Od kilku dni wiedziałam, że jest w szpitalu. Dwa razy dzwoniłam. Odebrał, ale nie odzywał się słowem. Myślałam, że trwa obchód lub badanie lekarskie. Dziś znów zadzwoniłam. W słuchawce usłyszałam jego głos na sekretarce: „Cześć, tu Tomuś…” Nie nagrałam się. Stwierdziłam, że może je obiad. Postanowiłam zadzwonić później. Nie zdążyłam. Nie minęło pół godziny gdy od wspólnego znajomego otrzymałam SMS: „Gosiu, dziś umarł Tomek Zygadło!”.
Boże! Została mi masa wspomnień z kilkudziesięciu spotkań, setek rozmów telefonicznych i tysięcy esemesów, które słaliśmy do siebie.
Napisaliśmy razem eksplikację filmu – udawanego dokumentu fabularyzowanego zatytułowanego „Tajemnica przystanku tramwajowego”. Tomek opowiedział mi o pewnym przystanku przy ulicy Wysockiego na Pradze. Ja wsadziłam go w samochód i pojechaliśmy tam oboje. Zrobiłam kilka zdjęć do dokumentacji. Dwa dni później napisałam tekst-opowiadanie. Wysłałam je Tomkowi, a on na podstawie mojej historii i swoich wyobrażeń stworzył eksplikację. Przysłał ją mnie, a ja naniosłam swoje poprawki. Tułaliśmy się z tym po telewizji kilka miesięcy. Bezskutecznie. Ja nie mam żadnych politycznych pleców, on miał opinię trudnego człowieka, który najlepsze lata ma już za sobą. Nigdy nie dowiemy się czy to prawda. Ja uważam, że do końca miał twórczy umysł. Był jedną z najinteligentniejszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. Gadaliśmy godzinami o filmach, sztukach teatralnych, kulturze żydowskiej i islamskiej, Izraelu, w którym Tomek reżyserował spektakle teatralne, muzyce poważnej, którą jako syn skrzypka uwielbiał.
Potrafił motywować do działania. Kibicował mi, gdy rok temu robiłam reportaż o pociągu z ochotnikami z 1920 roku. Przyszedł na promocję mojej książki „LO-teria”. Gdy spotykaliśmy się przepytywał ze znajomości twórczości poszczególnych wybitnych reżyserów – Bergmana, Antonioniego, Bunuela i innych. Lubił gadać o filmie. Rok temu zabrałam go do Iluzjonu na premierę po remasteringu cyfrowym filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Hassa. W przerwie opowiadał mi anegdoty o Hassie, a ja… nie byłam dłużna. Żartował, że zdałam egzamin na jego… żonę. Potraktowałam to oczywiście z przymrużeniem oka, bo on był żonaty, a i moje serce jest zajęte. Tomek przysyłał mi najzabawniejsze esemesy, jakie kiedykolwiek otrzymywałam. Tomek lubił w nich wcielać się w różne role. Bywał więc Sardanapalem, Hammurabim, Zygmuntem Freudem, Allahem Akbarem, Adamem Mickiewiczem i długo jeszcze mogłabym wymieniać te esemesowe wcielenia. Nie wszystkie esemesy nadają się do zacytowania, bo oboje lubiliśmy świntuszyć, ale dwa ostatnie to swoiste perełki.
„Most, który wybudowałem do Twego serca i nazwałem Mostem Czułości władze chcą przemianować na łączę im. Róży Luxemburg. Co ty na to? Roman Dmowski.”
Odpowiedziałam krótko posługując się cytatem rodem z „Władców móch”: „Na polucje Witosa. To straszne. Nadieżda Krupska.” Odpowiedź przyszła natychmiast. „Cieszę się, że reagujesz na moje komunikaty. Jestem uparty i nigdy ci nie odpuszczę. Tel na policję 997, ale tego się nie boję. Byłem na Bornholmie i dla ratowania Twej cnoty rzuciłem się przez morze. Twój Stefan Cz.”
I tylko żal mi, że to ostatni esemes. Żal, że jakiś czas temu skasowała mi się cała pamięć w telefonie i zostało mi ich tak niewiele… tylko kilkanaście… A jeszcze tydzień temu Najbliższy mi radził: „Ty to chowaj i notuj. Z tego powinna powstać książka.” Nie powstanie. Los właśnie brutalnie ją zamknął zanim wraz z Tomkiem zdążylismy napisać pierwszy rozdział.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...