Bezlitosna gumka

Spread the love

Lubię jeździć na Dolny Śląsk. Jednak zawsze każdy wyjazd trochę mnie gdzieś tam boli. Uważam, że po 1945 roku trafiły nam się piękne ziemie ze wspaniałymi zabytkami. (Gdyby z Warszawy było bliżej w góry Stołowe, Sowie lub Karkonosze i gdybym miała pieniądze, to kupiłabym tam sobie letni domek). Czy jednak właściwie o nie dbamy? W Oleśnicy postanowiłam pójść na cmentarz. Chciałam zobaczyć jakiś przedwojenny, niemiecki grób. Szybko okazało się to zupełnie niemożliwe. Powód? Groby po prostu zniknęły. Gdy na cmentarzu pytałam o nie, ludzie byli niechętni. Myśleli chyba, że jestem Niemką, bo nieprzyjemnie patrząc i mówiąc dopytywali jakiego nazwiska szukam. Nie szukałam żadnego konkretnego. Chciałam zobaczyć po prostu jakikolwiek przedwojenny grób kogoś, kto w Oleśnicy urodził się, żył, kochał, cierpiał i umarł. W większości zapytani na cmentarzu ludzie nie byli mi przyjaźni. Po prostu stawiane przeze mnie pytanie okazało się niewygodne. Miejscowy grabarz pokazał mi dwa przedwojenne nagrobki. Próżno jednak szukałam na nich niemieckich nazwisk. Jak mi powiedział, każdy z grobów został wykupiony przez polską rodzinę, stare litery usunięte, a w środku pochowani nowi ludzie. Tylko jeden z zapytanych na cmentarzu mężczyzn szczerze odpowiedział, że mieszka w Oleśnicy od ponad 60 lat i od kiedy sięga pamięcią wszelkie ślady bytności tu Niemców były usuwane. Choć w pełni to rozumiem, bo ludzie, którzy przybyli na te ziemie zostali wyrzuceni z własnych ziem i domów przez bezlitosną historię i poniekąd Hitlera, który wojnę rozpętał i na dodatek pokumał się ze Stalinem, to jednak dla mnie, miłośnika historii, która naprawdę jest nauczycielką nie tylko ludzi, ale i narodów, to wymazywanie z miasta śladów niektórych jej mieszkańców jest po prostu straszne. Przecież historia nie zawsze nam się podoba, ale usuwanie jakichś jej kart zawsze przypomina świat Orwella. A jednak… usuwamy te karty na Dolnym śląsku. Apotem jedziemy na wschód na ziemie rosyjskie, ukraińskie, białoruskie czy litewskie i dziwimy się, że usuwane są ślady polskie. Tak, jakby nam się ta historyczna pamięć należała, a inni nie mieli do niej prawa. Bardzo to ksenofobiczne. Dolny Śląsk jest urzekający ze swoimi niemieckojęzycznymi tablicami nagrobnymi, herbami Hohenzollernów i innych rodów. Wielka szkoda, że nie potrafimy właściwie uszanować tego, co nam dano w zamian za to, że odebrano nam inne ziemie. Choć teraz dzięki fundacji polsko-niemieckie pojednanie to się zmienia, ale na naprawę niektórych zniszczeń jest już za późno.  
Paradoksalnie odwiedziłam Oleśnicę w dniu, w którym miasto huczało z oburzenia na wandalizm. Otóż ktoś zdewastował pomnik braterstwa broni polsko-radzieckiej.Radzieckiemu żołnierzowi założył na głowę wiadro, polskiemu wetknął flagę i na cokole napisał „ZA KACZYŃSKIEGO ŚMIERĆ RUSKIM!”. Choć pytanie o to, co w sprawie katastrofy smoleńskiej zawinił radziecki żołnierz spoczywający na oleśnickim cmentarzu, nota bene zamkniętym głucho na dwie kłódki, jest pytaniem retorycznym. Symbole się niszczy, symbole się dewastuje, symbole stawia się nowe. A karty historii się zapisuje, wyciera, wydziera, zamienia i podmienia. Tylko, jak przychodzi co do czego, to niewiele się wie o tej historii. Gdy na jednym ze spotkań autorskich spytałam o to, jaka była wojna w 1920 roku odpowiedziała mi cisza. Czasem mam wrażenie, że gumka, którą wymazujemy Niemców z Dolnego Śląska, to ta sama gumka, którą wymazujemy z pamięci naszą historię podsypiając na lekcjach w szkole. Ale może to wina nauczycieli, którzy nie potrafią opowiadać o tym w taki sposób, by chciało nam się o tym słuchać, że o miłości tylko nieśmiało napomknę?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...