Skazana na busa

Spread the love

Jeśli ktoś myśli, że podróżowanie po Polsce innym środkiem transportu niż własny samochód to przyjemność, bo można np. czytać książkę – jest w błędzie. Wybrałam się na spotkania autorskie na Podkarpacie. Dojazd do łatwych nie należał. Na szczęście najpierw miałam spotkanie pod Tarnowem. Dojechałam więc intercity do Tarnowa. Wprawdzie w wagonie bezprzedziałowym koło mnie usiadł skunkso-niedźwiedź, czyli młody człowiek, który najpierw zatruł mnie smrodem spod pach, bo włożył sobie ręce pod głowę, co zwiększyło jego siłę rażenia o co najmniej 50%, a potem zasnął chrapiąc tak, że ludzie z sąsiednich foteli spoglądali na mnie ze współczuciem, ale od czego wagon WARS? Udałam się tam na dobrą godzinę i gdy wróciłam skunkso-niedźwiedź już nie spał, więc ustało chrapanie, a i smród się zmniejszył, bo położył „ruki pa szwam”, by czytać książkę Jacka Piekary. Wysiadł w Krakowie co sprawiło, że dalszą podróż odbyłam w naprawdę komfortowych warunkach. Z Tarnowa do Krosna jechałam PKS-em z przesiadką w Jaśle. Było gorzej. W drodze do Jasła przede mną siedział skunks i za mną skunks. W drodze z Jasła do Krosna obok dwa niedźwiedzie, za mną skunksiczka lat ok. 10 plus w powietrzu unosił się zapach niemytych nóg. Po kwadransie zlokalizowałam dwa siedzenia dalej wyjęte z butów nogi w dziurawych skarpetkach. Trzęsło tak, że czytać nie byłam w stanie. Ratował odtwarzacz mp3.
Najgorsza jednak była podróż z Krosna do Warszawy. Czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. Zarezerwowano mi miejsce w busiku pewnej firmy z siedzibą w Rzeszowie. Z Krosna wyjechałam o 12-tej i miałam być w Warszawie o 18:30. Po drodze miała być przerwa na szybki posiłek. Po prawie godzinie jazdy dowiedziałam się, że to nie jest mój docelowy busik. Ma być przesiadka. Nie byłam zadowolona, bo wolałabym taką rzecz wiedzieć na początku. No, ale trudno. Ważne, że jadę. Przesiadka była na jakiejś stacji benzynowej gdzieś na Podkarpaciu. Gdy spytałam kierowce, o której przyjedzie ten drugi busik, odpowiedział niezwykle precyzyjnie, że… ZARAZ. Miałam wielką chęć odpowiedzieć, że zaraz to jest wielka bakteria, ale znów machnęłam ręką. Drugi bus nadjechał po pól godzinie. Był to już nie busik, ale autobus. Nim dojechaliśmy do Rzeszowa. Tam na postoju staliśmy przeszło godzinę. Akurat rozmawiałam przez telefon, więc nie bardzo zwracałam uwagę na to, co działo się w autobusie. Poderwał mnie dopiero krzyk, że przesiadamy się. Jak to? Znowu? Cóż się okazało. Kierowca autobusu wyłączył silnik, zostawiając włączoną klimatyzację, światła i radio. Autobus nie chciał dalej ruszyć. Próby uruchomienia silnika na kable nie udały się. Zarządzono przesiadkę w mniejszy busik. Do Warszawy ruszyliśmy z godzinnym chyba opóźnieniem. Kierowca nie był miły. Mieliśmy wrażenie, że my pasażerowie jesteśmy wszystkiemu winni. Gdy ruszaliśmy z Rzeszowa i jeden z pasażerów spytał, czy może siąść obok kierowcy usłyszał niezwykle nieprzyjemnym tonem: „Tego miejsca nie ma! Niech pan o nim zapomni! Niech pan siada gdzie jest wolne!”. Po drodze kierowca łamał wszystkie możliwe przepisy. Wyprzedzał na podwójnej ciągłej, zakrętach, pod górę itd. Co chwilę odbierał telefon i niezwykle opryskliwie mówił komuś, że są korki. Szarpał samochodem tak, że zrezygnowałam z czytania. Znów błogosławiłam swój odtwarzacz mp3. Dzięki niemu mogłam nie słyszeć rozmów telefonicznych kierowcy. Wreszcie busik stanął na jakiejś stacji benzynowej. Kika osób wyskoczyło z nadzieją na skorzystanie z toalety, ale opryskliwie usłyszało, że tylko w nagłych wypadkach. Wszyscy zestresowani jak niepyszni wrócili do busiku. Okazało się, że na stacji odbieramy pasażera, który czeka tu na nas już dość długo. Ruszyliśmy w dalszą podróż. Około 17-tej zajechaliśmy na kolejną stację benzynowa. Kierowca zarządził 10 minut przerwy. Dopadłam toaletę i jak burza wleciałam do restauracji.
– Czy ma pan zupę, na którą nie trzeba czekać? – spytałam.
– Do wyboru żurek lub gulaszowa.
Wybrałam gulaszową. Z talerzem żurku dołączył do mnie pan, który miał zapomnieć o fotelu z przodu busiku. Jedliśmy w tempie zabójczym dla żołądka. Nie dojedliśmy do końca. Choć natychmiast wróciliśmy do busiku (góra 12 minut) kierowca nie omieszkał nas skrzyczeć. Nie chciało mi się z nim wchodzić w konflikt, więc nie odezwałam się ni słowem. Mój współtowarzysz niedoli żartobliwie przeprosił. Kierowca znów pędził łamiąc wszystkie przepisy. W Jankach byliśmy po 19:30 i przeszło godzinę jechaliśmy do Centrum miasta. Kierowca co chwilę odbierał telefony i wrzeszczał do słuchawki, że stoi w korkach. Powinien był wyruszyć z powrotem do Rzeszowa o 20-tej z zachodniego tymczasem sytuacja na drodze mu to uniemożliwiała. I tak miał szczęście. Nikt z pasażerów nie wysiadał na przystanku Okęcie, mógł więc nie skręcać w tamtym kierunku. Niestety wielu z nas wysiadało przy Dworcu Centralnym. Tego przystanku ominąć nie mógł, więc przyspieszyć się nie dało. Facet klął na Warszawę, korki, liczbę samochodów i… ludzi, którzy co chwilę dzwonili spytać gdzie jest, bo oni czekają, by wyjeżdżać do Rzeszowa. Wszyscy byli winni temu, że busik się spóźnia tylko nie pan kierowca i fakt, że w Rzeszowie stał ze zgaszonym silnikiem a włączonymi światłami, klimatyzacją i radiem. I tak sobie myślę. Tacy ludzie nie powinni wozić pasażerów tylko jakiś martwy towar – może meble? Takie nie muszą siusiu, jeść ani nic. No i nie dzwonią z pytaniem: „Kiedy pan będzie?”. Podróż wykończyła mnie do tego stopnia, że by dojść do siebie musiałam w domu wypić dwie kawy. Najgorsze było jednak to, że nie miałam alternatywy. Chcąc jechać z Krosna do Warszawy jest się skazanym na busa.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...