Bohaterowie serii książek o Harrym Potterze ze strachem mówili o tym, „Którego Imienia Wymawiać Nie Wolno”, czyli „Sami Wiecie, o Kim”. My mamy ministra, którego „Imię Wstyd Wymawiać bez zażenowania”. Jeśli ktoś nie wie, kogo mam na myśli zapraszam do lektury.
Gdy chodziłam do podstawówki biblioteka była jednym z moich ulubionych miejsc w szkole. Tam miałam swój azyl. Zwłaszcza wtedy, gdy nasiliło się dokuczanie mi przez koleżanki. To biblioteka i liczba wypożyczonych z niej, a co za tym idzie przeczytanych książek, dawały mi na koniec każdego roku jedyną nagrodę. Nie dostawałam jej za świetne wyniki w nauce, bo te psuło zawsze ledwie dobre zachowanie, z powodu którego też nagrody nie dostawałam. Bibliotekę kochałam! Kocham nadal. Bibliotekę jako instytucję i bibliotekę, jako miejsce, które gromadzi książki. To w bibliotece zawsze czuję się bezpieczna. Twierdzę zresztą, że tylu mamy przyjaciół, ile książek przeczytaliśmy. Ja do dziś mocno przyjaźnię się zarówno z moimi ulubieńcami D’Artaganem, Atosem, Portosem i Aramisem, jak i dziećmi z Bullerbyn, Muminkami i Włóczykijem, Stanisławem Wokulskim i Ignacym Rzeckim, Karolcią od niebieskiej kredki i koralika oraz całą masą fikcyjnych postaci, które szczerze pokochałam. Ja oprócz biblioteki szkolnej miałam do dyspozycji biblioteki dzielnicowe. Na warszawskim Żoliborzu najpierw zapisałam się do Biblioteki na Próchnika, a potem na Perzyńskiego. Miały trochę inne księgozbiory. Jak czegoś fajnego nie znajdywałam na Próchnika – pędziłam na Perzyńskiego. I tak latami przeczytałam tam tony książek, które dziś pewnie są na makulaturze, bo od wielu lat w bibliotekach trwa wymiana księgozbiorów.
Kiedy od wielu tygodni czytam o pomyśle likwidacji bibliotek w wersji pierwszej: szkolnych i połączenia ich z bibliotekami publicznymi lub w wersji drugiej: publicznych poprzez połączenie ich ze szkolnymi, to krew mnie zalewa! Minister, który to wymyślił, (jego imię wstyd moim zdaniem teraz wymawiać bez zażenowania i dorzucania epitetów, z których „głupek” będzie najłagodniejszym), najwyraźniej za mało jeździ po Polsce. Ja jeżdżę dużo. Wiem, jak wyglądają wiejskie biblioteki publiczne i szkolne. I wiem, że likwidacja jednych lub drugich poprzez połączenie w jeden organizm w szkole lub w miejscu poza nią, to jeden z najgłupszych pomysłów, o jakich słyszałam ostatnimi czasy.
W przypadku likwidacji biblioteki w szkole na ogromnym terenie kraju dzieci w ogóle stracą kontakt z książką. Zwłaszcza, gdy pochodzą z domów, w których rodzice do bibliotek nie chodzą. Wbrew pozorom liczba takich domów w Polsce wzrasta. Gdy do biblioteki daleko, gdy ludzie są zagonieni, by zarobić parę groszy, oszczędzają na kulturze, nawet, jeśli ta oszczędność to koszt biletu do i z biblioteki. A przecież to ludzie, którzy książek nie kupią. Wielokrotnie byłam świadkiem tekstów rzucanych przez mamy: „Po co ci? Raz przeczytasz i koniec, a cukierkami to się przynajmniej najesz!” Dlatego biblioteka, w której książki są za darmo powinna być dostępna dla wszystkich. I powinno być do niej blisko.
Owszem, szkolne biblioteki często robią literaturze krecią robotę. Zdarza się, że szkolne bibliotekarki wprowadzają cenzurę księgozbioru. Sama znalazłam w kilku bibliotekach tzw. półki z literaturą zakazaną, na których był i „Pamiętnik narkomanki” i moja „LO-teria”, „bo przecież o licealistach i jest tam seks, a tu mamy do czynienia z podstawówką” – powiedziała mi pani na spotkaniu autorskim dla klas IV-VI w jednej z podwarszawskich szkół. Niemniej jednak ocenzurowany księgozbiór i przetrzebiona biblioteka to zawsze lepiej niż żadna. A książki zakazane w bibliotece szkolnej zawsze można wypożyczyć w publicznej, której bibliotekarki przeważnie są mniej zaściankowe. Szkolna biblioteka ma też w obowiązku posiadać lektury w komplecie w takiej liczbie, by każdy uczeń jednej klasy mógł wypożyczyć daną książkę z biblioteki. Czy tak jest w bibliotekach publicznych? Z góry mówię, że nie. Poza tym w szkolnej bibliotece można spędzić czas, gdy np. przyjdzie się do szkoły za wcześnie, gdy ma się wolna godzinę, bo jest się np. trwale zwolnionym z WF itd. W momencie, w którym w szkole biblioteki nie będzie, niektórym dzieciom nie pozostanie nic innego, jak przysłowiowa zabawa w plucie i łapanie i po dupie się drapanie. A mogłyby łyknąć trochę kultury.
No i jeszcze jedna sprawa. W małych miejscowościach i na wsiach to właśnie szkolne biblioteki mają dostęp do Internetu. To tu najmłodsi wchodzą w cyberprzestrzeń, czytają Wikipedię, portale internetowe edukacyjne, choć także i głupoty, jak to dzieci. Nie jest, więc prawdą, że szkolne biblioteki na wsiach są zacofane. To często najlepiej doposażone miejsca w szkołach. Wiem o tym, bo miewam tam spotkania z czytelnikami.
Druga opcja, czyli likwidacja bibliotek publicznych i włączenia ich do szkół nie jest lepsza. Wtedy kontakt z książką stracą… dorośli. Po pierwsze, kto będzie chodził do bibliotek w godzinach pracy szkoły? Czyli do 16-tej? Zwłaszcza, gdy szkoły chroni się przed różnego rodzaju niepowołanym elementem. Dorośli czytelnicy będą legitymować się ochroniarzowi, że oto ja, Jan Jowalski przyszedłem po książkę, a nie macać dziewczynki z IIb? Po drugie księgozbiór w takiej bibliotece też się zmieni. Nie każdy dorosły chce czytać „Dzieci z Bullerbyn”, choć ja przyznaję, że raz na 2-3 lata sięgam po tę książkę i poprawiam sobie nastrój przenosząc do wioski, w której stoją trzy zagrody. Większość dorosłych woli jednak czytać klasyczne książki dla starszych. Nagle trzeba będzie dbać nie tylko o najmłodszego czytelnika, ale właśnie i o tego dorosłego, którego potrzeby są zupełnie inne. Nie zapominajmy, że biblioteki publiczne mają z reguły dwa działy: dziecięco-młodzieżowy i dla dorosłych. Kto będzie decydował, do którego z działów robić teraz biblioteczne zakupy? Który dział okaże się ważniejszy? Kto będzie poszkodowany? Czy nie stanie się tak, że jednak… uczniowie? Bo przecież zamiast 30 egzemplarzy nowego wydania „Ten obcy”, która to książka cały czas jest w lekturze szkolnej, trzeba będzie kupić np. tylko egzemplarzy 15, bo jeszcze trzeba doposażyć dział dla dorosłych w ważne nowości. W sprawie czytelnictwa nikt nie powinien być poszkodowany, ani dorosły, ani tym bardziej małoletni czytelnik. Taka czy inna opcja sprawi jednak, że likwidacja bibliotek uderzy w tego najmłodszego. A z nieczytających dzieci wyrastają nieczytający dorośli. W Polsce jest och coraz więcej.
Podobno ta likwidacja ma przynieść oszczędności. Na przestrzeni ostatnich lat powstało kilka nowych ministerstw. Czy rozmnażanie tych instytucji przyniosło Polsce oszczędności? Moim zdaniem naraziło skarb państwa na wydatki. Powstało np. Ministerstwo Sportu. Dla mnie instytucja pozbawiona sensu, bo w ogóle inwestowanie państwa w sport uważam za idiotyzm. Pożytku z tego nie mamy, a tylko wydatki, ale… rozumiem, że trzeba igrzysk. Dla motłochu to są właśnie igrzyska. To właśnie skarb państwa pod nadzorem ministerstwa sportu przeznaczył kupę pieniędzy m.in. na Stadion Narodowy, który służy rozgrywkom piłki nożnej, a więc dyscypliny, w której Polska od lat nie odnosi sukcesów. Podobnie z kilkoma innymi dyscyplinami, że tylko przypomnę ostatnią 'walkę’ Andrzeja Gołoty. Przypomnę też, że kilka lat temu jeden z dziś byłych już szefów tego ministerstwa został zabrany do aresztu niemal zza ministerialnego biurka. 17 kwietnia 2012 został skazany na 3,5 roku więzienia za korupcję. Powstanie tego resortu przyczyniło się, więc do oszczędności? Czy nie? Ja tylko nieśmiało przypomnę, że szefem kolejnego ministerstwa, które powstało niedawno jest ten minister, „Którego Imię Wstyd mi Wymawiać bez zażenowania” i który zgłosił projekt likwidacji bibliotek.
Czy nie jest przypadkiem tak, że najpierw celowo inwestuje się pieniądze w Ministerstwo Sportu, by za publiczne pieniądze dało plebsowi igrzyska, wątpliwej zresztą jakości. Potem tworzy się kolejne ministerstwa. Wszystko po to, by oszczędności szukać w kulturze i po raz kolejny ogłupiać społeczeństwo. Panowie posłowie, senatorowie, politycy etc.: „Nie idźcie tą drogą!”, że tak zacytuję wielokrotnie chorego na chorobę filipińską klasyka. Likwidacja bibliotek, zarówno szkolnych na korzyść publicznych, jak i publicznych na korzyść szkolnych to swoista metoda ogłupiania społeczeństwa. Ogłupiać lubiły systemy totalitarne. W końcu to ich władcy twierdzili, że ciemnym ludem łatwiej rządzić. Podobno mamy demokrację. Nie wystawiacie sobie dobrego świadectwa chcąc nas ogłupić. Mam jednak nadzieję, że znajdą się wśród nas – czytelników książek, użytkowników bibliotek i czytelników wartościowych stron internetu ludzie na tyle rozsądni, by skutecznie przeciwko temu pomysłowi zaprotestować. Mam nadzieję, że większość z nas, którzy jeszcze cokolwiek poza napisami na banknotach czytamy, podpiszemy protest przeciwko likwidacji bibliotek. Inaczej będziemy jak ludzie wspomnianego przeze mnie ostatnio filmu „Idiokracja”. Jego bohaterowie wszystkimi możliwymi Oskarami nagrodzili film, w którym przez 90 minut na ekranie była dupa. Czy naprawdę chcemy zamiast wysokiej kultury oglądać gołą dupę? czy naprawdę chcemy zamiast przewracać kartki papieru w książkach szeleścić toaletowym w szalecie?
Piszę to nie dlatego, że jestem pisarką i boję się, że nagle przestanę zarabiać. I tak nie zarabiam na tym, że ktoś chodzi do biblioteki. Płacą mi tylko za sprzedane książki, a z roku na rok sprzedaję ich co raz mniej, bo jako społeczeństwo biedniejemy, biedniejemy i biedniejemy. Przestańmy chociaż dawać się ogłupiać.