Służbista bez wyobraźni

Spread the love

Robiłam wczoraj, do spółki z koleżanką, materiał interwencyjny o 3,5-letniej dziewczynce, która bez ubranka wyszła ze stołecznego domu dziecka. Wszystko dobrze się skończyło, bo błąkające się po ulicy dziecko szybko znaleźli policjanci. Dziewczynka trafiła do szpitala. Interesowało nas, jak do tego doszło, że 3,5-letnie dziecko tak sobie wychodzi i nikt tego nie zauważa. Cóż się okazało?
W placówce był wtedy tylko jeden opiekun na trzydzieścioro podopiecznych. Szybko się zorientował, że dziecka nie ma i zawiadomił policję oraz straż miejską. Sam jednak nie mógł wyjść i szukać podopiecznej, bo… był przecież jeden! Drugi opiekun zachorował, a dyrektor szukał zastępstwa siedząc w domu i wydzwaniając. Znalazł je dopiero po pięciu godzinach. Ale to w czasie tych pięciu godzin, gdy w domu dziecka był jeden opiekun, dziewczynka wyszła poza placówkę. Tak jak stała. Bez kurtki. Pomijam już, że domofon w placówce jest zepsuty i tego dnia na miejscu nie było też dozorcy. Spytałam dyrektora, czemu sam nie przyjechał zająć się dziećmi. Co usłyszałam?
Bo do tej pory nie było takich przypadków, a poza tym… pan dyrektor powiedział, że z tego, co wie to przepisy zabraniają, by jako dyrektor był również wychowawcą i opiekował się dziećmi! Zbaraniałam. Nie wiem, co za głupie przepisy tak twierdzą. Ale jeśli nawet, to powiedziałam mu, że tak z drugiej strony patrząc, gdyby pan tu był, to byłoby was dwóch i ktoś może by zauważył wyjście dziecka. Ale dyrektor swoje. Do tej pory się to jeszcze nie zdarzyło, no i… przepisy! Dla mnie absurd.
Opiekun zachorował, to ja, jako dyrektor jadę sama i siedzę bez względu na to, czy przepisy mi pozwalają czy nie. Zastępstwa szukam tam na miejscu. Tak mi nakazuje logika. Gdyby rzecz dotyczyła operacji chirurgicznej to rozumiem, że trzeba mieć kwalifikacje, ale przez chwilę posiedzieć z dziećmi zanim nadejdzie opiekun to może każdy, a dyrektor to wręcz powinien! Wystarczy chcieć. I dyrektor powinien chcieć.
Spytałam więc panią dyrektor Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie (która jest jego zwierzchnikiem), co ona na to, że pan dyrektor domu dziecka zasłonił się przepisem. Zgodziła się ze mną. Powiedziała, że oczekiwałaby, aby w takiej sytuacji każdy dyrektor tego typu placówki przyjechał i zajął się pilnowaniem dzieci. Podała też najrozsądniejszy przykład. – Zachorowała kucharka. Nie mam kwalifikacji. Dzieci mają nie jeść? Bo ja nie mam badań sanepidu na nosicielstwo? Przepis przepisem, ale zdrowy rozsądek nakazuje, by pójść do kuchni i zrobić im kanapki.
W tym przypadku zabrakło właśnie tego zdrowego rozsądku i logiki. I właśnie dlatego dziś prezydent Warszawy miała podjąć decyzję, co dalej z dyrektorem służbistą bez wyobraźni. W stołecznych domach dziecka ma się też odbyć kontrola, czy jest wystarczająca liczba wychowawców w stosunku do liczby dzieci.
A tak w ogóle wszystko wydarzyło się w walentynki – święto zakochanych. Przecież dzieci powinny być owocem miłości. Szkoda, że nie zawsze tak jest. 3,5-letnia dziewczynka, jak większość podopiecznych polskich domów dziecka, nie jest sierotą. I jak w większości przypadków jej rodzice mają nie odebrane, a tylko ograniczone prawa rodzicielskie. A to oznacza, że trzyipółlatka może spędzić całe swoje dzieciństwo w takiej właśnie placówce.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...