W niewoli rzeczy

Spread the love

Przedmiotów, do których jestem przywiązana jest masa. Nie chodzi o ich wartość finansową, bo nawet nie jest mi znana. Chodzi o emocjonalną. Gdybym miała je wymieniać lista byłaby długa, a ten wpis znudziłby nawet mnie. Ograniczę się więc do kilku. Przede wszystkim Miamol Pacan – tytułowy bohater książki, która niedługo ukaże się drukiem. Gdy dziesięć lat temu po raz kolejny padł ofiarą – tym razem mojego psa Zrazika – wyłam tak strasznie, ze moja przyjaciółka z jednej strony się śmiała, z drugiej była przerażona moją reakcją, bo jak później wyznała nie widziała jeszcze takiej rozpaczy. Miamol nie jest jedyny. Przywiązana jestem do… popiersia Napoleona, które stoi na moim biurku, a z którym będę musiała się rozstać, bo 15 sierpnia br wręczę w prezencie mojemu synowi. Wchodzi w dorosłość, bo kończy 18 lat, a że stanie się to nie tylko w rocznicę „Cudu nad Wisłą”, ale też w rocznicę urodzin Napoleona musi więc tego Napoleona otrzymać. Chce by patrząc na małego kaprala codziennie wbijał sobie do leniwego nastoletniego łba, że i jednostka jest w stanie zmienić czasem losy świata. Do postaci historycznych, jak na absolwenta wydziału historycznego przystało, mam stosunek taki, że doceniam zasługi, widzę błędy, podśmiewam się z gloryfikacji. Pamiętam ostatnie przedśmiertne wykłady profesora Andrzeja Zahorskiego poświęcone kultowi Napoleona w Polsce. To „moje” popiersie jest namacalnym dowodem tego kultu. Ja go nie uprawiam, ale „Polusia” czasem po żelaznym łbie klepię i zastanawiam się co by powiedział widząc dzisiejszą Europę.
Oprócz Napoleona jest jeszcze łyżka do zupy, sporo książek, niektóre ukochane meble i masa innych rzeczy. Myslałam o nich wczoraj intensywnie, gdy pojechałam z kamerą do jednego z warszawskich ośrodków dla uchodźców. Rozmawiałam tam z Dagestanką. Jedyną kobietą, która zdecydowała się opowiedzieć do kamery o swoich przeżyciach. Nie zgodziła się tylko na pokazanie twarzy i ujawnienie tożsamości. Wiem, że ma 51 lat i niech pozostanie np. Fatimą. Rozmawiałyśmy po rosyjsku.

Fatima z Ojczyzny wyjechała w maju ubiegłego roku, bo syna oskarżono o terroryzm. Kolega ze szkoły wskazał go palcem i to wystarczyło. Dla władz Federacji Rosyjskiej niemal każdy obywatel przyznający się do innej narodowości niż rosyjska, a zwłaszcza muzułmanin to terrorysta. Nie trzeba było wiele, by z dwudziestosześcioletnim synem uciekać. W kieszeni miała pięć tysięcy dolarów to wszystkie oszczędności jakie udało się jej zgromadzić. Najpierw wyjechali na Ukrainę. Trafili do miasta Chmielnicki. Trzy dni mieszkali na dworcu. Schorowana Fatima, z gośćcem i artretyzmem oraz chorobą wieńcową, ledwo trzymała się na nogach. Dnie spędzali w meczecie, wreszcie ktoś załatwił nocleg w tanim hoteliku. Nie było łatwo – wszędzie legitymowano, a dokumenty, narodowość, nazwisko itd. zdradzały, że są poszukiwani przez władze Rosji. Gdy w ciągu dnia Fatima siedziała na dworcu modliła się do Allaha, by milicja nie legitymowała. Kilka razy się udało aż wpadli. Dostali dwa tygodnie na opuszczenie Ukrainy. Pojechali na Białoruś. Tam usłyszeli o Polsce. W Brześciu przekroczyli granicę. Fatima bała się. Serce waliło jak młot, ale udało się. Została rozdzielona z synem, ale mają kontakt. Ona przebywa w ośrodku w Warszawie on w obozie w Białej Podlaskiej. To pierwsza podróż Fatimy poza… własną wieś! Nigdy jej nie opuszczała. A teraz musiała nie tylko opuścić wioskę w Dagestanie, ale kraj, strefę itd. Znalazła się w ośrodku z kilkudziesięcioma kobietami w takiej samej sytuacji. Ubranie dali dobrzy ludzie. Z przedmiotów przypominających Ojczyznę nie ma nic. Nawet zdjęć. Rysy twarzy bliskich osób bledną. W Dagestanie zostało sześcioro jej dzieci i mąż. Najmłodsza ośmioletnia córka trzy lata temu w wyniku wybuchu miny straciła lewą rękę. Fatima modli się do Allaha o spokój, zdrowie, spotkanie z rodziną i żeby synowi nic już nie groziło. By mógł założyć rodzinę. Może i kłamie. Może i syn był terrorystą. Może nie oskarżono go bezpodstawnie. Nie jest to dla mnie istotne. Myślę ciągle o tym, czy ja dałabym radę rzucić wszystko co kocham i jechać w nieznane i na niepewne bez przedmiotów, które dają mi poczucie bezpieczeństwa i przypominają dom. I nie wiem. Przywiązanie do rzeczy jest tak samo zgubne jak przywiązanie do miejsc czy ludzi. Nie umiemy być prawdziwie wolni, ale może… nie chcemy? Ja chyba nie chcę.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...