Wpadłam ostatnio w wir różnych zajęć i towarzyskich spotkań. Czasu na wszystko mało, doba ma tylko 24 godziny, więc… pędzę przez życie, jak oszalała. I w tym pędzie pobiegłam na zakupy tam gdzie zawsze, czyli do MarcPolu przy Zwycięzców. Kolejka do kasy była spora, więc… ustawiłam się do stoiska monopolowego, bo tam była tylko jedna osoba. Młoda dziewczyna wybierała wino. Nie znała się na tym kompletnie, więc wyczytywała nazwy z etykiet i dopytywała. W pewnym momencie usłyszałam:
– A to wino Kerwantes?
Aż głowę podniosłam, bo myślałam, że śnię. Nazwa wina niezwykle mnie zaciekawiła, zwłaszcza, że dziewczyna po chwili poprawiła się na „Cerwanets” przez „C” i dopiero ekspedientka wyjaśniła, że trzeba to czytać „Serwantes”. Podobizna autora przygód Don Kichota widniała na butelce.
Patrzyłam na dziewczynę kupującą wino. Podchwyciłam kpiące spojrzenie ekspedientki i… przypomniał mi się stary kawał.
Przychodzi facet do sklepu i mówi:
– Poprosze papierosy „caro”.
– Nie mówi się „caro” tylko „karo” – odparła ekspedientka i dodała. – „C” zawsze czytamy jak „K”.
– To poproszę jeszcze kukier.
– Nie mówi się „kukier”, tylko „cukier” – poprawia ekspedientka i dodaje, że „C”, czyta się jak „C”.
A facet na to wychodząc ze sklepu:
– O curwa, ale kyrk!
Ale może ja się czepiam? Może wyszło ze mnie zboczenie zawodowe? Może to dlatego, że jestem pisarką wiem, kto to Cervantes? Może to nie jest podstawowa i ogólnokulturalna wiedza?