Kto nie jest z nami ten przeciw nam

Spread the love

Że obowiązuje u nas taka zasada przekonałam się wielokrotnie. Na przykład ostatnio. Kilku znajomych w różnych rozmowach stwierdziło, że jeśli ktoś uważa, że film „Towarzysz generał” był nierzetelny to broni generała. Tymczasem ocena rzetelności filmu może nie mieć nic wspólnego z osobą generała, a z filmem, jako pracą dziennikarską. Tak jest w przypadku wielu innych historii.
Od dłuższego czasu trwa spór wokół pomnika Braterstwa Broni stojącego na warszawskiej Pradze, zwanego popularnie pomnikiem „Czterech śpiących”. Często w tych sporach obrońcom pomnika zarzuca się sympatie komunistyczne, a to też może być przysłowiowy strzał kulą w płot. Dziś podano informację, że członek jednej z partii wysłał nawet list do Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, żeby wysadziła pomnik w powietrze. Choć to podobno żart i jedynie próba zwrócenia uwagi na problem, że z pomnikiem coś zrobić trzeba, bo przeszkadza w budowie stacji drugiej linii metra, jednak we mnie – osobie, która studiowała historię sztuki – sam pomysł zniszczenia go budzi mieszane uczucia. 
Historii pomnika przytaczać nie będę, wspomnę tylko, że był pierwszym pomnikiem odsłoniętym w Warszawie tuż po wojnie. A przedstawiono na nim nie tylko żołnierzy radzieckich, ale i polskich. Podobno do postaci pozowali prawdziwi zdobywcy Berlina, tak jak i ze zdobytej w Berlinie niemieckiej amunicji wykonano w 1947 roku ich odlewy, które zastąpiły te pierwotne, gipsowe. „Czterech śpiących”, miano zlikwidować już w 1992 roku, jednak wtedy pomnik wybronił jeden z jego autorów – Stefan Momot. 
Niezwykle charakterystyczne dla przemian ustrojowych i nowych ustrojów w ogóle jest niszczenie wszystkiego, co należy do poprzednich czasów, od których nowy ustrój chce się odciąć. Z tego powodu wielokrotnie z powierzchni ziemi znikały różne zabytki. Pewnej nocy w 1948 roku z Wybrzeża Kościuszkowskiego w Warszawie zniknął pomnik Dowborczyków. W komitecie budowy tego pomnika w latach 30-tych był mój pradziadek. W 1948 na szczęście już nie żył. Piszę 'na szczęście’, bo pewnie by padł trupem. Dziś przed Muzeum Wojska Polskiego stoi rekonstrukcja tego pomnika. 
Niemcy w czasie okupacji likwidowali polskie pomniki, albo… chowali jak pomnik szewca Jana Kilińskiego. Bo tak to jest, że w przypadku niszczenia symboli poprzednich epok najpierw pod nóż idą pomniki. Ale nie tylko. Często rzecz dotyczy więzień, jak to było w przypadku Bastylii, a także świątyń. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zburzono w Warszawie kilka cerkwi. Miedzy innymi św. Michała Archanioła w Alejach Ujazdowskich i stojący na placu Saskim (obecnie Piłsudskiego) Sobór Aleksandra Newskiego. Obie cerkwie były symbolem represji carskich. Niestety przed zniszczeniem nie zrobiono dokumentacji niszczonych budynków. Gdy na studiach omawialiśmy architekturę Warszawy XIX wieku z cerkwiami był problem, bo zachowało się tylko kilka rycin, na których niewiele widać. Cerkwie zaś miały podobno wiele nowatorskich rozwiązań. Jak mówić o nich studentom nie pokazując prawie nic? 
I taka ciekawostka. Cerkwie zlikwidowano, ale… kościoła św. Aleksandra nie zlikwidowano. Cóż… świątynia katolicka nie budziła skojarzeń z carem, choć… została zbudowana na cześć cara Aleksandra i ze składek mieszkańców. Składki miały pójść najpierw na budowę bramy triumfalnej, którą car miał wjechać do miasta, ale sam car polecił, by przeznaczyć to na kościół katolicki, czym zjednał sobie miłość mieszkańców Warszawy. Na marginesie powiem, że imię Aleksander było wtedy najczęściej nadawanym imieniem w królestwie Polskim, bo naiwnie wierzono, że car Aleksander swoją polityką doprowadzi do odrodzenia Polski. 
Na wschodzie, zgodnie z dewizą Lenina, że religia jest opium dla narodu, po rewolucji Październikowej przerabiano kościoły na magazyny, a po wojnie tych zniszczonych w wyniku działań wojennych nie odnawiano. Gdy na jesieni pojechałam na Krym i nocowałam w wiejskiej chacie w miejscowości Krasnopila dowiedziałam się, że w miejscowy kościół w czasie wojny uderzyła bomba. Rozbrojono ją dopiero w latach 90-tych. Przez te wszystkie lata bomba wisiała w dachu kościoła, który oczywiście nie pełnił funkcji świątyni. Władze nie likwidowały bomby, bo jej istnienie było dla nich najwygodniejszą formą odegnania ludzi od świątyni. 
Historia jest bardzo pokręcona. Decyzję o tym, że coś, co jest symbolem poprzedniej epoki trzeba likwidować, podjąć łatwo. Zastanawiające jest, że taka decyzja podejmowana jest tylko w stosunku do wybranych zjawisk. Obozy koncentracyjne w Oświęcimiu, Majdanku i Treblince przerobiono na muzea martyrologii, by przypominały nam – żyjącym, że ludzie ludziom zgotowali ten los. Czemu o tym samym nie mogą przypominać socrealistyczne pomniki? 
Paradoksalnie to dzięki decyzji Adolfa Hitlera utworzeniu na terenie podbitych Czech muzeum podbitego narodu żydowskiego, gdy z całej Europy zaczęto zsyłać tam judaica – dziś możemy te judaica oglądać i chłonąć wiedzę o judaizmie w Muzeum holocaustu w jednej z synagog Josefova. 
Epoka, z której pochodzi pomnik czterech śpiących też ma swoje muzeum. W 1994 roku w pałacu Zamoyskich w Kozłówce otwarto „Galerię Sztuki Socrealizmu”. Trafiły tam demontowane z polskich miastach pomniki Lenina, Bieruta i Stalina. Miał tam podobno trafić i Feliks Dzierżyński, który stał w Warszawie na Placu Bankowym (wtedy jeszcze jego imienia), ale rozpadł się podczas demontażu, co zresztą wywołało wielką euforię wśród zgromadzonych gapiów. Myślę, że gdyby trafił do Kozłówki można by przy nim opowiadać wycieczkom o 17-letni Emilu Barchańskim, który 10 lutego 1982 roku wraz z kolegami oblał farbą i podpalił pomnik, za co kilka dni później ujęty został przez SB. Przesłuchiwany i bity, jako nieletni został wypuszczony pod nadzorem kuratora. W czerwcu zaginął nad Wisłą w nieznanych okolicznościach, a jego ciało wyłowiono później z rzeki. Emil był jedną z ofiar stanu wojennego w Polsce.
Do Kozłówki można wywieźć również pomnik „Czterech śpiących”. Choć nad tym mocno bym się zastanawiała. Może nie warto pozbywać się go z Warszawy? Jest też częścią historii miasta. A że historia nigdy nie jest spełnieniem naszych marzeń, to już naprawdę nie wina pomników i innych budowli.

P.S. Proszę o powstrzymanie się od politycznych nadinterpretacji tego tekstu. Byłoby mi niezwykle przykro, gdyby ktoś np. uznał, że jest mi żal, że nie zburzono kościoła św. Aleksandra albo, że płaczę po krwawym Felusiu. Stosowanie wspomnianej przeze mnie na początku zasady, „kto nie jest z nami jest przeciw nam” uważam za pierwszy krok do faszyzmu, a może już faszyzm?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...