Rzeczywistość dziennikarska właściwie niszczy mnie z dnia na dzień. Przyznam, że nie chce mi się już o tym pisać, bo ile można? Dość, że po 14 latach współpracy z Telewizyjnym Kurierem Warszawskim nie znalazłam się na grafiku reporterskim. Nie… nie wyrzucono mnie. Mogę przychodzić i zgłaszać tematy… Może pojadę na zdjęcia. Tak zaczynałam 14 lat temu. To chyba koniec moje dziennikarskiego rozwoju w telewizji.
Być może decyzja o nieumieszczeniu mnie na grafiku spowodowana jest tym, że przez ostatni miesiąc jeździłam na spotkania autorskie, więc w redakcji bywałam rzadko. Nieśmiało jednak zauważę, że gdy znienacka się pojawiłam i spytano, czy pojadę w nocy na zdjęcia – to choć byłam zmęczona podróżami – pojechałam!
Gdy na plakatach Związku Zawodowego Twórców Telewizyjnych WIZJA (nie należę, bo nie jestem na etacie) przeczytałam cytat z pewnego pana, który restrukturyzuje Telewizję zamrugałam powiekami. Otóż podobno ten pan powiedział, że w Telewizji Polskiej pracują ludzie, którzy na mieście nie znaleźliby zatrudnienia. No jasny gwint! Mieć pracę tylko w telewizji – źle! Mieć poza telewizją – też źle!
To ja wracam do książek…
Korekta jeszcze trwa, ale dla poprawy nastroju (chyba bardziej swojego niż czytelników) kolejny fragmencik wspomnień „Kiedy byłam mała…”
Miamol, torebka i nocnik, czyli mój ex-libris
Kiedy się urodziłam brat mojego taty – stryj Bronek podarował mi swojego misia. Miś był starszy ode mnie o co najmniej 20 lat i tego wzrostu, co ja. Babcia Konstancja powiedziała, że takiej małej dziewczynce nie powinno dawać się takich wielkich misiów, dlatego gdy skończyłam dwa miesiące kupiła mi małego misia. Nowy miś długo nie miał imienia aż pewnego dnia został nazwany Miamolem Pacanem. Imię wzięło się od miamolenia. Co to było miamolenie? To była czynność oznaczająca całowanie i tulenie, innymi słowy wielkie kochanie kogoś. A skąd Pacan? Pacanem ojciec nazywał jakiegoś pana od siebie z pracy. Pacana, przez którego potem opuścił Muzeum Narodowe i rozpoczął pracę w Telewizji Polskiej. Jednak mój Miamol Pacan z tamtym złym pacanem z pracy nie miał nic wspólnego poza swoim drugim imieniem. Los Miamola był niezwykle burzliwy. Najpierw padł ofiarą mojej ciekawości. Bardzo intrygował mnie jego nos z czarnej masy plastycznej. Skubałam go więc i skubałam aż odpadł. Przerażona zmianami w wyrazie twarzy Miamola wydarłam się i wyrzuciłam misia za łóżko. To zmartwiło moją mamę. Postanowiła Miamola zreperować. Nosa z masy plastycznej przyczepić się nie udało, ale… od czego igła z czarną nitką? Miamol zyskał nowy nos – haftowany. Był to jego pierwszy haftowany nos. Potem miał ich jeszcze kilkadziesiąt. Ostatni haftowałam mu ja. Byłam już wtedy bardzo dorosła, bo Miamol żyje do dziś, choć moim czytelnikom jego obecny wygląd może wydawać się przerażający. Wszystko jednak dlatego, że pierwsze haftowanie nosa było tylko zwiastowaniem kolejnych wypadków, którym ulegał Miamol Pacan. Miamol podobno był żółty z białymi uszami, pluszowy i miał czarne oczka. Piszę „podobno”, bo ja tego jak wyglądał, gdy był nowy nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że pewnego dnia babcia Konstancja uszyła mu czerwony kubraczek. Miamola woziłam ze sobą wszędzie. Także na wakacje, które aż do pójścia do szkoły spędzałam w pałacu w Radziejowicach. Do pałacu, który był domem pracy twórczej Ministerstwa Kultury i Sztuki przyjeżdżali między innymi pisarze, piosenkarze i aktorzy. Jednym z nich był sławny wówczas aktor Tadeusz Fijewski, którego potem podziwiałam w roli Starego Czereśniaka w serialu „Czterej Pancerni i pies”. Właśnie! Pies! Tadeusz Fijewski przyjechał tam z czarnym psem. Pies miał kręcone włosy, był podobny do pudla i… zapewne spodobał mu się Miamol, bo wyrwał mi go z ręki i tarmosząc na prawo i lewo pognał z nim w pysku na środek trawnika przed pałacem. Zaniosłam się strasznym szlochem. Psu Miamola wprawdzie odebrano, ale już nie miał na sobie kubraczka. W ramach zemsty powiedziałam panu Fijewskiemu, że jest starą dupą, a jego pies czymś jeszcze gorszym, ale czym – nie wiedziałam, bo nie znałam wówczas brzydszego słowa niż dupa. Mama wzięła mnie wtedy zresztą na poważną rozmowę i powiedziała, że takich słów dziewczynka nie powinna używać. Nie był to jednak dobry pomysł, bo zakazany owoc smakuje przecież najlepiej, a słowo dupa stało się wówczas moim ulubionym i zaczęłam używać go jeszcze częściej.
Być może kiedyś opiszę przygody samego Miamola. Nie zabraknie wtedy historii, jak niemal rozbierany był wagon I klasy w pociągu relacji Warszawa Chełm, bo Miamol wpadł mi za fotel i nie dawało rady go wyjąć. Ani tej, gdy przed sklepem spożywczym na środku osiedla znów wyrwał mi go jakiś pies. Ani jak jedna dziewczynka chciała mi go odebrać i wyrywała z rąk, a ja krzyczałam:
– Na pomoc! Na pomoc! Zabiera mi Miamola!
Miamol towarzyszył mi nie tylko na wakacjach, ale i w domu i to przy wszystkich czynnościach. Najczęściej bałam go ze sobą na nocnik, na którym przesiadywałam godzinami. Na nocniku nie siadałam jednak tak, jak robią to inne dzieci. Mój nocnik to było tak naprawdę krzesło z wielką dziurą, pod którą podstawiany był emaliowany biały urynał, bo tak nocnik nazywał tata. Na tym krześle z nocnikiem jadłam, oglądałam obrazki i czytałam książki, a więc siedziałam godzinami tuląc Miamola. Drugim przedmiotem, z którym szłam na nocnik była torebka. Bez torebki i Miamola nocniczkowanie nie miało dla mnie żadnego sensu. Wszystko dlatego, że byłam nie tylko dzieckiem, ale i małą kobietą. Z wiekiem jednak coraz bardziej przeistaczałam się w kobietę. Miałam więc coraz większe torebki, w których mieściło się coraz więcej przedmiotów świadczących o tym, jakiej jestem płci. Przeważały bransoletki, pierścionki i koraliki. Brakowało mi jednak szminki, o której marzyłam, ale… od czego wyobraźnia? Za szminkę służył mi czerwony pionek od chińczyka. Gdy mama nie widziała wyjmowałam go z torebki i udawałam, że szminkuję usta. Raz zrobiłam to na przystanku tramwajowym. Koło mnie siedział jakiś pan. Wytrzeszczył oczy i śmiejąc się szturchnął moją mamę i spytał:
– Widzi pani?
– Co pan chce. Normalne! Przecież to kobieta! – odparła mama wzruszając ramionami, a ja wtedy zapamiętałam, że kobieta zawsze ma w torebce szminkę.
Od małego uwielbiałam książki i domagałam się czytania. Najbardziej lubiłam, gdy czytała mi babcia Janka. Babcia czytała bezgłośnie i w ogóle bezgłośnie mówiła. Dawno, dawno temu, gdy nie było mnie jeszcze na świecie, przeszła operację usunięcia krtani. Wstawiono jej wtedy w szyję taką rurkę. Ja jednak rozumiałam wszystko, co babcia do mnie mówiła i wszystko, co mi czytała, bo chyba sama czytałam z ruchu jej warg. W każdym razie dzięki temu, że babcia czytała nie wydając żadnego głosu, ja poznałam literki. Gdy babcia Janka nie nadążała z czytaniem zaczynałam czytać sama. Dlatego moja biblioteka rozrastała się w zastraszającym tempie. Miałam swoje ulubione książki i… ich rysowników. Uwielbiałam chodzić z rodzicami na targi książki, bo wtedy kupowali mi ich bardzo dużo i wiele z nich miało podpisy pisarzy lub rysowników, czyli autografy. Na przykład „Pali się” Jana Brzechwy było z autografem Marii Uszackiej. Po autograf poszłam z Miamolem pod pachą. Maria Uszacka posadziła mnie na stole obok siebie i wielkim czarnym flamastrem narysowała w książce mojego Misia. Potem siadałam na nocniku z Miamolem, tą książką i oczywiście torebką. Tata widząc moje zamiłowanie do książek postanowił zaprojektować mi ex-libris. Ex-libris to taki znaczek, który wklejają do książek ich miłośnicy. Ex-libris informuje każdego, kto bierze dana książkę do ręki, kto jest jej właścicielem. Tata miał swój ex-libris. Przedstawiał nasz warszawski Zamek Królewski, który wtedy nie był jeszcze odbudowany i kolumnę Zygmunta. Jaki będzie mój? Ciekawość zżerała mnie. Nad projektem ex-librisu tata pracował ze swoim przyjacielem wujkiem Jackiem Chruszczyńskim. Pewnego dnia dzieło zostało ukończone i obaj z dumą mi je zaprezentowali. Popłakałam się z rozpaczy, bo mój ex-libris przedstawiał nocnik, na którym widniał misio, torebka i napis „ex-libris Małgosi Piekarskiej”. Krzyczałam i tupałam, że nie chcę takiego ex-librisu, bo jestem cesarzówną i królewną, ale tata był nieugięty. Powiedział, że to jest ex-libris, który zrobi karierę. Ale nie chciałam mu wierzyć. No bo jaką karierę może zrobić nocnik z misiem i torebką?
P.S. 12 czerwca wraz z kilkoma pisarzami organizujemy z okazji Światowego Dnia Bookcrossingu – uwalnianie książek w Warszawie na Saskiej Kępie. Szczegóły – wkrótce! A kto ciekaw już teraz, zapraszam na Facebooka 🙂