Gdy w ubiegłym roku na bieżąco relacjonowałam dla „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego” co dzieje się w stolicy po smoleńskiej katastrofie wydawało mi się, że na moich oczach dzieje się historia. To wszystko jest bardzo ważne i trzeba tam być. Po roku wojny polsko-polskiej mam dosyć Smoleńska, pałacu Prezydenckiego, polityków i tak dalej. Obiecywałam sobie, że słowa na ten temat już nie napiszę, ale… czasem w życiu dziennikarza dochodzi do takiego absurdu, że musi załamać dane sobie słowo. Wczoraj ten absurd się zdarzył. Walnął mnie w głowę niczym bejsbolowy kij.
Pojechałam z kamerą na odsłonięcia kilku tablic poświęconych ofiarom katastrofy. Najpierw do szpitala na Szaserów gdzie odsłaniano kamień z tablicą upamiętniającą doktora Wojciecha Lubińskiego, pulmonologa, prezydenckiego lekarza. Sadzono dąb, odsłaniano też tablicę w sali konferencyjnej, której od teraz doktor będzie patronował. Potem była uroczystość w Muzeum Powstania Warszawskiego i odsłonięcie tablicy poświęconej prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, który sprawę Muzeum doprowadził do końca. Wreszcie msza święta i kamień z tablicą poświęconą generałowi Tadeuszowi Bukowi na terenie jednostki wojsk lądowych stacjonujących w Cytadeli.
Biegając „między” tablicami odebrałam kilka telefonów od rzecznika pewnej dzielnicy, że u nich przed urzędem jest specjalna wystawa poświęcona katastrofie smoleńskiej. Wystawa na pewno współgra z tablicami, jest bardzo ważna, a autorką jest wdowa po pewnym piosenkarzu, modelka, ale parająca się też fotografią („nie wiem, czy pani wie, pani redaktor, że ona jest również fotografem”). I tak około 14-tej wylądowałam przed tymże urzędem z kamerą. To co zobaczyłam odebrało mi mowę. Było to kilkanaście fotografii wywieszonych na różnych posesjach flag narodowych z przyczepionym kirem. Zdjęcia artystka zrobiła rok temu. Artystycznie to żadne, mało odkrywcze i nie uratuje tego nawet tekst autorki, która odkryła setny raz Amerykę, że w okresie żałoby ludzie spontanicznie wieszają jako kir taki czarny materiał jaki mają w domu. Kto za upublicznienie tego „odkrycia” zapłacił? Urząd znalazł podobno sponsora. Szkoda, że nie znalazł go na inne inwestycje, które przydałyby się w dzielnicy. Czy taką wystawę zorganizowano by każdemu? Szczerze wątpię. Do tego trzeba być wdową po znanym muzyku. Wdową, która – jak dowiedziałam się z dobrze poinformowanych źródeł w ratuszu dzielnicy – weszła w sieć układów z burmistrzami, więc jako elita intelektualna dzielnicy co jakiś czas będzie zadziwiać nas swoimi odkryciami. A teraz wraz z dzielnicą „zarabia” (nie ważne czy pieniądze czy splendor) … niemal jak matka Courage na wojnie. A dzielnica wmawia nam wszystkim, że szary mieszkaniec coś z tego ma. Pytanie tylko co?