Skóra nosorożca, czyli t-shirt dla bezdomnego

Spread the love

Kiedy kilka dni temu pisałam o pomaganiu, publikowałam historie ludzi, na pomoc którym zbierane są pieniądze. Te historie były trzy. Po kilku godzinach jedną z nich musiałam usunąć. Jej bohater, (młody chłopak, który na skutek urazu kręgosłupa jeździ na wózku inwalidzkim) poprosił o to, gdyż, jak napisał, spotkał się z taką nieżyczliwością ze strony ludzi, że nie mógł tego znieść i nie chce na tę nieżyczliwość dłużej się narażać. Z tego powodu nie ma też strony internetowej, na której byłaby opisana jego historia i podane konto do zbiórki pieniędzy.
To mi uświadomiło skalę naszej ogólnej nieżyczliwości. Sami o sobie myślimy jednak, że jesteśmy życzliwi. Naprawdę? Z jednej strony co roku dajemy na WOŚP, wrzucamy do skarbonek na biedne psy, głodujące dzieci itd. Przyznajemy, że najchętniej pomoglibyśmy konkretnym ludziom, ale jednocześnie oceniamy ich, krytykujemy itd.
Wczoraj czekając na wymianę opon poszliśmy z Ulubionym do pobliskiego Centrum Handlowego (King Cross Praga) na kawę. Przy stoliku obok siadł bezdomny. Wyglądał jak typowy dzisiejszy polski bezdomny, czyli był brudny, śmierdzący i z wózkiem, na którym prawdopodobnie mieścił się cały jego dobytek. Z wózka wyjął słoik z zupą. Gdy go otworzył, podeszła pani z obsługi i kazał iść stąd, bo to jest restauracja.
Byliśmy oburzeni. Po pierwsze: to nie była restauracja, a stoliki luźno stojące w hallu galerii handlowej. Po drugie: nie brakowało przy nich miejsca, bo tłoku o tej porze nie było. Wreszcie po trzecie: ten człowiek nic nikomu nie zabierał. No i na koniec po czwarte: wczoraj było zimno. Gdzie ten człowiek miał się podziać, skoro noclegownie otwierają swoje podwoje jedynie wieczorami i tylko na noce? Mimo naszych protestów bezdomny został przegnany. Po co ma kłuć w oczy biedą bogatych klientów galerii?
Jestem świeżo po lekturze książki „Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem”. Ta książka przypomniała mi różne rzeczy z przeszłości. Między innymi uświadomiła mi, że zatraciły się więzi międzyludzkie. Kiedyś, gdy ktoś stracił dom ludzie mu współczuli. Dziś uważają, że sam sobie winien. Gdy kilka dni temu spłonęło mieszkanie Szymona Majewskiego poczytałam sobie komentarze w sieci. Ich treść po raz kolejny utwierdziła mnie w słuszności co do swojej decyzji o likwidacji możliwości komentowania bloga. Tych ohydnych komentarzy była masa. Wśród nich taki: „To dobrze. I tak wygląda jak żul. Będzie spać na dworcu.”
Z wpisu jasno wynika nie tylko to, że ktoś nie lubi Szymona Majewskiego, choć pewnie osobiście go nie zna (ja też zresztą nie znam) i niczego złego od niego nie zaznał, ale jeszcze twierdzi, że ci, którzy śpią na dworcach to żule. Prawda może być zupełnie inna. Co bezdomny, to inna historia i choć w większości przyczyną jest alkohol są też inne przypadki.
Pewnej niedzieli jeden znajomy głośno przy mnie biadolił, że nie miał gdzie w śródmieściu zaparkować auta. Rzucił przy tym taki tekst.
– Przyjechała hołota do centrum starymi trupami i na porządne auta miejsca nie ma.
Zrobiło mi się trochę przykro. Nawet nie dlatego, że mój samochód ma już swoje lata i na razie nie stać mnie na nowy, ale pomyślałam o tych wszystkich ludziach, którzy finansowo mogą mieć jeszcze gorzej niż ja. W słowach znajomego była taka pogarda dla tych, którzy nie opływają w dostatek, że aż mnie to przeraziło.
Czemu nagle w społeczeństwie zaczęła być moda na gardzenie biedniejszymi od nas? Na gardzenie chorymi? Na gardzenie tymi, którzy czegoś nie mają?
Autorzy książki „Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem” zrobili eksperyment. Spróbowali odtworzyć rzeczywistość z przełomu 1981 i 1982 roku w roku 2011. Nie bardzo im się to udało, ale… pokazali, ze gdzieś zniknęło coś nieuchwytnego, co było między ludźmi. Przykre były dla mnie dwie historie opisane przez nich w książce. Jedna, gdy bez zapowiedzi pojechali do przyjaciół na drugi koniec miasta – na Bielany. Pojechali z Ursynowa nie metrem, bo przecież ani w 1981 ani w 1982 roku metra jeszcze nie było. Znajomi nie byli zadowoleni. Opierniczyli, że trzeba się zapowiadać, otworzyli kalendarz i znaleźli w nim czas za trzy tygodnie.
Druga historia jest ze szklanką cukru, którą chcieli pożyczyć u sąsiadów. Znam to z autopsji. Trzy lata temu chciałam od sąsiada w niedzielny, mroźny poranek pożyczyć jedno jajko. Chciałam zrobić śniadanie, a dopiero potem pójść po zakupy. Miałam chęć na camembert w bułce na patelni. Brakowało jajka. Sąsiad pożyczył mi jedno, ale skomentował brzydko, że żadna ze mnie gospodyni, a spojrzenia, które towarzyszyło tym słowom nigdy nie zapomnę. Wyrażało taką pogardę, że teraz, choćbym zdychała w domu z głodu, nie poproszę go o nic.
Zmieniliśmy się. Za kapitalizm zapłaciliśmy bardzo wysoką cenę. Nie ma już: „gość w dom – Bóg w dom”. Ani nawet: „gość w dom – woda do zupy”. Dziś chętnie udajemy, że nie ma nas w domu. Czasem ze strachu przed komornikiem, ale bywa, że ze strachu przed niezapowiedzianym gościem.
Zresztą… gdy w 2009 roku zachorowałam dobrze poznałam ludzką życzliwość. Na blogu zamieściłam wpis, który pisałam wiele, wiele godzin z przerwami ze względu na wysoką temperaturę i fatalne samopoczucie. Był to wpis o tym, jak nie mogę dostać się do lekarza. Otrzymałam wtedy wysyp listów od „życzliwych” osób z oskarżeniem, że jestem „kurwą z PO”, która chce wyłudzić L-4. Było to krzywdzące, bo nie mam etatu, więc nie było mi potrzebne zwolnienie, a leczenie.
Wtedy też zamilkli znajomi. Skoro ja się nie odzywam (a jak tu się odzywać z zapaleniem krtani, skoro fizycznie nie mówię?) to oni też. Potem pytali, czemu o pomoc nie prosiłam.
– Mogłaś dzwonić – powiedziała jedna koleżanka. – Mogłaś pisać SMS – dodała po chwili, gdy wyjaśniłam, że jakbym zadzwoniła, to by mnie nie słyszała, bo nie mówiłam. Ale na pytanie jak pisać SMS, gdy ma się prawie 40 stopni i leży niemal bez ducha, nie umiała odpowiedzieć inaczej jak: „trzeba było kogoś poprosić”. Kogo? Jak?
Dziś, by przeżyć ludzkie docinki i komentarze i nie zwariować lub nie rozpłakać się, trzeba mieć skórę nosorożca. Ja chyba już taką mam. Zupełnie nie interesuje mnie, co na mój temat sądzą ludzie, którzy nie są ani moją rodziną ani najbliższymi przyjaciółmi. Wielu ludziom jednak trudno się nie przejmować, bo nie mają wsparcia w innych, nie mają też pieniędzy i perspektyw. Szymon Majewski ma i pieniądze i perspektywy, więc przeżyje „życzliwość” internautów. Ja też przeżyłam, choć wtedy, gdy się z nią spotkałam po raz pierwszy, byłam bez pieniędzy i właściwie sama jak palec. Czy przeżyje bezdomny z King Cross, któremu nie pozwolono przy obdrapanym stoliku zjeść pomidorówki ze słoika? Z tego, co go poznałam, to… tak. On już ma skórę nosorożca. Gdy protestowaliśmy przeciwko wyrzuceniu go z krzesła przy pustym stoliku, szybko sam wstał i powiedział, byśmy się tym tak nie przejmowali. Dodał też, że dla niego to normalne. I właśnie to, że obojętność i pogarda dla biednego stały się normalne są dla mnie takie przerażające.
Nikt z nas nie wie co nas czeka. Historia zna wiele upadków, które można nawet nazwać spektakularnymi. Dziś mamy pracę, ale przyszłość jest nieznana. Ludzie płacą miliony za to, by ją poznać i nadal nie uzyskują stuprocentowej odpowiedzi na pytanie „co nas czeka”.
Na cmentarnych nagrobkach zdarza się widzieć napis: „Byłem kim jesteś. Będziesz kim jestem”. Czasem myślę, że dziś bezdomni powinni nosić ubrania z takim napisem. Jeśli nie ma w nas empatii, może takie słowa przeczytane z brudnego, śmierdzącego t-shirta otrzeźwiłyby niejednego pogardliwca.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...