Przez wiele lat myśleliśmy, że istnieje słowiańska dusza i wszyscy Słowianie, w tym Rosjanie, są do siebie podobni. Czy rzeczywiście? Na pewno pod niektórymi względami są, bo umysł kształtuje język, a słowiańskie języki są z jednej grupy. Jednak warto się zastanowić kto to jest Rosjanin i co sobie myśli, gdy od lat poddawany jest propagandzie? Wojna za wschodnią granicą skłoniła mnie do dogłębnych analiz i prób odpowiedzi na te pytania. Pomaga w tym znajomość rosyjskiego i ukraińskiego oraz rozumienie białoruskiego (czytanie w tym języku i oglądanie TV).
Niemal od początku wojny śledzę różne stacje, programy, wywiady itp. Ulubiony początkowo twierdził, że zniszczę sobie psychikę, ale wytłumaczyłam, że jestem zawodową dziennikarką. Poza tym zaprawioną w bojach. Całe dzieciństwo oglądałam zdjęcia trupów II wojny światowej, bo przecież ojciec zajmował się publicystyką historyczną i historią. Pisał o zbrodniach niemieckich w czasie wojny. Odwiedzałam więc wraz z nim m.in. Muzeum Więzienia Pawiak oraz Muzeum Walki i Męczeństwa na Szucha. Oba dziś są oddziałami Muzeum Niepodległości, którego na razie jestem pracownikiem, jako kierownik Działu Zbiorów (piszę „na razie”, bo przecież jutro jest niewiadome, czego wojna jest świetnym przykładem). Dwa lata temu kupiłam sobie książkę Ernsta Frierdicha Kreig dem Krieg, czyli wstrząsający projekt niemieckiego pacyfisty, stworzony przez niego po I wojnie światowej, a składający się z fotografii wojennych. To jedna z bardziej przerażających książek, jakie można sobie wyobrazić. Jestem więc zaprawiona w boju, który polega na oglądaniu makabrycznych fotografii czy filmów. Dlatego ze spokojem przyjęłam np. film, na którym widać wyciąganie ze środka rozbitego czołgu trupa rosyjskiego żołnierza, który ma oderwany czerep, a przez dziurę w czaszce widać to co pozostało z jej zawartości. Mózgu już nie ma. Tylko język. Właśnie dlatego, że to już znam – jestem pacyfistką. Właśnie dlatego, że jestem pacyfistką – oglądam to, bo chcę zrozumieć pęd polityków do wojny, ale przede wszystkim znaleźć sposób, by to przerwać. By wojna się skończyła.
Od początku wojny na Ukrainie na Telegramie obserwuję kanał „szukaj swoich” oraz różne kanały na YT, w tym prowadzony przez Volodymyra Zolkina. Pochodzący z Kijowa Zolkin przed wojną był analitykiem prawnym, ale amatorsko prowadził kanał na YT, na którym czasem zajmował się polityką. Po wybuchu wojny zaczął najpierw pomagać znajomym z ukraińskich służb. Dzwonił do rodzin wziętych w niewolę Rosjan, by poinformować ich, gdzie są ich bliscy. Szybko jednak okazało się, że Rosjanie uważają, że to fejk. Na dodatek wszyscy zaczynają odpowiadać mu w ten sam sposób, jakby gdzieś tam w Rosji poszedł jakiś rozkaz czy polecenie, że na tego typu telefony trzeba reagować w konkretny sposób, czyli odrzucając prawdę i kwestionując, że telefon jest z Ukrainy. Zaczął więc Zolkin, za zgodą władz Ukrainy, przeprowadzać wywiady z jeńcami. Do tej pory przeprowadził ich ponad 120. Obejrzałam wszystkie. Codziennie poświęcam na to ok 2 godzin, (jeden wywiad to średnio 45 minut), zaniedbując czasem inne obowiązki, w tym pisarskie. Obejrzałam też wywiady z Zolkinem, w których opowiadał on kulisy powstawania całego projektu dokumentującego wojnę. Zolkin zadaje jeńcom standardowe pytania sprowadzające się do zestawu właściwie pięciu kluczowych pytań, które brzmią tak:
- Jak znaleźliście się na Ukrainie?
- Jak dostaliście się do niewoli?
- Po co Rosjanie tu weszli? (To pytanie zadaje też krewnym jeńców.)
- Co myślicie o całej tej sytuacji?
- Co chcielibyście powiedzieć Rosjanom, którzy być może będą w przyszłości wysyłani na wojnę z Ukrainą?
O ile na ostatnie pytanie wszyscy niemal zgodnie odpowiadają, że nie warto iść na wojnę, o tyle odpowiedzi na pierwsze cztery pytania stanowią wstrząsający zapis wyprania mózgu przez rosyjską propagandę. Przypomnę w tym miejscu, że wolne media w Rosji nie istnieją od dawna – od kiedy nastał Putin. (Oddech był jedynie za Jelcyna.) Wolność słowa jest tam pozorna. Większość ludzi, zwłaszcza poza Moskwą czy Petersburgiem, czerpie wiedzę głównie z rządowej telewizji, której jednostronny przekaz obserwowałam od wielu lat. W czasie publicznych dysput w programach publicystycznych ci, którzy mają inne zdanie od oficjalnego są z reguły zakrzykiwani. W ogóle zwyczaj przekrzykiwania się rozmówców jest w rosyjskich mediach rozwinięty do niemożliwości. Czasem nic nie można z tego zrozumieć.
Cel wywiadów Zolkina jest jeden: chodzi o to, by oglądający to Rosjanie odmawiali służby wojskowej. Jak powiedział wielokrotnie twórca kanału: „jeśli na 700 tysięcy widzów z Rosji, choćby 10 stwierdzi, że nie warto aby ich bliscy tu jechali, to znaczy, że uratowałem życie 10 osobom”.
Wszyscy jeńcy muszą wyrazić zgodę na nagranie rozmowy i jej publikację. Jest to robione w zgodzie z prawem Federacji Rosyjskiej, by nikt autorowi nagrań nie zarzucił, że popełnił przestępstwo. Dlatego każdemu filmowi towarzyszy formułka po rosyjsku, która w tłumaczeniu brzmi tak: „wszyscy uczestnicy filmu wyrazili dobrowolną zgodę na filmowanie i publikowanie z nimi materiałów w Internecie, zgodnie z art. 152.1 ust. 1 kodeksu cywilnego Federacji Rosyjskiej, a także zgodnie z art. 307 kodeksu cywilnego Ukrainy.” Dlaczego jeńcy zgadzają się na wywiady? Powody są przeważnie dwa:
Po pierwsze: w trakcie rozmowy wykonywany jest telefon do ich bliskich. Mogą wtedy usłyszeć głos matki czy żony. To dla nich ważne. Wielu z nich wtedy płacze.
Po drugie: wielu z nich się nudzi. Siedzą przecież w niewoli. Dlatego możliwość rozmowy z dziennikarzem to dla nich rozrywka. Niektórzy więc wyrażają zgodę, a potem… właściwie nie mówią nic, przenosząc ciężar wywiadu na towarzyszącego im kolegę.
Są też tacy, którzy rzeczywiście chcą powiedzieć Rosjanom prawdę, ale to nieliczne wyjątki.
Oczywiście, jak twierdzi Zolkin, ma jeszcze nagrane rozmowy, których bohaterowie nie zgodzili się na publikację. Stanowią dokument dla niego. Nie do pokazania światu. Co wynika z opublikowanych rozmów? Wiele odpowiedzi jest wspólnych. „Nie wiedzieliśmy, że jedziemy na Ukrainę”. „Byliśmy na ćwiczeniach”. Wielu uwierzyło, że będą witani chlebem i solą przez Ukraińców, którzy są gnębieni przez rząd faszystów, narkomanów i gejów. (Tak, tak! W sieci Rosjanie przesyłają sobie rzekomo prawdziwe filmy z ćpającym Wołodymyrem Zełeńskim, czy jego doradcą Ołeksiejem Arestowyczem uprawiającym seks z innym mężczyzną.). Wszyscy jeńcy są zaszokowani nie tylko oporem Ukraińców, w tym oporem ludności cywilnej, ale przede wszystkim poziomem życia na Ukrainie, który do najwyższych nie należy (to jednak nie Szwajcaria), ale jest o wiele wyższy niż poziom życia w Rosji, gdzie w miarę bogato żyją mieszkańcy Moskwy czy Petersburga, ale pozostałe części kraju są niezwykle biedne. Potwierdzam to, jako osoba, która kilka lat temu odwiedziła Irkuck i jego okolice.
Od początku wojny kilka razy dziennie przeglądam mapę Rosji i Ukrainy w internecie, a także w Atlasie geograficznym świata, wydanym kiedyś przed Reader’s Digest, bo tam najwygodniej uświadomić sobie odległości np. między Kijowem, a Ułan-Ude czy innymi miejscowościami, z których pochodzą rosyjscy żołnierze.
Kilka wywiadów było naprawdę wstrząsających. Oto jeden z jeńców, Wiktor, 23-letni poborowy stracił nogę. Matka już go pochowała, a tu nagle… telefon, że on w niewoli. „Jak twoja noga?” – pyta kobieta syna. „Jej już nie ma” – odpowiada syn i dodaje: „No, ale jest druga”. Chłopak ma poczucie humoru. Pewnie to pomaga mu przetrwać.
Wszyscy jeńcy zgodnie mówią, że nie wiedzieli po co jadą. Czy mówią prawdę? Tego niestety nie wiemy i każdy z widzów musi to rozstrzygnąć w swoim umyśle. Wierzy im czy nie wierzy? O ile w przypadku szeregowców moim zdaniem można w to wierzyć, no bo kto by tam jakiemuś „mięsu armatniemu”, którego życie wyceniono na ok. 500 złotych, (a tyle wynosi odszkodowanie za poległego wypłacane rosyjskim matkom czy wdowom), tłumaczył cele „wojskowych specoperacji”, o tyle zdumiewa to w przypadku oficerów. Tymczasem był wywiad z podpułkownikiem i kapitanem armii Rosyjskiej Federacji, czyli z oficerami Aleksandrem Anikinem i Nikołajem Denisowem. Według ich relacji ani razu nie strzelali (sic!). Przez miesiąc chodzili od miasteczka do miasteczka i tylko stali w polu czekając na kolejny rozkaz, którym był transport do kolejnego miejsca (sic!). Dobre, prawda? Pułkownik był rozmowniejszy. Kapitan mniej. Właściwie siedział i burczał. Żona kapitana nie zgodziła się na rejestrację rozmowy z mężem, więc… rozmowy z jego bliskimi nie było. Cóż… po pierwszych wywiadach Zolkina i wymianie jeńców, ci jeńcy, z którymi rozmawiał Zolkin udzielali wywiadów w Rosji. Opowiadali w nich, że do udzielenia wywiadu Zolkinowi zostali zmuszeni i wywiad odbywał się przy odbezpieczonej broni. Przy czym wywiad przeprowadzony z nimi przez Rosjan trwał kilkanaście lub kilkadziesiąt sekund i dotyczył tylko tego wątku. Tymczasem wywiady Zolkina to od pewnego momentu minimum dwudziestominutowe rozmowy. Dlatego bliscy jeńców czasem boją się rozmawiać. A sam Zolkin, co jakiś czas, pokazuje cały pokój, w którym przeprowadzana jest rozmowa. Widać więc, że poza jeńcami przebywają w nim tylko dwie osoby – Volodymir Zolkin i jego pomocnik – Dymitrij. Ten ostatni wystąpił zresztą w jednym z popularniejszych video na kanale Zolkina. Otóż pojechał do pociągu, w którym w kilkudziesięciu wagonach-chłodniach przechowywane są trupy rosyjskich żołnierzy. Według danych Ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa, na Ukrainie zginęło już ponad 25 tysięcy żołnierzy armii rosyjskiej. Tymczasem Rosja nie odbiera ich ciał. Nakręcony przez Dymitrija film, na którym widać przepakowywanie trupów w szczelniejsze worki, oraz próby identyfikacji zwłok (na podstawie dokumentów, nieśmiertelników oraz drobiazgów osobistych znalezionych przy zwłokach), spotkał się z żywą reakcją zachodu. Zaczęto pytać rosyjskiego rzecznika praw człowieka, czy Rosja zamierza upomnieć się o ciała swoich żołnierzy? A i matki kilku poległych (bodajże 7) zgłosiły się do odpowiednich urzędów z prośbą o oddanie zwłok krewnego. Zwolennicy propagandy rosyjskiej próbowali mówić, że film to fejk i pokazano na nim trupy Ukraińców, bo wielu żołnierzy armii rosyjskiej ma na nogach skarpetki z oznaczeniem ЗСУ oznaczającym ukraińską armię. Ale warto wiedzieć, że na samym początku wojny łupem armii rosyjskiej padły ukraińskie magazyny wojskowe. Rosjanie chętnie przebrali się więc w bieliznę ukraińskich wojsk. Ich własna pozostawia bowiem wiele do życzenia jeśli idzie o jakość. Widać to zresztą na zdjęciach innych trupów. Potwierdzają to też jeńcy.
Wstrząsający był wywiad z 20-letnim Iwanem Dymitrijewiczem Antonowem, a zwłaszcza moment, gdy zadzwoniono do jego ojca. Oto ojciec, którego syn siedzi w niewoli w obcym kraju i na dodatek jest ranny w rękę i nogę, zaczął na niego krzyczeć, że jest idiotą. Tłumaczył ideologię Putina jakby głuchy na to, że syn w roli mięsa armatniego znalazł się w cudzym kraju i z całego oddziału ocalał tylko on i drugi kolega, nomen omen ciężko ranny. Zolkin aż spytał: „Czy to naprawdę wasz papa?” Chłopak smętnie pokiwał głową. Dalszą część wywiadu stanowiła rozmowa telefoniczna Zolkina z panem Dymitrem, czyli tym ojcem, od którego Zolkin starał się wyciągnąć informację po co Rosjanie weszli na Ukrainę. W odpowiedzi usłyszał o ukraińskim narkomańskim rządzie, nazistach, banderowcach etc. Gdy na wszystkie zarzuty odpowiedział logicznymi kontrargumentami, ojciec 20-letniego chłopaka, przypomnę w tym miejscu, że chłopaka rannego i siedzącego samotnie w niewoli w obcym kraju, rozłączył się.
Śmieszny był wywiad, którego bohaterami byli Aleksander Włodymirowicz Bobykin (rocznik 1995) i Aleksander Aleksiejewicz Iwanow (rocznik 1999). Ten pierwszy o sobie mówił, że jest prawie Norwegiem, bo pochodzi z Murmańska. Cóż… założony w 1916 roku Murmańsk rzeczywiście leży blisko norweskiej granicy. Początkowo nazywał się Romanow na Murmaniu, na cześć dynastii Romanowów. Samo słowo „Murmań” to po rosyjsku nazwa ziem położonych nad Morzem Barentsa, etymologicznie związana z germańskim słowem Norman – człowiek północy, a tak w średniowieczu nazywano Skandynawów. Aleksander jednak nigdy nie był w Norwegii. (Większość żołnierzy nigdy nie była za granicą.) Podczas wywiadu poczuł się jednak prawie jak gwiazda telewizji. Zapewne na jego wyobraźnię podziałał fakt, że film będzie miał sporo widzów. Do tej pory miał ponad 800 tysięcy odsłon. Nie ma się co dziwić. Pada tam niejedno zdumiewające zdanie. Na przykład to: „My jesteśmy bardziej aktorami niż żołnierzami. Zajmujemy się fotografowaniem. Jedziemy maszyną (czołgiem, wozem bojowym – przyp. MKP) i ona powinna wyglądać jak nowa. I ja to wszystko potrafię zrobić”. Rosjanie pewnie pomstują na obnażanie prawdy o ich „drugiej armii świata”. Ukraińcy słysząc to pękają ze śmiechu. Tak jak śmieją się ze zdumienia Aleksandra, że na ukraińskich wsiach jest asfalt. Ja się nie dziwię, że on się dziwi. Widziałam wsie pod Irkuckiem. W kilku z nich byłam. W samym Irkucku i to w centrum są ulice, na których nie ma asfaltu.
Zolkin jednak nie nabija się ze swoich rozmówców, choć jak przyznaje, mógłby to robić, bo większość z nich to ludzie bez wykształcenia, prości, by nie powiedzieć „wioskowe głupole”. Chodzi jednak o to, by nikt niczego jemu, jako dziennikarzowi nie mógł zarzucić. Dlatego zadaje proste pytania i pozwala mówić, podkreślając, że jeśli ktoś nie chce może na niektóre pytania nie odpowiedzieć. Może też sam jemu pytania zadawać.
Bogdan Wiktorowicz Szamrynin (rocznik 1988) jest z Ługańskiej Respubliki Ludowej. Wierzył, że w Ukrainie zabroniony jest rosyjski. Jakże był zdumiony, gdy po wzięciu do niewoli okazało się, że wszystkie rozmowy prowadzone są… po rosyjsku. Kim jest? Urodził się w Ługańskiej obłasti, czyli na Ukrainie. Pracował jako specjalista w jednym z zakładów. Jest wykształcony. Gdy wkroczyły wojska rosyjskie po prostu przyjął to z dobrodziejstwem inwentarza, bo dla niego nic się nie zmieniło poza tym, że nagle zaczął dostawać wypłatę w rublach. Zapewnia, że nie brał udział w lipnym referendum, w którym ludność opowiadała się za powstaniem separatystycznej Republiki. Przyznał też, że przez 8 lat nie było w jego mieście żadnego bombardowania przez stronę ukraińską. A przecież o rzekomych bombardowaniach tego regionu przez Ukraińców bez przerwy opowiadano w telewizji rosyjskiej. Nagle, po wkroczeniu wojsk rosyjskich na Ukrainę Bogdana wcielono do armii i wraz z tą armią, a raczej z jej niedobitkami, dostał się do niewoli. Jego sytuacja jest grosza od sytuacji jeńców Federacji Rosyjskiej. Po pierwsze nikt się o niego nie upomni. Na pewno nie upomni się o niego Rosja, a jego bliscy mieszkają przecież na terenie Ługańskiej Republiki Ludowej, czyli… na terytorium Ukrainy. Ukraina bowiem nie uznała niepodległości tego regionu. Nie uznała go też Polska ani żaden z unijnych krajów. Tak naprawdę uznała go tylko Osetia Południowa, Doniecka Republika Ludowa, która jest w tej samej sytuacji, i Rosja. I tu następuje po drugie. Otóż w świetle ukraińskiego prawa Bogdan jest zdrajcą i będzie sądzony jako zdrajca. Bogdan, jak zresztą wielu rozmówców Zolkina, ma problem z tożsamością. On nie wie kim jest – czy Ukraińcem, czy Rosjaninem. Zna ukraiński, bo musiał się go uczyć w szkole. Potrafi poprawnie wymówić słowo „palanyca” (tradycyjny, ukraiński chleb pszenny). Jednak na co dzień mówił po rosyjsku. Być może dlatego dał sobie wmówić, że Ukraina i Ukraińcy tego zabraniają. Jak twierdzi, nie uwierzył w inną propagandę, czyli w obecność na Ukrainie nazistów i banderowców oraz w rząd narkomanów, ale w to, że Ukraina szczuje na ludność rosyjskojęzyczną uwierzył. W niewoli przyszło przebudzenie.
Ciekawe są też wywiady z jeńcami pochodzącymi z odległych regionów Rosji, a będących przedstawicielami innych narodów. Na co dzień w swoich rodzinnych domach nie mówią oni po rosyjsku. Wielu z nich prawdopodobnie było słabymi uczniami, bo i ten rosyjski kaleczą. To np. Buriaci i Ingusze czy Tatarzy z Tatarstanu. Jest też (akurat świetnie mówiący po rosyjsku) żołnierz pochodzący rodem z Joszkar Oła, czyli stolicy autonomicznej republiki Mari El, zamieszkiwanej przez Maryjczyków. On prawdopodobnie nie jest Maryjczykiem, ale kto wie? Na ten temat rozmowy nie było. Szkoda. Maryjczycy to, podobnie jak Mordwini, grupa etniczna pochodzenia ugrofińskiego (językowo bliska więc Węgrom). Chciałabym, by Zolkin zaczął pytać takich ludzi, czemu przychodzą na Ukraińską ziemię, by walczyć za Wielką Rosję zamiast raz w życiu wywalczyć wolność dla swoich państewek? W XIX wieku wraz z nami ramię w ramię w powstaniach narodowych walczyli obcokrajowcy (Francesco Nullo – Włoch, Andriej Potiebnia – Ukrainiec, Franciszek Maksymilian de Rochebrune – Francuz itd.). Ale była to walka „za wolność waszą i naszą”. Czy wojska Federacji przychodzą kogokolwiek wyzwalać? Na początku żołnierze mogli jeszcze tak myśleć, ale po dwóch miesiącach wojny, gdy już wiadomo, że ludność cywilna broni swojego kraju, trudno mówić, by Buriaci szli ramię w ramię z Rosjanami walczyć za czyjąś wolność. Raczej przychodzą pomagać Rosjanom zniewalać. A przechwycone rozmowy rosyjskich żołnierzy z żonami, które polecają gwałcić Ukrainki, nie pozostawiają złudzeń, że mieszkańcy Rosji już znają prawdę. To nie „specoperacja”, a wojna, której celem jest zmiecenie z powierzchni zmieni Ukrainy i zajęcie jej terytorium oraz wymordowanie narodu ukraińskiego połączone z likwidacją jego kultury. Dlatego chciałabym zadać pytanie: Buriatom, Baszkirom, Maryjczykom, Tatarom, Tuwińcom, Inguszom etc. czemu zamiast walczyć o niepodległość swoich ojczyzn biorą udział w niszczeniu i zniewalaniu cudzej? Odpowiedź znam, ale chciałabym to od nich usłyszeć. Jak oni to powiedzą. Czy padnie słynne: „My to Rosjanie”? Czyli, czy potwierdzą wynarodowienie samych siebie? Warto pamiętać, że Rosjanie, wbrew temu co sami o sobie mówią, to nacjonaliści. Świadczy o tym to, jak traktują przedstawicieli innych nacji, będących przecież obywatelami tego samego kraju. Dla nich Buriaci, Jakuci czy Czukcze to ludzie gorsi, bo głupsi. A czemu głupsi? Bo niewykształceni. Cóż… np. w obwodzie czukockim leży miasto Pewek. To najbardziej wysunięte na północ miasto w Rosji. Powstało w 1933 roku, ale prawa miejskie uzyskało dopiero w 1967. Dopiero w 1968 roku założono w nim telefony, a w 1974 podłączono telewizję. Są tam tylko dwa gimnazja. Rosjanie uwielbiają opowiadać kawały o Czukczach. Zawsze w nich Czukcza to idiota. Przychodzi np. Czukcza do sklepu i mówi, że chce telewizor. Sprzedawca odpowiada mu, że Czukczom nie sprzedaje. Dlatego po jakimś czasie ten sam Czukcza wraca w przebraniu Chińczyka. Znów prosi o telewizor. Gdy znów słyszy, że Czukczom się nie sprzedaje pyta: „Skąd wiedzieliście, że ja Czukcza?” „Bo to nie telewizor tylko pralka” – pada odpowiedź. W tym kawale jest wszystko co charakteryzuje Rosję. Pogarda dla innych nacji, a także informacja w jakiej ciemnocie są trzymani jej mieszkańcy, będący członkami innych nacji. Dla wielkiej Rosji dobrze jest, by mieć Czukczków (Buriatów, Jakutów, Jukagirów i innych), bo można ich potem wysłać na wojnę jako mięso armatnie. Ale niech nie będą za bardzo wykształceni. Wykształcenie (tak zresztą było za ZSRR) jest dla Rosjan. Pisałam tu w swoim czasie o Polakach z ZSRR. Wtedy mogli iść na studia, gdy wyrzekali się swoich korzeni. Gdy deklarowali, że są Rosjanami lub przynajmniej zapisywali do partii i działali w jej szeregach. Tak było i z przedstawicielami innych narodowości mieszkających na terenie ZSRR, jak np. z Kużugietem Szojgu, ojcem ministra obrony Federacji Rosyjskiej Siergieja Szojgu, który był etnicznym Tuwińcem, ale… jako działacz partyjny mógł awansować. Tak jest i z samym Szojgu, który deklaruje się już jako Rosjanin, bo Rosjanką była jego matka. I wprawdzie w jego rodzinnej miejscowości jest jego muzeum, którego kustosz chwali się, że odwiedza je aż 30 osób rocznie (Muzeum Niepodległości średnio kilkaset osób dziennie), ale sam Szojgu raczej nie jeździ w rodzinne strony. Trzyma się Moskwy. Zresztą… w tych jego rodzinnych stronach tradycją jest mieszkanie w lecie w namiocie. On sam woli jednak wille i apartamenty.
Na razie Buriaci, Maryjczycy i przedstawiciele innych nacji, z którymi rozmawia Zolkin, dziwią się temu, co zastają na Ukrainie i dają temu wyraz w wywiadach. Dziwią się bogactwu, które dla nas bogactwem nie jest. A już na pewno nie jest nim dla np. Szwajcarów czy Brytyjczyków. Są więc rozmowy, które dotyczą szabru. Co Rosjanie zabierają z opuszczonych ukraińskich domów i po co to robią? Szkoda czasu na wymienianie, bo film z psią budą przyczepioną do czołgu widział już chyba cały świat.
Dla mnie niemal wszyscy rozmówcy Zolkina to „przybysze z patplanety”, przy czym przedrostek „pat” należy rozumieć z jednej strony jako patologia, a z drugiej jako planetę, której mieszkańcy są w patowej sytuacji. Potrzeba kilkuset lat, by mieszkańcy Rosji (z wiadomych względów nie piszę Rosjanie, bo przecież wśród nich są wspomniani już przeze mnie Buriaci czy Mordwini) żyli jak ludzie w Europie. Na jakiej podstawie tak sądzę? W sieci znalazłam film, którego autor podał statystki zaczerpnięte z oficjalnych stron urzędów Federacji Rosyjskiej. Zaraz tylko, gdy zainteresował się nimi zachód te informacje ze stron urzędów usunięto. Cóż… nie świadczą one najlepiej o tym kraju. Jak bowiem brzmią?
- Tylko 15% terytorium Rosji nadaje się do zamieszkania (jest to teren nieco większy niż Sudan i znacznie mniejszy niż Kazachstan), reszta to bagna, lasy, wody etc.;
- Na 144 mln mieszkańców tylko 20 mln to sprawni fizycznie mężczyźni:
- 1 milion z nich przebywa w więzieniu;
- 1 mln służy w Ministerstwie Spraw Nadzwyczajnych, Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i FSB;
- 4 miliony to alkoholicy;
- 1,5 mln narkomani;
- Rosja ma 160 organów regulacyjnych i rocznie wręcza się około 3 miliardów dolarów łapówek;
- Przeciętny Rosjanin spożywa rocznie 18 litrów alkoholu;
- W 2021 r. zaginęło 55 tys. osób;
- 2,5 mln dzieci poniżej 14 roku życia jest bitych przez rodziców;
- Każdego roku 50 000 dzieci ucieka z domu, aby uniknąć przemocy domowej i seksualnej;
- W Rosji jest ponad 2 miliony sierot;
- Liczba przestępstw seksualnych wzrosła 25-krotnie w ciągu 3 lat;
- Tylko na Syberii w ciągu ostatnich 7 lat zniknęło 11 tysięcy wiosek i 290 miast;
- 26 tys. dzieci rocznie nie dożywa 10 lat.
Większość Rosjan czerpie wiedze o świecie z telewizji, której przekaz jest zgodny z przekazem rządowym. Niewielu sprawdza informacje w internecie. A ci, którzy to robią przeważnie żyją w wielkich miastach. Na dodatek przeciętny Rosjanin ma od pokoleń wdrukowaną zasadę posłuszeństwa wobec władzy dlatego buntują się nieliczni. Rosjanie zresztą nie lubią buntowników. Nie lubią też ludzi, którzy mają odmienne zdanie. To niestety spadek postsowiecki. Jeśli masz inne zdanie to jest to zdanie nieprawidłowe, czyli złe. Nie myślą, że ono jest po prostu inne. Rosjanin za wszelką cenę będzie starał się przekonać do swojego zdania, bo chodzi o to, by jeden naród mówił jednym głosem. (My mamy tego drobny przedsmak w Polsce, gdzie zarówno po stronie zwolenników rządu jak i opozycji znajdują się osoby, dla których inny światopogląd jest od razu traktowany jako „nieprawidłowy”, a nie tylko „inny”). Przypomnę w tym miejscu, opisywaną przeze mnie w swoim czasie rozmowę z pisarzami rosyjskimi w Irkucku. Ich prezes nie mógł pogodzić się z tym, że ktoś za swoje pieniądze wydał sobie książkę, bo ona jest zła. Argumenty, że wolność polega na tym, że może jej nie czytać – nie przemawiała do niego. On by chciał, by taki człowiek, który pisze złe książki nie miał prawa ich wydawać drukiem nawet jeśli go stać na stworzenie dla samego siebie wydawnictwa.
Od dwóch miesięcy różnego rodzaju analitycy, specjaliści od Europy wschodniej etc. wypowiadają się na temat agresji Rosji na Ukrainę i próbują przewidzieć jak długo ona potrwa i co ją zakończy. Ja nie podejmuję się tego zadania. Na początku wojny naiwnie myślałam, że wystarczy zawiadomić rosyjskie matki, że ich synowie idą mordować bratni naród, a wtedy one zbuntują się i wyjdą na ulicę. Dziś już tak nie myślę. I nawet nie dlatego, że wystarczyły tygodnie, by zobaczyć, że matki już wiedzą, a jednak nie wyszły. Dlaczego nie wyszły? Okazało się, że dla wielu z nich życie syna jest mniej warte od tych 500 złotych. Oto podreperowały swój budżet, a poza tym mogą obnosić się z nieszczęściem i dumą za jednym razem, czyli opowiadać, że ich syn zginął jak bohater bronić wielką Rosję i świat przed „faszyzmem i pedalstwem zgniłego zachodu”. Nie chcą prawdy o tej wojnie, bo jak będą potem żyć ze świadomością, że syn jednak zginął jak frajer idąc na wojnę jako okupant? Dlatego nie chcą wierzyć w mieszkańców Irpienia kładących się pod czołgami najeźdźców, by nie wpuścić ich dalej do miasta. Nie chcą wierzyć w zgwałcone dziewczyny z Buczy i tak dalej. „Patplaneta” jako państwo jest nieprzewidywalna, ale też trudna do zrozumienia dla umysłów, dla których prawda i uczciwość są wartościami.
Nie wiem więc jak i kiedy się to wszystko skończy, choć oczywiście są pewne obiektywne okoliczności, które mogłyby zakończyć wojnę i do nich należy np. śmierć Władimira Putina. Ale pamiętać trzeba, że pomiędzy „mogłyby zakończyć” a „zakończą” jest zasadnicza różnica. Wszystko jest bowiem tzw. gdybaniem.
Oglądam każdy wywiad z jeńcami z nadzieją, że wpadnę na jakiś pomysł i samej sobie odpowiem na te pytania o koniec wojny i sposób na jej szybsze zakończenie. Oglądam z nadzieją, że coś odkryję. Na razie jednak odkrywam, że patologia „patplanety” zdaje się nie mieć końca. A jej mieszkańcy, a także my wszyscy wokół, jesteśmy w patowej sytuacji. I to jest straszne.