Tylko polityka, tylko gówno

Spread the love

Mniej więcej dwa lata temu straciłam złudzenie, że regionalny ośrodek telewizyjny i misja telewizji publicznej kogokolwiek w tym kraju obchodzą. Było to dokładnie wtedy, gdy zdejmowano mnie z funkcji wydawcy „Kuriera Mazowieckiego”, ale nie straciłam tych złudzeń z tego powodu. Ot taka cezura czasowa. Po prostu w tym samym czasie wiele się działo. Ja, jak wielu innych, padłam ofiarą zmian. Złudzenia straciłam, bo widziałam jak krzywdzi się dobrych dziennikarzy, pozbawia ich pracy, depcze ich dorobek i godność, a zawiadamiani przez nas koledzy dziennikarze z innych mediów milczą. Jeszcze dwa lata temu tu na blogu głośno wołałam o pomoc. Odpowiedziała mi cisza. Potem pozbawiono mnie możliwości godnej pracy, bo powiedziano, że nie mam etatu. Po korytarzach szeptano, że to z powodu bloga. Ówczesny dyrektor wyparł się, ale… do bloga nawiązał w rozmowie, kiedy wezwał na tak zwany dywanik. Oszczędzę czytelnikom szczegółów i nie napiszę jakie bzdury mi mówił, bo facet niedawno się utopił, więc ciszej już nad tą trumną.

Ostatnie dwa lata przegłodowałam. Uznałam jednak, że będę boso, ale w ostrogach. Nie ugnę i nie ukorzę się przed tymi, którzy tu rządzą, ale nie zostawię mojej redakcji na ich pastwę. Zarabiałam po 900, a w porywach 1500 złotych miesięcznie. Odbijając sobie przy wszelkich innych możliwych pracach. Nie będę pisać, jak wyglądają moje finanse, długi itd., bo to mój problem i wiem, że poza najbliższymi nikt mi w tym nie pomoże. Piszę o tym, bo wczoraj w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł. Tytuł wymowny: „Folwark w TVP Warszawa”. Autorka opowiada w nim o układach, jakie panowały tu przez ostatnie dwa lata i o tym do czego one doprowadziły. Przykre, że artykuł ukazał się teraz, gdy od trzech tygodni szefem stacji jest nasz kolega i stara się to wszystko sprzątnąć. Bo to na niego spadł syf działań jego poprzedników. Musiał odpowiadać na pytania dziennikarzy. Pytania, które zadawali mu, bo dziś jest dyrektorem, ale to nie on odpowiada za to, co zostało przez autorkę artykułu opisane.

To, że skompromitowano człowieka, który za to wszystko odpowiada, to dobrze, bo taki osobnik nie powinien pracować w mediach, a tym bardziej publicznych. Choć ja życzę mu, by zarabiał kupę pieniędzy (z dala ode mnie). Życzę mu też, by jego niedawnopoślubiona żona, specjalistka od zwisania z żyrandola w roli „potrzeby konsumenta”, naprawdę go kochała i wspierała, bo będzie mu to wsparcie bardzo potrzebne. Jako dziennikarz powinien być skończony.

Martwi mnie natomiast, że ten artykuł kompromituje naszą stację. Przykre, że „Gazeta Wyborcza” tak nas nie lubi. Dowodów jest wiele. Nie pisała o nas tyle, gdy kończyliśmy 50 lat. Opluwała nas, gdy startował TVN Warszawa (Panie świeć nad internetową duszą naszej konkurencji). Teraz znów opluwa i to w kontekście… politycznym. Bo wnikliwy czytelnik zauważy, że tylko polityka się liczy – nie my. Stacja i jej program też się nie liczy. Widać to po tym artykule, bo mało w nim napisano o zarobkach tych, którzy nie byli pupilkami władzy, mało o tym, jak deptano ich (naszą) godność, mało o tym, co mimo przeciwności robiliśmy dobrego na antenie, a wiele o jednym ministrze, jednej partii, jednym przewodniczącym, spółkach, radach nadzorczych itd., itp. Cóż… formuje się rząd…. Czy zawrze koalicję z…? Oto pytanie. Przecież tak naprawdę nikogo nie obchodzi sytuacja finansowa dziennikarzy lokalnego ośrodka! Świat, Polska i czytelnicy „Gazety Wyborczej” mają w dupie grupkę zapaleńców, którzy kochają swoje miasto i dlatego nie ruszają się z TVP Warszawa. Polityka! Tylko to się liczy! Nasze problemy, szarych dziennikarzy, którzy przez ostatnie dwa lata zdychali dosłownie z głodu, bo nie mogli się w swojej ukochanej stacji utrzymać, (choć inni, którzy przybyli tu z całej Polski, mieli się całkiem nieźle) nikogo nie obchodzą. Nie obchodzą też autorkę artykułu. Zacytowała mojego bloga. Fragment wpisu z września: „W piątek mój szef wrzasnął w newsroomie: zamknijcie mordy, kurwa wasza mać, bo się pracować nie da”. Taki sobie cytat wybrała. To było wygodne i potrzebne! Szkoda, że nie zacytowała tego, co pisałam o sytuacji w stacji dwa lata temu. Szkoda, że jej bohaterowie wystąpili anonimowo, bo to akurat najlepiej o stacji nie świadczy. Brzydzę się anonimowością. Sama nie jestem tchórzem. Bloga prowadzę nie pod pseudonimem, ale z otwartą przyłbicą, pod swoim imieniem i nazwiskiem! Nie wiem jednak, czy warto mówić cokolwiek tak nierzetelnej i tendencyjnej gazecie. Dopiero teraz naprawdę szczerze rozumiem czemu mój kolega z podstawówki z taką lubością nosi koszulkę z logo „Gazety” i wykonanym gazetowym liternictwem napisem: „Gówno prawda”. Bo co z tego, że w artykule jest prawda. Chodzi jeszcze o ten cel, w jakim został napisany. Cel nie jest szlachetny. Jest tak gówniany, jak gówno, które opisał. Nie mam co do tego żadnych złudzeń. Ale cóż… wielokrotnie pisałam, że dla mnie polityka to gówno. Bez względu na to jakich jest barw. A tekst jest polityką. I nikt mi nie wmówi, że powstał z troski o media, pieniądze publiczne, abonament czy grupkę zapaleńców, którzy swój talent poświęcają na informowanie mieszkańców swojego miasta o tym, co dzieje się na stołecznych ulicach.

PS „Except urinal all is shit”  – śpiewał zespół „Sex PIstols”. Od wczoraj to nucę.

PS2. Dla tych, którzy czytają bez zrozumienia. Nie o to mi chodzi, że ta sprawa nie powinna ujrzeć światła dziennego. Powinna. Ale nie w politycznym kontekście. Fakt, że pisze się o niej tylko z tego politycznego względu, jest dla mnie wielkim absurdem.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...