W punkcie wyjścia, czyli sobie piszę

Spread the love

Wielokrotnie pisałam, że w życiu na wszystko muszę zapracować trzy razy ciężej niż inni. Nadal tak jest. Fakt, że wydałam kilka ksiązek, że „Klasa pani Czajki” trafiła do szóstego podręćznika niewiele zmienił w moim życiu. Nadal ciagle szukam wydawców i nie jest to sprawa prosta.

Już wiem, że książka „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką” nie ukaże się pod koniec czerwca. Już szukam nowego wydawcy i jeśli jakiś to czyta i jest zainteresowany – zapraszam do kontaktu. Ten, który tak palił się do wydania i sprawił, że podpisałam z nim umowę przekroczył nie tylko terminy wydania, ale przede wszystkim wypłaty śmiesznej kwotowo zaliczki, która miała go uwiarygodnić. Nawet nie chce mi się tego opisywać.

Nadal bez wydawcy jest moja książka „Kamerą i piórem” o kulisach pracy dziennikarza, bo przecież nie zapominajmy, że nie jestem dziennikarką tego kalibru co… i tu proszę wpisać celebrytów. Tak więc kryterium wydawania książek nie jest to, czy one się czytają, czy nie są nudne, ale to kim jest autor. Może nawet nie umieć pisać.

Teraz doszła nowa książka. Skończyłam bowiem pisać krótką powieść dla czytelników w wieku od lat 10 do 110. (Tak, jak „Oskar i pani Róża”, czy „Mały książę”). Tytuł to: „Straszne przygody Tulisia Palanta”. Historia pluszowego misia, który z pluszowej perspektywy obserwuje życie Marysi od początku aż do momentu, gdy zostaje ona babcią. Wszystkie rozdziały są „straszne”, bo misio z dnia na dzień, mówiąć efemistycznie, traci urodę.  

Aktualnie jestem w trasie na spotkaniach autorskich. Czytam fragmenty i… widzę, że książka jest dobrze odbierana. A nawet… w jednej szkole moja przyjaciółka, która jest nauczycielką postanowiła omówić pewien rozdział na lekcji. Zaowocowało to nie tylko mnóstwem wypracowanek, ale i telefonem od dziecka, które zadzwoniło do mnie z pytaniem, kiedy to będzie w księgarniach, bo chce przeczytać całość.

Cóż… wydawcy jeszcze nie ma. Na razie nikt (jak zwykle) nawet nie chce tego przeczytać. Co dziwi zapraszające mnie na spotkania bibliotekarki. Ale cóż… Jak powiedział mój kumpel: „kto pojmie rynek wydawniczy to tak jakby zrozumiał kobietę”.

Poniżej fragment jednego z 11 krótkich rozdziałów. Ponieważ czytelnicy bloga to w większości ludzie dorośli, więc wybrałam rozdział, gdy Marysia już jest dorosła. I to jest moja odpowiedź na liczne pytania, czemu teraz rzadko coś zamieszczam na blogu. Ano temu, że jeżdżę i piszę inne rzeczy.

Straszna historia z głową

(…) Szymon. Wydawał mi się sympatyczny. Nie śmiał się ze mnie. A gdy zostawał u Marysi na noc, to chował mnie między poduszkami w łóżku, choć odwracał twarzą do prześcieradła. Mówił wtedy:
– Czasem mam wrażenie, że nas podgląda.
Nie wiedziałem więc co tam w tym naszym łóżku się dzieje, ale… chyba nic złego. Takie wnioski wyciągałem z dobiegających mnie odgłosów. Marysia wprawdzie czasami wzdychała, ale i chichotała. Po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do obecności Szymona w naszym pokoju. Pewnego wieczora Marysia szepnęła mi na uszko, że będzie miała dziecko. Trochę się zdenerwowałem, bo nie wiedziałem czy łózko pomieści nas aż tyle. Mnie, Marysię, Szymona i dziecko. Nie chciałem też, by nagle się okazało, że nie mogę spać z Marysią. Szybko jednak stwierdziłem, że niepotrzebnie się bałem. To Szymon się wyprowadził. Znów miałem Marysię dla siebie. Czułem, że jestem jej potrzebny. Szeptała mi do ucha, że mnie kocha, że może Szymon się opamięta i wróci, no i dawała mi posłuchać dziwnych odgłosów, które dobywały się z jej brzuszka. To było dziecko. Gdy przyszło na świat Marysia nazwała je Mateuszkiem i przygotowała mu pokoik z małym łóżeczkiem. Pogodziła się też z Szymonem, który jak dawniej spał z nami, ale nie był dla mnie już tak miły jak kiedyś. Bywało, że brał mnie w rękę i bezceremonialnie wyrzucał z łóżka daleko w kąt mówiąc:
– Dosyć tego gówna! Ile mogę znosić oglądanie po przebudzeniu tego koszmarnego, pocerowanego ryja!
Marysia jednak zawsze wtedy przynosiła mnie z powrotem. Jednak już nie kładła obok siebie, ale sadzała na szafce nocnej. Po pewnym czasie to właśnie ta szafka stała się moim miejscem. W ciągu dnia siedziałem na niej i obserwowałem co dzieje się w pokoju, a wieczorem obserwowałem to, co działo się w łóżku. Zazdrośnie śledziłem pocałunki Marysi i Szymona. Niestety zawsze po pewnym czasie Szymon wyciągał w moim kierunku rękę, odwracał mnie plecami do łóżka i mówił:
– Nie podglądaj oberwańcu!
Marysia przestawiała mnie twarzą do łóżka i pokoju dopiero rano.
Mateuszek, syn Marysi i Szymona miał swoje zabawki. Jednak pewnego dnia Marysia pokazała mu mnie i powiedziała:
– Mati, to jest Tuliś. Tuliś Palant. Mój najukochańszy misio. Pamiętaj, że masz go szanować – zaznaczyła i dodała: –  Jest starszy od ciebie.
Mateuszek jednak najwyraźniej niewiele z tego zrozumiał, bo wyciągnął ręce w moim kierunku, a chwyciwszy za łapkę bezceremonialnie wsadził sobie do buzi moje ucho. Marysia zaśmiała się i zabrała mnie z rąk Mateuszka, mówiąc, że do mnie trzeba podchodzić z szacunkiem. Mateuszek rozpłakał się, ale Marysia podsunęła mu plastikową grzechotkę w kształcie samochodu. Jednak Szymon usłyszał płacz synka i zorientowawszy się w sytuacji zaczął krzyczeć:
– To siedlisko zarazków – wykrzykiwał próbując mnie wyrwać Marysi! – Zarazków! – powtarzał uparcie i z naciskiem, a potem ujrzawszy, że Marysia schowała mnie za swoimi plecami tłumaczył spokojniej: – Przecież ten misiek ma sto lat i powycierał chyba wszystkie kąty nie tylko w domu, ale i w całym mieście! A ty dajesz go dziecku? Już dawno ten syf powinien leżeć na śmietniku! Tam jest jego miejsce!
– Nigdy mnie nie zrozumiesz! Nigdy! – krzyknęła rozgniewana Marysia i rozpłakała się.
– Ty się zdecyduj, czy jesteś kobietą czy małą dziewczynką! Czy normalne kobiety trzymają misie? I to w łóżku? Ja jestem cierpliwy! Znoszę twoje dziwactwo w postaci tej kupy brudu i zarazy, ale mam tego dość!
To była jedna z pierwszych zapamiętanych przeze mnie awantur jakie między nimi słyszałem. Potem było ich z dnia na dzień coraz więcej. Najpierw myślałem, że ja jestem przyczyną wszystkich, ale szybko okazało się, że chodzi o masę rzeczy na literę „p”, które nazywały się praca, pieniądze i piwo…
Pewnego dnia między Marysią i Szymonem wybuchła naprawdę straszna awantura. Niewiele z niej rozumiałem poza tym, że Marysia błagała go, by nie wychodził z domu. Mówiła, że źle się czuje, że nie mają za wiele pieniędzy, bo on nie ma pracy, a jak on teraz wyjdzie to wróci pijany. Szymon jednak nie słuchał. Odepchnął Marysię i ruszył do drzwi. Marysia ze mną pod pachą wybiegła zastąpić mu drogę. Szymon jednym ruchem wyrwał Marysi mnie, a drugim ruchem błyskawicznie urwał mi głowę.
– Zajmij się przyszywaniem, a ode mnie się odczep – krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.
Marysia wrzeszczała jak opętana. Stała z moim korpusem w garści w przedpokoju, łzy ciekły jej po twarzy i krzyczała tak, że obudził się Mateuszek. Szymon znów stanął w drzwiach i powiedział:
– Radzę ci zająć się dzieckiem, a nie tym wstrętnym śmieciem. Jeżeli teraz nie pójdziesz do syna, tylko zajmiesz się tym gównem, to wyrzucę ci twojego zafajdanego Tulisia na śmietnik. A tak to pozwolę ci zszyć.
Marysia potulnie wzięła Mateuszka z łóżeczka. Zaczęła karmić go piersią i patrząc w kierunku mojej głowy, która leżała na środku przedpokoju, bezradnie głaskała korpusik. Bałem się strasznie! Najbardziej tego, że nigdy już nie będę cały i że już nie będę z Marysią. Na szczęście Szymon wyszedł, a po godzinie Marysia położyła Mateuszka do łóżeczka i przyszyła mi z powrotem głowę. Jednak moja głowa, która przecież tak jak i łapki czy nóżki, była na drewnianym kółku, dzięki czemu obracała się dookoła tułowia, nie była łatwa do zreperowania. Po wypadku mechanizm, dzięki któremu kółko się obracało, przestał istnieć. Głowa przestała się więc obracać. A Marysia, chcąc bym w ogóle miał głowę, musiała ją przyszyć na sztywno. Zrobiła to tak, że nie patrzę na wprost siebie, ale trochę w bok. Myślę, że to ma sens. Przecież od dawna patrzę z boku na życie Marysi. I tak bardzo żałuję, że jestem tylko pluszowym misiem i poza byciem i trwaniem nic więcej nie mogę dla niej zrobić. Jedyne co mnie w sprawie z głową ucieszyło to fakt, że Marysia przyszywając mi ją szepnęła na uszko:
– Pozbędziemy się go. Zobaczysz! – a ja wiedziałem, że ma na myśli Szymona.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...