Pokolenie, które ustępuje

Spread the love

Kiedy miałam naście lat i ambicje literackie większe niż możliwości, pomysły i talent, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza wydawała serię tomików wierszy pod wspólnym tytułem: „Pokolenie, które wstępuje”.  Trochę zazdrościłam publikowanym w nich autorom, ale tylko trochę. Czułam się prozaikiem i wiedziałam, że nigdy nie uzbieram wierszy na tomik. Do dziś nie uzbierałam, bo z tych, które napisałam 99% wyrzuciłam do śmieci, a z pozostałego 1%,  może dwa wiersze do czegoś się nadają. Nie o wiersze jednak chodzi, ale o pokolenie.

Mam wrażenie, że choć wtedy uznawano nas – urodzonych w końcu lat 50-tych i w latach 60-tych, za pokolenie, które wstępuje, to teraz jesteśmy pokoleniem, które ustępuje, a może nawet zstępuje. A przecież jesteśmy w sile wieku. Co się stało?

Przemiany ustrojowe sprawiły, że nie radzimy sobie w dzisiejszej Polsce. Nie mam tu na myśli siebie, bo ja w niej funkcjonuję całkiem nieźle. Mam na myśli masę swoich znajomych, swoich rówieśników itd.

Rok temu zmarł Eksio. Mogłabym przejść nad tym przypadkiem do porządku dziennego, ale nie mogę. Nie dlatego, że to Eksio, czyli ojciec mojego syna. Bardziej dlatego, że to ktoś z mojego pokolenia, kogo znałam od lat wczesnej młodości. I wiem, co się stało. Zachwiane zostało jego poczucie bezpieczeństwa. Eksio nie miał pracy, miał zadłużone mieszkanie i groziła mu eksmisja. Podjął decyzję o sprzedaży mieszkania i zamianie na mniejsze. Dwa dni po kupnie tego mniejszego, a tydzień przed ostateczną przeprowadzką po prostu zwyczajnie zmarł. Wstał z fotela, padł na twarz i koniec. Sekcja wykazała ustanie akcji oddechowej i akcji serca. Przyczyna naturalna, choć w chwili zgonu miał 43 lata. Niestety nie umiał wyobrazić siebie w tym nowym mniejszym mieszkaniu, a w tym starym nie był w stanie się utrzymać. Rzeczywistość tak go przygniotła, a nie został do niej dostatecznie przygotowany. Jego matka mówiła, że trzeba mieć zawód. Nie przypuszczała, że przyjdą czasy, kiedy zawód nie będzie wszystkim. Jeszcze trzeba będzie mieć pracę. Jakąkolwiek. Niekoniecznie w swoim zawodzie. I trzeba będzie walczyć o każdy dzień życia. W końcu w PRL wbrew pozorom wszystko było proste i wszystko człowiekowi się należało za to tylko, że był.

Cztery miesiące po śmierci Eksia, z domu, w którym mieszkał od dzieciństwa, wyeksmitowany został kumpel. Znamy się tak samo długo, jak z Eksiem. Eksmisja nastąpiła, bo jego długi względem miasta i spółek miejskich były tak duże, że miasto skierowało sprawę do komornika. Kumpel nie poradził sobie z tym wszystkim. Nie pracował. Utrzymywał się z handlu starociami na Kole. Starociami, które zbierał zresztą po śmietnikach. W młodości był punkowcem. Kontestował. Zawsze z dumą mówił, że ja to sprzedałam się systemowi, poszłam do pracy itd., a on nigdy nie dał się systemowi zagiąć. On się „nie skurwi”, jak inni – w tym ja. Nie musi płacić podatków, bo oficjalnie nic nie zarabia. Nie będzie go państwo „ruchało w dupę”. Ja mu na to, że rozumiałam, kiedy to mówił przed Okrągłym Stołem, ale teraz nie rozumiem. To, o jaką Polskę walczył? Nie umiał mi sensownie odpowiedzieć. Faktem jest, że przez lata utrzymywał się z renty mamusi. Teraz mamusi już nie ma. Został sam, z długami itd. Obecnie mieszka kątem w wynajmowanym pokoju pod Warszawą. Po eksmisji, która spadła na niego, jak grom z jasnego nieba, mieszkał chwilę w Hotelu Robotniczym. Ale zanim tam trafił, musiał wytrzeźwieć, bo regulamin Hotelu zabraniał picia alkoholu. Z komorniczej licytacji willi w luksusowej dzielnicy Warszawy i zajęciu środków na poczet długów zostało mu tyle pieniędzy, że nie ma z tego nawet na kawalerkę.

Kolejny kumpel, też znajomość z tamtych lat, mieszkanie wprawdzie ma i bez długów. Jednak pracy nie ma. Nigdy nie pracował. Zawsze utrzymywał się z rent i zasiłków. Wszystko z powodu słabego zdrowia psychicznego nadszarpniętego używkami itd. Ma orzeczoną niesprawność. Na razie czasową, ale robi wszystko, by orzeczono mu ją na stałe. Propozycje jakiejkolwiek pracy, by zarobił, kończyły się tym, że on nie może, bo straci zasiłek, zapomogę z MOPSu itd. Lepiej więc nie pracować. Mieć mniejsze pieniądze, ale te dane przez państwo.

Jeszcze jeden kumpel, kiedyś zdolny muzyk. Nawet nagrywał płyty i grał w czołowych polskich zespołach. Dziś… na przerwie w karze. Ze względu na stan zdrowia ojca wypuszczony został z więzienia, do którego będzie musiał wrócić, by odsiedzieć resztę wyroku. Za kraty trafił za narkotyki. Posiadane wprawdzie na własny użytek, ale… prawo mamy takie, jakie mamy. Jest więc na wolności. Na papierosy bierze od matki emerytki. Żyje na koszt rodziców, bo przecież jest na przerwie w karze, więc… po co iść do pracy?

Jest też koleżanka ze schizofrenią. Ostatni raz pracowała 10 lat temu. Była bileterką w kinie. Teraz kolejny rok leczy się psychiatrycznie. Ostatnio cieszyła się, że już ma stałą rentę a nie okresową, więc ma już spokój. Pojechałam do niej dwa dni temu, (pierwszy raz od siedmiu lat), by zawieźć jej laptopa. Załatwiłam dla niej zakup przez Internet. W końcu to taniej niż w sklepie, a ona rencistka. Chce się podłączyć do Internetu, by mieć coś poza czterema ścianami, w których siedzi i patrzy w telewizor. Na miejscu usłyszałam, że ma problem. Mieszkanie, w którym mieszka jest komunalne i korzysta z dopłaty do czynszu. Teraz okazało się, że z tego powodu może go wykupić, choć ojciec dawał jej na to kasę. Zrezygnować z dopłaty nie może, bo to aż 200 złotych, a ona ma tylko 1000 miesięcznie. Jednocześnie wręczyła mi kasę za komputer. Prawie 2 tysiące złotych, czyli 10-miesieczne dopłaty do tego cholernego czynszu. Gdyby nie korzystanie z dopłaty mogłaby wykupić mieszkanie. Teraz nie wie, czy w chwili śmierci ojca odrzucać spadek po nim, czy oddawać państwu to mieszkanie komunalne i przeprowadzać się tam gdzie mieszka ojciec. Bo ona chciałaby i to i to. A do pracy się nie nadaje, bo schizofrenia. Boi się ludzi, boi się wyjść na ulice itd. Poza tym wszystko ją denerwuje. Poza ojcem nie ma nikogo, gada czasem przez telefon ze mną i jakimś kolega zza granicy. Po tej wizycie prawie wpadłam w depresję. Nawet nie dlatego, że koleżanka wygląda, co najmniej jak moja matka (jeśli nie babcia). Ale… jak można tak żyć? Ano jak widać można.

Jest też kolega, który nigdy nie pracował mieszka z rodzicami i czyha na ich śmierć, by sprzedać mieszkanie, kupić mniejsze, a za resztę pieniędzy żyć jak rentier. Jest koleżanka, z podobnym poglądem na życie. I mogłabym tak wymieniać, wymieniać i wymieniać.

Przypomniało mi się to wszystko nie tylko dlatego, że wiozłam chorej na schizofrenię tego nieszczęsnego laptopa. Ale również, dlatego, że kilka dni temu pisałam o polskim miłosierdziu. O ludziach, którzy uważają, że ich nieszczęście jest największe. Pisałam wtedy o pani Z. Z tą panią odbyłam też prywatną rozmowę na facebookowym czacie. W tej rozmowie pani, która cały czas narzekała, podkreślała, że ona to jest biedna, że nikt jej nie pomógł itd. dużo mówiła o córce. Biednej, chorej córce, która robi doktorat i nie ma pracy i znikąd nie ma pomocy itd. Przyciśnięta do muru, czego pani w ogóle chce wystękała, ze córce przydałaby się praca. Pytałam kilka razy, co studiuje córka, z czego robi doktorat, jakiej szuka pracy. Kierunek studiów podano mi po którymś tam pytaniu. Jakiej córka chce pracy nie wiem. Powiedziałam, by podesłała mi CV córki. Dorota (mama autystycznego Piotra) powiedziała to samo. „Gośka! Niech ci da to CV. Ja dostaję często fajne oferty dorywczej pracy, ale są wśród nich takie, które ze względu na chorobę Piotra muszę odrzucić. Mogę podzielić się nimi z córką tej pani.” Jednak pani Z. nie odezwała się więcej. Podałam jej swój numer telefonu, e-mail itd. Ona nie podesłała CV córki. Minęło 10 dni, kiedy zagadnęłam. „No i co?” No i nic. Cisza. Pewnie córka tak naprawdę nie szuka pracy. Pewnie nadopiekuńcza mama za nią próbuje żyć i rozwiązywać jej realne i wyimaginowane problemy. Najlepiej jednak wychodzi jej narzekanie na cały świat. Bo to wyniosła z dawnego systemu. Postawę „mnie się należy” i narzekanie. Nasilające się zwłaszcza wtedy, gdy tego, co się rzekomo należy, nie dostaje się. O ileż częściej ludzie narzekają i wyciągają rękę po pomoc niż cokolwiek dają z siebie innym? O ileż częściej narzekają niż korzystają z pchającej się w ręce pomocy? Bo najlepiej, by ktoś przyszedł i wszystko zrobił za nas.

Pisząc ten tekst i wspominając serię „Pokolenie, które wstępuje” zajrzałam też pamięcią do znajomych ze środowiska literackiego. Było nas sporo. Myślę, że całe tabuny ludzi, którzy w latach 80-tych należeli do Młodzieżowego Klubu Literackiego w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Przelatują mi przed oczami twarze, plączą się w zakamarkach pamięci nazwiska, mylą imiona. Co z nami, z ludźmi skupionymi wtedy w SDK? Wielu ma się dobrze. Jeden pisze scenariusze filmowe, drugi zbiera laury poetyckie, trzeci publikuje książki, a czwarty został posłem z ramienia partii rządzącej. Są jednak tacy (i to większość), po których słuch zaginał. Wśród nich nawet samobójca. A wtedy uważano, że jest najzdolniejszy. Nowa rzeczywistość dopadła go, jako pierwszego.

Czasem myślę, że nie wiem, jak to się stało, że ja jakoś funkcjonuję. Może wynika to z wrodzonego optymizmu? Z tego, że dla mnie szklanka jest do połowy pełna? Z tego, że ciągle mi się wydaje, że mam życie przed sobą, a nie, że jak wielu moich znajomych, jestem na półmetku? PRL zrobił wielu ludziom krzywdę. Pisanymi wszędzie na murach hasłami: „nigdy więcej wojny” usypiał czujność obywateli. Nie przygotował do wojny innego rodzaju. Do walki o byt, którą od Okrągłego Stołu musimy staczać codziennie. Czasem z samymi sobą, a czasem z otoczeniem. Gdy mówię narzekającym znajomym, że nie mam etatu wytrzeszczają oczy. Potem pada pytanie, jak mogę tak żyć. Z tymi rachunkami płaconym i nie wtedy, kiedy trzeba, bo zbliża się termin płatności, ale wtedy, kiedy mam pieniądze. Oni by w takiej niepewności zwariowali. Ja… przyzwyczaiłam się. Stabilizacja usypia czujność. A trzeba być czujnym. Walka o życie trwa przecież do końca. A ja, choć z pokolenia, które zstępuje, nie zamierzam się poddać.

 

PS Dziś Gala Blog roku 2012. Nie startowałam w konkursie, bo nigdy nie startuję. Ale na Galę mnie zaproszono. Choć Gal nie lubię, to na tę wyjątkowo pójdę z przyjemnością. To oddech po ostatnich mailach pełnych narzekania i rozmowach z ludźmi, którzy mają dość życia. Wiosna idzie!

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...