie „Jan Józef Kowalski”, wymagam więcej. Przede wszystkim kultury. Być może, gdyby mi to wykrzyczał w cztery oczy – moja reakcja byłaby inna. Być może nie miałabym aż tak złego zdania o nim samym i jego wychowaniu. Być może myślałabym tylko, że jest stuknięty i brak mu słownictwa. Kiedyś wyczytałam, że mężczyzna, który traktuje kobiety, jak księżniczki pokazuje, że był wychowany przez królową. Ten raczej nie był. Wrzeszczał publicznie, przy ludziach, którzy skulili się w sobie i przerażeni furią bali się odezwać. Przepraszali mnie zresztą potem za brak reakcji. Tłumaczyli, że takiego zachowania jeszcze nie widzieli. Ale ja prawdę mówiąc, byłam im za ten brak reakcji wdzięczna. Był bowiem taki moment, kiedy zaczęłam się bać, że zostanę pobita. Lepiej więc już, że się tak powydzierał. Wcześniej zresztą zdarzyło mu się podobne zachowanie w stosunku do innych osób i to dużo starszych ode mnie.

Przez piętnaście lat pracy w TVP były momenty, kiedy byłam w wielkim konflikcie ze starszą ode mnie o 10 lat koleżanką. Darłyśmy zawodowe koty. Były podniesione głosy! Były nawet brzydkie wyrazy, bo nie jest tak, że ich nie używam. Jednak nigdy nie padły one w odniesieniu jednej do drugiej! Było: „Kurwa! Mam tego dosyć!”, Było: „Cholera jasna! Czy pani nie może być życzliwsza?”. Nigdy jednak nie ośmieliłam się jej zwyzywać! Nie przyszło mi to nawet do głowy. Ta kobieta pracowała w tym miejscu,  kiedy ja jeszcze byłam w liceum. Uważałam, że osobie starszej z dorobkiem, należy się szacunek. Pewnie dlatego teraz, kiedy widujemy się rzadko – rozmawiamy ze sobą jak cywilizowani ludzie.

Ktoś powie, że być może „Jan Józef Kowalski” uznał, że mnie się szacunek nie należy. Ja jestem tego nawet pewna, ale… czy to właśnie nie oznacza braku kultury? Dzisiejsze czasy pokazują, że… chyba tak. Analizując tę niecodzienną dla mnie sytuację, doszłam do wniosku, że naprawdę nie pamiętam, by ktoś, kto nie jest uznany za chorego psychicznie lub prymitywa spod budki z piwem, tak mnie zwyzywał. A już ktoś, kto jest, a przynajmniej uważa się za osobę publiczną? A może jest to wynikiem tego, że gdy z kimś jesteśmy na per „ty” pewne słowa przechodzą nam przez gardło łatwiej? W końcu nikt do nikogo nie powie „panie chuju”, tylko „ty chuju”. Być może to „ty” w kontaktach z ludźmi młodszymi o pokolenie wyzwoliło w jednym z nich takie straszne chamstwo?

Piszę o tym wszystkim akurat dziś dlatego, że właśnie przez internet przetacza się burza po słowach dyrektorki „Teatru Ósmego Dnia” o papieżu. Oto Pani Ewa Wójciak we wpisie na Facebooku nazwała nowo wybranego papieża „chujem”. Dokładnie jej wpis brzmiał tak: „No i wybrali ch..a, który donosił wojskowym na lewicujących księży”. Po ujawnieniu publikacji opinia publiczna zatrzęsła się. Jak mogła tak obrazić głowę państwa.

Ponad dziesięć lat temu również Jerzy Urban został oskarżony o znieważenie głowy państwa watykańskiego, czyli Jana Pawła II, bo nazwał go „sędziwym bożkiem”, „gasnącym starcem”,  „Breżniewem Watykanu” i „żywym trupem”. Po trzech latach procesu sąd uznał Urbana za winnego zarzucanego czynu i skazał na grzywnę 20 tys. zł.  Argumentując, że „Jerzy Urban świadomie wywołał skandal, publikując artykuł o Janie Pawle II w czasie, gdy papież przyjechał do Polski”. Ciekawe jest to, że te użyte przez Urbana określenia nie były wulgarne. Ponieważ jednak papieżem był Polak opinia publiczna się oburzyła. Czy w ciągu ostatnich dziesięciu lat coś się zmieniło poza osobą papieża? Najwyraźniej wiele. Teraz napisane na Facebook’u słowo „chuj” w odniesieniu do papieża z jednej strony wywołało groźbę odwołania autorki ze stanowiska przez prezydenta Poznania – Ryszarda Grobelnego. Jednocześnie niemal natychmiast w obronie artystki stanęli intelektualiści i politycy. Uznali, że „groźba odwołania ze stanowiska to wyraz myślenia totalitarnego i nieuprawniona ingerencja władzy w sferę prywatności. To także łamanie praw gwarantowanych przez konstytucję.” Tak komentowali słowa Grobelnego, sygnatariusze listu otwartego do Prezydenta. Wśród podpisanych pod nim dwustu osób znaleźli się m.in. prof. Jan Hartman, prof. Tomasz Polak, pisarka Agnieszka Graff, poeta Stanisław Barańczak, czy posłanka Anna Grodzka. Paradoksalnie po drugiej stronie konfliktu stanął autor powieści fantastycznych Rafał Ziemkiewicz. Napisał, że sygnatariusze listu w obronie dyrektorki, to ni mniej, ni więcej tylko „lista chooyów”. Tę wypowiedź też zamieścił w internecie.

Jerzy Urban swoje słowa opublikował w ogólnopolskiej prasie. Ewa Wójciak na Facebooku. Z tym Facebookiem jest pewien problem. Czy rzeczy, które tam piszemy to piszemy prywatnie, czy publicznie? Przyznam, że sama mam dwa konta. To prywatne od dawna chcę odchudzić i usunąć niektórych znajomych. Pewnego dnia pozostawię tylko tych, których naprawdę znam. Dla czytelników i sympatyków jest w końcu konto publiczne, czyli Fanpage. Niemniej jednak na koncie prywatnym staram się nie zamieszczać wypowiedzi, które by źle świadczyły o mojej kulturze. Owszem, udostępniam znalezione w sieci kontrowersyjne i wywołujące burzę dowcipy, głoszę poglądy uznawane przez niektórych, jako kontrowersyjne (tak, jak i na blogu), ale choć zdarza mi się przeklinać, chyba jednak nie ośmieliłabym się nazwać nikogo chujem. I nie ważne, czy to papież, czy polityk, czy aktorka. To staram się ważyć. A może… paradoksalnie przypominam sobie stary kawał? Pokazujący, że pewne przekleństwa nam spowszedniały? Znacie? To posłuchajcie.

Pokłóciło się dwóch facetów. Wyzywali się od ostatnich. Nagle jeden powiedział do drugiego:
– Ty chuju!
– A ty to nawet chujem nie jesteś!
– Co takiego?!  Powtórz to! Ja nie jestem chujem? Ja nie jestem chujem?

Sprawa, czy po takich słowach napisanych na portalu społecznościowym, które jak rozumiem autorka napisała nie jako dyrektorka „Teatru Ósmego Dnia”, ale jako Ewę Wójciak należy ją zwolnić ze stanowiska, jest moim zdaniem poważnie dyskusyjna. Jeśli zostanie odwołana, to trzeba będzie poodwoływać ze stanowisk połowę ludzi w tym kraju! Nie jedna Ewa Wójciak, będąca osobą publiczną na stanowisku używa plugawego języka w odniesieniu do innych ludzi. Jej ewentualne zwolnienie powinno więc pociągnąć dalsze zwolnienia i to na wielu szczeblach. Są w naszym kraju osoby publiczne, które wielokrotnie lżyły byłych i obecnych prezydentów, premierów, papieży i inne osoby powszechnie godne szacunku. Może nie robiły tego na Facebook’u, ale w wielu prywatnych rozmowach odbywających się w więcej niż cztery oczy. Pani Ewa Wójciak użyła tego słowa w prywatnym miejscu. Bardzo ciekawe jest to, że jej przeciwnik, broniąc dobrego imienia nowo wybranego papieża używa tego samego oręża. Też walczy chujem, a właściwie dwustoma chujami i nie robi już tego w miejscu prywatnym, ale w videofelietonie na stronach tygodnika „Do Rzeczy”. No przyznam, że z całej tej historii wygląda „chujowe ósme dno”. A podobno życie to teatr! A nie przypadkiem marny kabaret?

W czasie drugiej wojny światowej Polska walczyła z Hitlerem między innymi satyrą. Nie przypominam sobie satyry, w której Hitlera ktokolwiek nazwałby „chujem”, „skurwysynem” czy jakimkolwiek plugawym słowem. Było „my Hitlera w dupie mamy”. Warszawa, w jednej ze swoich ulicznych ballad śpiewała o nim „w ząbek czesany”, bo przedwojenna prawdziwa warszawska wiącha nie składała się w ogóle z brzydkich wyrazów! Mówiło się „ty strączku szarpany!”. Świetnie pisał o tym Bronisław Wieczorkiewicz w książce „Gwara warszawska dawniej i dziś”. Pisał też Stefan Wiechecki „Wiech”. W zamieszczonym poniżej fragmencie filmu „Cafe pod Minogą” na podstawie jego książki widać i słychać, jak sprzedawca baranków puszcza wiąchę krytykującej jego towar klientce. To nie byli intelektualiści. To byli prości ludzie. Tymczasem on nie nazwał jej ani „kurwą”, ani „pizdą”, ani nawet „gównem”. Powiedział jej, że „wygląda jak stara makolągiew, dla której szkoda artystycznego wyrazu. (…) Dziobata jak durszlak, gdzie wyjątkowo dziury nie posiada to piegi siedzą.” Tak się ludzie kiedyś wyzywali! Nie potrzebowali do tego brzydkich wyrazów. I co najciekawsze za takie wiąchy nie można nikogo było o nic oskarżyć!

Oto 8 lat temu skazano Urbana za nazwanie papieża „sędziwym bożkiem”, „gasnącym starcem”, „Breżniewem Watykanu” i „żywym trupem”. Cieszę się, że nie jestem prawnikiem. Nie muszę podejmować decyzji, czy za te słowa trzeba było Urbana ukarać czy może jednak nie. Nie muszę też podejmować decyzji, czy odwoływać Ewę Wójciak za „chuja”, czy nie odwoływać. Ja tylko pytam, czy nie schamieliśmy? Wtedy „sędziwy bożek” był fuj, a dziś cacy jest „chuj”. Gdy pisząc ten tekst sprawdzałam m.in. co to znaczy „puścić komuś wiąchę” nie znalazłam w internetowych słownikach ani jednego przykładu przedwojennej wiąchy puszczonej warszawską gwarą, pozbawionej brzydkich wyrazów. W słowniku miejskiego slangu wyczytałam taki przykład wiąchy: „Co z Ciebie za skurwiel! Ty chuju pierdolony! Zajebię cię kutasie niemyty!” Czyż to nie dowód na to, że schamieliśmy?

Chociaż… może ja się nie znam? W końcu „gównem jestem, w dupie byłam i gówno widziałam”, jak powiedział mój były już znajomy prezenter –  w końcu „poniekąd osoba publiczna”.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...